poniedziałek, 30 września 2013

Wrześniowe denko...

Jesień ostatnio nas nie rozpieszcza fundując nam bardzo zimne dni - przynajmniej jest tak u mnie. Na szczęście od trzech dni świeci słonko i jakoś poprawia mi humor. Gdyby jeszcze temperatura sięgnęła 20 stopni byłabym bardzo szczęśliwa ;-) Na to raczej nie mogę liczyć więc ciągle ubieram się na cebulkę, bo straszny zmarzluch ze mnie. Ale dosyć narzekania. Mam dla Was dzisiaj świeżutki projekt denko. Myślałam, że we wrześniu zużyję mało kosmetyków, jednak trochę się tego uzbierało.


Jak co miesiąc kosmetyki podzieliłam na kilka kategorii, aby łatwiej mi było je opisywać. 


W kategorii ciało znalazły się:

* Balsam do ciała Melisa Uroda - pisałam o nim osobną recenzję, którą możecie przeczytać tutaj. Przyjemny balsam, który fajnie nawilżał, chociaż nie zbyt mocno. Miał przyjemny zapach. Szkoda, że miał pojemność tylko 200ml.
* Żel pod prysznic Rajski Granat Lirene - przyjemny żel o ładnym zapachu. Nie wiem czy skusiłabym się na ponowne jego kupno, ponieważ za tą cenę możemy znaleźć lepszy żel. Osobna recenzja tutaj.
* Brązujący balsam do ciała Sopot Spa Ziaja - bardzo fajny balsam, który nadaje skórze delikatną i naturalną opaleniznę. Więcej możecie o nim przeczytać tutaj.
* Żel Balea o zapachu limonki i aloesu - chyba nikomu nie muszę przypominać, że uwielbiam żele Balea przede wszystkim za ich pyszne zapachy. Ta wersja idealnie nadawała się na upalne dni. Żel dobrze się pieni, jest dosyć wydajny, orzeźwia, a przy tym świetnie pachnie.
* Transparentny żel do golenia Gillette Fusion - dostałam go od męża, któremu on nie przypadł do gustu, bo on chciał coś co będzie widać podczas golenia ;-) Mi to nie przeszkadza, że po nałożeniu żel nie zamieniał się w piankę. Nie podrażniał skóry podczas golenia i nie wysuszał jej, co dla mnie jest najważniejsze w tego typu produkcie.
* Krem do ciała owoc granatu i figa Isana - męczyłam się z nim kilka miesięcy, ale nareszcie jest już po nim. Z pewnością już nigdy do niego nie wrócę, ponieważ słabo nawilżał, był bardzo rzadki, pachniał chemicznie, a podczas smarowania zostawiał białe smugi. Do tego strasznie wydajny, co w tym przypadku nie było fajne. Jeśli chcecie wiedzieć o nim coś więcej zapraszam tutaj.
* Krem do rąk z mocznikiem Balea - kolejny bardzo udany kosmetyk Balei. Niestety nie mam już jego żadnego opakowania w zapasie, nad czym bardzo ubolewam, ponieważ krem ten spełniał wszystkie moje oczekiwania: wydajny, ładny zapach, gęsty, a przede wszystkim bardzo dobrze nawilżał. Jego osobna recenzja jest tutaj.


W kategorii twarz znalazły się:

* Tonik do demakijażu z wyciągiem z ogórka i gingko Rival de Loop - bardzo fajny tonik za naprawdę niewielkie pieniądze. Wracam do niego regularnie. Więcej przeczytacie o nim tutaj.
* Perłowa pomadka Isana - nigdy, przenigdy do niej nie wrócę. Męczyłam się z nią chyba pół roku, jak nie lepiej, tak bardzo była wydajna, pomimo codziennego jej stosowania. Pozostawiała na ustach kiczowaty efekt perłowy, który kompletnie nie przypadł mi do gustu. Do tego w ogóle nie nawilżała i nie była kremowa, a taka jakby taka tępa. Całe szczęście kupiłam ją za niecałe 3zł, ale w tym przypadku to i tak za dużo.
* Błyszczyk Sweet Coctail Vollare - mam mieszane uczucia co do tego kosmetyku. Z jednej strony dawał jedynie efekt 'mokrych ust' i nie nadawał im żadnego koloru - a szkoda, bo w opakowaniu prezentuje się bardzo ładnie. Zaś z drugiej strony fajnie nawilżał usta i przyjemnie pachniał. Do tego nie kleił się, co dla mnie jest dużym plusem. Kosztował niewiele, bo ok. 5 zł, więc może kiedyś znowu po niego sięgnę.
* Maseczka nawilżająca z olejkiem z awokado i olejkiem migdałowym Rival de Loop - kiedy pierwszy raz po nią sięgnęłam bardzo mnie rozczarowała, ponieważ po aplikacji skóra zaczęła mnie od niej piec i zaraz musiałam ją zmyć. Postanowiłam dać jej drugą szansę i tym razem spisała się bardzo dobrze. Przede wszystkim już nic mnie po niej nie piekło, skóra była ładnie nawilżona, miękka i delikatna. Na pewno jeszcze do niej wrócę.


W kategorii pozostałe znalazły się:

* Zmywacz do paznokci Elkos - zmywacz jak to zmywacz: śmierdzi, ale dobrze zmywa lakier. Nie niszczył mi płytki paznokci, ale trochę je wysuszał.
* Antyperspirant do stóp Scholl - bardzo dobry antyperspirant zapobiegający nadmiernemu poceniu się stóp i nieprzyjemnemu zapachowi. Idealny na lato.
* Szampon piwny do włosów cienkich Guhl - bardzo dobry szampon, który widocznie wzmacnia włosy i zapobiega ich przetłuszczaniu się. Mimo niedużej pojemności jest bardzo wydajny. Ma gęstą konsystencję. Zapach może nie jest rewelacyjny, ale też nie jest drażniący. Niestety kupić go można tylko w Niemczech, nad czym bardzo ubolewam, bo na pewno bym go jeszcze kupiła.
* Suplement diety: Skrzyp, pokrzywa, witaminy - takie opakowanie wystarcza mi na 2 miesiące, ponieważ wystarczy brać jedną kapsułkę dziennie. Niestety nie zauważyłam po nim poprawy kondycji moich włosów, które nadal sporo wypadają.


W kategorii próbki znalazły się:

* Żel peelingujący do twarzy BioNike - fajny żel, ale ma bardzo ostre drobinki, którymi można zrobić sobie krzywdę, dlatego rozrabiałam go z innym żelem do twarzy. Fajnie wygładzał skórę i usuwał martwy naskórek.
* Dotleniająco - napinający krem pod oczy Clarena - świetny krem pod oczy. Ma lekką formułę, szybko się wchłania i pozostawia skórę miękką, delikatną i nawilżoną.
* Evidence Yves Rocher - przyjemny zapach, chociaż raczej nie skusiłabym się na jego kupno, ponieważ nie jest w moim stylu.
* Sync Woman Puma - a ten zapach bardzo przypadł mi do gustu i możliwe, że skuszę się na niego.
* Żel pod prysznic Original Source o zapachu cytryny i drzewa herbacianego - fajny zapach, który przypomina mi mambę cytrynową. Nic więcej nie mogę o nim powiedzieć, bo taka próbka wystarczyła mi na jedną aplikację.

To by było na tyle ze zdenkowanych produktów. Wśród nich znalazło się kilka bubli do których z pewnością nie wrócę, ale były tez kosmetyki, które regularnie używam i jestem z nich bardzo zadowolona. A jak tam Wasze projekty denko? Kilka już widziałam i upatrzyłam sobie na nich produkty, które chciałabym w przyszłości przetestować ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 29 września 2013

Mobile mix...

Dzisiaj szybki i krótki post z serii zdjęciowej. W tym tygodniu udało mi się zrobić trochę więcej zdjęć niż ostatnio, ale i tak nie wszystkie tu się nadają, bo większość zdjęć jest z kotami ;-) Nic na to nie poradzę, że uwielbiam je fotografować. Na szczęście poza takimi zdjęciami udało mi się cyknąć kilka fotek z mojej codzienności więc zapraszam :)


1. Piasek w nerce daje o sobie znać :-/
2. Odrobina wiosny w domu.
3. Czarny kot na szczęście, czyli Bambus w akcji (miał być Bambo, ale wyszedł Bambus ;-)
4. Po czterech miesiącach po ślubie kończę wklejać zdjęcia do ślubnego albumu. Trochę to trwało ;)


5. Ulubiony The Voice Of Poland - w tym programie ludzie naprawdę potrafią śpiewać!
6. W pracy. Wiecie gdzie?
7. Góra pysznych amoniaczków.
8. Musiałam ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

sobota, 28 września 2013

Kulturalna sobota...

Ależ ten czas szybko leci! Jeszcze kilka dni temu polecałam Wam ulubione utwory muzyczne, a dzisiaj znowu jest sobota. Pogoda w końcu dopisała więc dzisiejszy dzień mija mi na porządkach domowych i ogródkowych. Ogarniam lakiery, kosmetyczki, kosmetyki, a także rabaty z kwiatami. Dzisiaj mam dużo energii więc muszę to jakoś pozytywnie spożytkować. Tradycyjnie jak co sobotę mam dla Was kilka 'kulturalnych' poleceń.

W tym tygodniu moje serce podbił utwór "You and me", który wykonuje Soja i Chris Boomer. Obaj mają świetne głosy, a utwór jest boski :)


Film, który ostatnio obejrzałam to "Szczęściarz". Główną rolę gra w nim Zac Efron, który wciela się w żołnierza chcącego odnaleźć kobietę, której zdjęcie uratowało mu życie podczas misji w Iraku. Czasami lubię obejrzeć sobie takie ckliwe historie, a ten film z pewnością do takich należy i na pewno nadaje się na niedzielne popołudnie.


Książkę, którą chciałabym Wam polecić to "Biała Masajka" Corinne Hofmann. Jest to relacja kobiety zakochanej w Masaju i mieszkającej w jego kraju przez cztery lata. Opowiada ona o wielkiej miłości, która z czasem przerodziła się w piekło. Osobiście bardzo lubię książki przedstawiające prawdziwe historie więc ta książka bardzo mi się spodobała, tym bardziej, że cała historia dzieje się w egzotycznej Afryce.


Jeśli znacie jakieś ciekawe filmy lub książki godne polecenia, to podzielcie się nimi ;-)

Udanego weekendu!
Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 27 września 2013

Zakupy, zakupy, zakupy...

Myślałam, że zakupową manię mam już za sobą jednak się myliłam ;-) W tym miesiącu kupiłam kilka 'bardzo' potrzebnych mi rzeczy. Trochę uzupełniłam zapasy, ale też kupiłam kilka nowości. Wszystko możecie zobaczyć poniżej...


Na początku miesiąca kupiłam W Rossmanie dwa szampony z Isany. Nigdy wcześniej ich nie używałam, a przeczytałam kilka dobrych o nich recenzji, dlatego chce sprawdzić na własnej skórze, czy w tym przypadku tanie nie oznacza złe. Do tego kupiłam płatki i patyczki kosmetyczne oraz dwa zestawy gumek i klamrę do włosów. Ostatnio trafiłam w Rossmanie na promocję dzięki której kupiłam dwa mydła pod prysznic z Ziaji za 3,79zł za sztukę więc myślę, że opłacało się tym bardziej, że to pojemność 500ml. Upolowałam też ładny beżowy sweterek w paseczki za całe 29zł. Na Allegro zamówiłam dwa wzorniki do lakierów, dwie sondy do ozdabiania paznokci oraz pilniczek szklany. No i najlepszy mój zakup czyli zamówienie na ezebra.pl. Tutaj zaszalałam i kupiłam sobie kilka lakierów i odżywkę z Manhattanu, lakier i eyeliner w pisaku z NYC oraz odżywkę z Sally Hansen.

W tym miesiącu wyczerpałam już swój limit ;-) A jak tam Wasze zakupy kosmetyczne? Upolowałyście coś ciekawego?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

czwartek, 26 września 2013

Mydło fiołkowe Marius Fabre...

Nie często pisze recenzję kosmetyków po krótkim czasie używania, ale dzisiaj zrobię wyjątek i przedstawię Wam fiołkowe mydło w płynie Marius Fabre. Mydła używam od ok. dwóch tygodni, czyli niezbyt długo. Jednak po tym czasie zdążyłam już się z nim dobrze zapoznać i wyrobiłam sobie o nim opinię. O firmie Marius Fabre nigdy wcześniej nie słyszałam i jest to mój pierwszy kontakt z kosmetykiem tej marki. Kosmetyki Marius Fabre produkowane są od 1900 roku, więc jest to firma z tradycjami. Czy ta tradycja spełnia moje oczekiwania?


Mydło zamknięte jest w plastikowej butelce o pojemności 500ml. Butelka posiada wygodny dozownik ułatwiający nam aplikacje mydła. Szata graficzna opakowania jest stylizowana na starodawną, co ma pewnie sugerować tradycje i dobrą jakość. Mydło wyprodukowane jest wyłącznie z naturalnych składników i jest biodegradowalne. Nie zawiera sztucznych barwników i konserwantów. Nie jest testowane na zwierzętach.

Skład: 
Aqua, Potassium Cocoate, Potassium Olivate, Glycerin, Parfum, Polyglyceryl-3 caprylate, Hydroxyethylcellulose, Cocos Nucifera oil, Potassium benzoate, Potassium sorbate, Tocopherol, Olea europaea oil, Alpha isomethyl iopnone, Benzyl salicylate, Linalool.

Same plusy prawda? No nie do końca. Jeśli chodzi o sprawy czysto estetyczne to mydło na pewno nie wygląda apetycznie. Jego kolor jest brązowy, ziemisty i mi kojarzy się z czymś zgniłym ;-) Konsystencja mydła też nie zachwyca, ponieważ mydło jest bardzo rzadkie. Po aplikacji nie jest kremowe, a trochę obślizgłe ;-) No i ostatnia kwestia, jak dla mnie bardzo istotna, mianowicie zapach. Uwielbiam intensywne, kwiatowe i owocowe zapachy, ale zapach tego mydła rozwalił mnie. Jest to specyficzny i intensywny zapach. Mydło z pewnością nie pachnie fiołkami, a mi przypomina przegniłe kwiatki ;-) Do tego ten zapach jest naprawdę bardzo intensywny i trochę utrzymuje się na skórze. Mojej mamie jednak zapach tego mydła bardzo się spodobał, więc może to mój nos jest przewrażliwiony. Ze względu na zapach, mydła używam tylko do mycia rąk, bo po tym i tak kremuję ręce więc dziwny zapach ginie.


Plusem tego mydła jest na pewno jego naturalność i ekologiczność, o której wspominałam wyżej. Mydło nie podrażnia i nie wysusza skóry. Delikatnie się pieni, ale bardzo dobrze myje. Mydło jest też bardzo wydajne, bo wystarczy jedno naciśnięcie pompki, aby dokładnie umyć całe dłonie. Niestety używanie tego mydła nie sprawia mi zbyt dużej przyjemności ze względu na specyficzny zapach, ale na szczęście można się do niego przyzwyczaić. Dlatego według mnie czasami tradycja nie idzie w parze z przyjemnością użytkowania, pomimo bardzo dobrej jakości produktu. Mydło kosztuje 43zł/500ml i możecie kupić je w EKOmydło





Natknęłyście się kiedyś na kosmetyki Marius Fabre?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 25 września 2013

Granulki zapachowe Regent House...

Blogosfera oszalała na punkcie wosków Yankee Candle. Muszę przyznać, że ja jeszcze nie uległam tej woskowej manii i nie posiadam ani jednego egzemplarza. Oczywiście czaję się na te woski, ale jakoś nigdy nie mam weny, aby zdecydować się na ich zakup. Uwielbiam ładne zapachy, jak każda kobieta. Lubię też jak ładnie pachnie mi w domu, dlatego często korzystam z olejków zapachowych. Ostatnio zaczęłam testować granulki zapachowe, o których w ogóle nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje. Woski zapachowe ok, ale granulki? Dziwna sprawa. Od razu zabrałam się za nie i muszę powiedzieć, że bardzo przypadły mi do zapachowego gustu.


Posiadam granulki o zapachu Candle Light Czyli Blask Świec. Jaki to zapach? Świeży, domowy, ciepły, przytulny i na pewno intensywny. W sumie to zapach jest dziwny do zidentyfikowania, ale wyczuwa się w nim aromat wanilii i pomarańczy. Zapach naprawdę kojarzy się z płonącymi świeczkami. A jak używa się takiego wynalazku? Wystarczy wsypać do kominka zapachowego łyżeczkę lub dwie granulek, zapalić pod kominkiem tea lighta i cieszyć się pięknym aromatem unoszącym się w całym domu. Do granulek nie dodaje się wody. Granulki nie topią się, a blakną i troszkę się zmniejszają, wtedy też zanika ich zapach - to znak, że możemy je wymienić na nową porcję.


Granulki zapachowe są produktem na bazie naturalnej soli z dodatkiem olejku zapachowego.  Są fajną alternatywą dla zwykłych olejków zapachowy czy popularnych wosków. Co najważniejsze są bardzo wydajne. Ja do swojego kominka wrzuciłam jedną łyżeczkę granulek i cieszyłam się ich zapachem przez tydzień! Na początku ich aromat jest bardzo mocny, dlatego nie paliłam ich długo, a jedynie ok. pół godziny. To wystarczyło, aby w domu unosił się piękny zapach. Jedynym ich minusem jest to, że podczas ich podgrzewania trzeba uchylić okno, ponieważ aromat jest bardzo mocny i wrażliwe osoby może trochę drażnić i dusić ten zapach.


Do wyboru jest dużo zapachów, np. błękitny kokos, pachnący groszek, hawajski raj, miłość, szczęście, wróżkowy pył i wiele innych. Granulki znajdują się w foliowej paczuszce o pojemności 200g. Zużyłam dopiero jedną łyżeczkę tych granulek i widzę, że jeszcze długo będę mogła się nimi cieszyć, bo są bardzo wydajne. Granulki zapachowe mają małą przewagę nad woskami YC, mianowicie nie topią się, przez co nie wymagają czyszczenia kominka. Są też bardzo wydajne, co jest ich kolejnym plusem. Wiem, że niedługo ulegnę pokusie i kupię woski YC, ale póki co wystarczą mi moje małe granulki zapachowe ;-)

Granulki zapachowe pochodzą ze sklepu Aromatella i tam tez możecie je kupić.


Miałyście już styczność z granulkami zapachowymi? Jakie ich zapachy polecacie?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

wtorek, 24 września 2013

Abstrakcja na paznokciach...

Ostatnio trochę się nudziłam i zmalowałam jakieś ciapki na paznokciach. Wyszła mi abstrakcja, którą chciałam Wam pokazać. Myślę, że efekt jest dosyć ciekawy i fajnie prezentuje się na paznokciach. Mani jest kolorowy i przyciąga uwagę. Chciałam trochę pobawić się kolorami i przegonić pochmurną jesień, która zdecydowanie powinna być teraz bardziej kolorowa, stąd pomysł na takie paznokcie. Pewnie nie wszystkim przypadnie takie coś do gustu, ale raz na jakiś czas można zaszaleć w ten sposób ;-)


Abstrakcja pełną gębą ;-) Mani jest bardzo kolorowe, żywe i z pewnością rzuca się w oczy. Z bliska może nie wygląda to zbyt efektownie, ale z daleka efekt jest bardzo fajny. A jak to zmalowałam? Najpierw nałożyłam dwie warstwy białego lakieru i poczekałam aż wyschnie. Później wzięłam kawałek nieużywanej gąbki, wylewałam trochę lakieru na kartkę, lekko maczałam w nim róg gąbki i delikatnie dociskałam gąbkę w różnych miejscach do pomalowanych na biało paznokci. Użyłam do tego kilku różnych lakierów, aby efekt był jak najbardziej kolorowy. Oczywiście kolory można dowolnie dobierać wedle gustu.


Lakiery, które użyłam:
- Eveline Pastel Colours nr 253 (biały),
- Lemax Star nr 12 (żółty),
- Miss Sporty Clubbing nr 320 (niebieski),
- Lemax Star nr 17 (fioletowy),
- Miss Sporty Clubbing nr 452 (ciemna brzoskwinia),
- Lemax Star nr 23 (turkusowy).


Podoba Wam się taki efekt na paznokciach? Bo mi tak i z pewnością jeszcze nie raz go zmaluję. Na następny raz wybiorę do tego inne lakiery i będę robiła różne wersje kolorystyczne, których może być nieskończenie dużo. Dzięki temu tego typu mani za każdym razem będzie inny i szybko nam się nie znudzi. Niestety kolor fioletowy jest na zdjęciach trochę przekłamany, bo w rzeczywistości jest bardziej wyrazisty. Winowajcą jest stara cyfrówka, z którą obecnie się męczę ;-/


Przy robieniu takiego mani jest zabawa więc polecam każdemu, kto się nudzi ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 23 września 2013

Go&Home Melonowe Mleczko do ciała i rąk...

Dzisiaj na tapetę idzie pierwszy kosmetyk, który pochodzi z gigantycznego rozdania u Angel. Kremy do rąk schodzą u mnie chyba najszybciej, zaraz po żelach pod prysznic. Ręce kremuję po każdym myciu rąk, czyli bardzo często. Miałam już wiele kremów do rąk. Czasami trafiam na buble, ale często trafiają mi się godne uwagi kosmetyki. Jak jest tym razem?


Melonowe mleczko do ciała i rąk Go&Home znajduje się w miękkiej tubce o pojemnośći 30ml. Jak sama nazwa wskazuje Go to wersja podróżna, którą możemy wszędzie ze sobą zabrać. Z kolei Home to wersje przeznaczone do użytku domowego. Od razu rzuca nam się w oczy kolor opakowania - krwistoczerwony. Zapach jest melonowy - to prawda, ale jak dla mnie jest to taki mały melonik, który jeszcze dobrze nie urósł ;-) Zapach jest świeży, 'zielony' i podchodzi mi lekko pod ogórka hehe. Konsystencja mleczka jest jest dosyć gęsta, ale lekka i bardzo szybko się wchłania.

Skład:
Aqua (Water), Helianthus Annuus Hybrid Oil*, Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate Citrate, Glycerin, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Helianthus Annuus Seed Oil*, Pyrus Malus Juice*, Corylus Avellana Seed Oil*, Sodium Phytate, Bisabolol, Tocopherol, Sodium Stearoyl Glutamate, Glyceryl Caprylate, Xanthan Gum, Preserved with: Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Citric Acid, Parfum**, Limonene**
 
*SKŁADNIKI POCHODZĄCE Z UPRAW EKOLOGICZNYCH
**SKŁADNIKI POCHODZĄCE Z NATURALNYCH OLEJKÓW ETERYCZNYCH

Największym plusem tego kosmetyku jest z pewnością jego skład. Inni producenci powinni uczyć się na tym przykładzie, jak zrobić dobry produkt w zgodzie z naturą. W mleczku znajdują się naturalne i organiczne kosmetyki certyfikowane przez NaTrue. Kosmetyk oraz składniki w nim zawarte nie są testowane na zwierzętach. Do tego produkt ten jest wegański i nie zawiera GMO. Kosmetyki Go&Home produkowane są w Austrii i wszystkie są w takim samym stopniu ekologiczne.


Mleczko Go&Home bardzo dobrze nawilża skórę. Używam go tylko do dłoni ze względu na małą pojemność, ale z pewnością dobrze też nawilży całe ciało. Ma przyjemny świeży zapach, który przez jakiś czas utrzymuje się na skórze. Mleczko nie pozostawia tłustej warstwy na skórze i bardzo szybko się wchłania, pozostawiając skórę nawilżoną, miękką i delikatną. A co w sobie zawiera, że tak dobrze działa? Same wspaniałości: organiczny olejek z orzechów laskowych, odżywczy olejek ze słonecznika, sok z jabłka oraz tyrolska wodę źródlaną. Brzmi zdrowo prawda? Jedyne co mnie dziwi to brak melona ;) Ale jego zapach wzięty jest z naturalnych olejków eterycznych więc wybaczam mu to.

Wersja tego mleczka bardzo przypadła mi do gustu ze względu na opakowanie, które jest bardzo praktyczne i wszędzie mogę je ze sobą zabrać. Nie ma żadnych problemów z wydobywaniem kosmetyku, ponieważ tubka zawsze stoi na głowie. Do tego tubka ma porządne zamykanie na klik, dzięki czemu produkt samoistnie nie ucieknie nam z opakowania.


Podsumowując produkt bardzo przypadł mi do gustu ze względu na działanie oraz skład. Lubię kosmetyki, o których wiem, że nie są testowane na zwierzętach, a składniki w nich zawarte pochodzą z upraw ekologicznych. Moim zdaniem zdecydowanie brakuje takich informacji o kosmetykach na polskim rynku, chociaż powoli coś się zmienia w tym kierunku. Dystrybutorem kosmetyków Go&Home jest Monoi Tiara - dystrybutor naturalnych kosmetyków. Wersja Go tego produktu kosztuje 8,90zł i możecie zakupić ją tutaj

Miałyście okazję używać tego kosmetyku?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 22 września 2013

Mobile photos mix...

Niedziela sprzyja leniuchowaniu więc i dzisiejszy dzień obył się bez konkretnych zadań. Ostatni tydzień zleciał mi bardzo szybko i robiłam bardzo mało zdjęć telefonem, ale coś tam udało mi się cyknąć ;-)


1. Lampka z Biedronki ;-)
2. Sezon na orzechy uważam za rozpoczęty.
3. Uległam i kupiłam dwie nowe maseczki z Avonu Planet Spa.
4. To się nazywa: żyć jak pies z królikiem.  Razem na kocyku przyjaciele spędzają popołudnie ;-)


5. Widok z Meli.
6. Koncert Sylwii Grzeszczak (dziewczyna ma kawał głosu).
7. Abstrakcja na paznokciach.
8. Niedzielne ciasto piaskowe, z którego niewiele zostało ;)

A Wam jak mija niedziela?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

sobota, 21 września 2013

Kulturalna sobota...

Dzisiaj post z serii dobrze Wam znanej, czyli 'kulturalnej'. W ostatnim tygodniu nie miałam zbytnio czasu na czytanie książek i oglądanie filmów, jedynie słuchałam więcej muzyki. Z tego względu dzisiejszy post będzie bardziej muzyczny :)

Utwór, który ostatnie nieustannie piłuję to Banks "Bedroom Wall". Jest to spokojny, liryczny utwór, który podbił moje serce od pierwszego usłyszenia :-)



Kolejnym ciekawym utworem jest Tom Odell i jego "Another Love". Utwór należy także do tych spokojniejszych. Coś ostatnio zrobiłam się melancholijna ;-)




Ostatnia piosenka przypadła Kelly Rowland i jej "Lay It On Me". Lubię tą piosenkarkę za jej świeżość i bezpośredniość w piosenkach. Jej teledyski są bardzo kobiece i zmysłowe, ale nie są pozbawione dobrego smaku, jak w przypadku niektórych gwiazdek biegających z wywieszonym językiem ;-)




Chciałabym Was jeszcze zaprosić do fajnego rozdania kosmetycznego organizowanego przez Anię, właścicielkę bloga Kosmetykoholizm. Rozdanie kończy się już jutro więc to ostatnia okazja, aby zdobyć Marmoladę do ciała marki Kivvi. Brzmi apetycznie prawda? :-)

Rozdanie z Witalnie.com.pl

Serdecznie zapraszam do rozdania i życzę Wam udanego weekendu ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 20 września 2013

Casting Creme Gloss nr 535, czyli bordowa czekolada...

Pisałam Wam jakiś czas temu, że po raz pierwszy podjęłam się farbowania moich włosów normalną farbą. Do tej pory używałam jedynie szamponów koloryzujących z Marionu i byłam bardzo zadowolona z efektu, jaki po nich uzyskiwałam. Zdecydowałam się na farbę jak najmniej inwazyjną, bez amoniaku, dlatego wybrałam Casting Creme Gloss. Chciałam uzyskać jak najbardziej naturalny efekt, mocno brązowych włosów więc kupiłam Czekoladę, czyli nr 535. Jak farba sprawdziła się na moich włosach? Zobaczcie poniżej...


Najpierw pokażę Wam jak wyglądały moje włosy przed farbowaniem:


Jak widzicie kolor włosów przed farbowaniem był jakby trochę wypłowiały i powiedziałabym, że nawet taki 'mysi'. Zależało mi na tym, aby kolor stał się intensywniejszy, nabrał wyrazistości i był jak najbardziej naturalny. Producent zapewnia nas, że: "Casting Creme Gloss jest farbą optymalnie pokrywającą siwe włosy i nadającą im naturalne, pełne blasku refleksy, które nie blakną aż do 28 myć. Casting wyraża kwintesencję piękna włosów, czyniąc je miękkimi, zmysłowymi i jedwabistymi w dotyku, a także nadając im wielowymiarowy kolor, pełen głębi i blasku. Zachwycający efekt glamour". Z połową z tych rzeczy mogę się zgodzić: są pełne blasku refleksy, włosy po farbowaniu są miękkie i delikatne, a kolor jakiś czas utrzymuje się na włosach. Reszta jednak nie sprawdziła się w moim przypadku, ponieważ według mnie kolor nie był wielowymiarowy, a jednolity i dość szybko się wypłukuje, co akurat w tym przypadku było plusem. A dlaczego? Bo efekt po farbowaniu w ogóle mi się nie spodobał.


Jak dla mnie to kolor, który uzyskałam po farbowaniu to nie normalna czekolada, a bordowa czekolada ;-) Widać w niej dużo bordowego (i rudego?), który zupełnie nie przypadł mi do gustu. Kolor co prawda był intensywny i wyrazisty, ale nie o taki mi chodziło. Chciałam mieć głęboki brąz, a wyszło coś zupełnie innego. Do tego kolor nie pokrył mojego jedynego siwego włosa na skroni ;-) Plusem jest na pewno to, że włosy po farbowaniu były bardzo miękkie, odżywione i miłe w dotyku. Farba w żadnym stopniu nie zniszczyła włosów, co jest dużym plusem. Najlepsza w tym wszystkim jest jednak odżywka dodana do farby, która sprawia, ze włosy są bardzo miękkie, delikatne i odżywione. Ma ona 30ml, ale do tej pory jej używam i z niej jestem najbardziej zadowolona.


Włosy, które widzicie powyżej to efekt po 3 tygodniach od farbowania. Obecnie wyglądają właśnie tak. Teraz kolor bardziej mi odpowiada, bo już nie widać tego bordowego odcienia. Włosy myję co drugi dzień, więc kolor dosyć szybko się wypłukał. Na szczęście schodzi on równomiernie i nie widać odrostów. Nie wiem czy w przyszłości jeszcze raz sięgnę po Casting Creme Gloss, ponieważ mój pierwszy kontakt z tą farbą nie był zadowalający. Może to moja wina, bo nieodpowiednio dobrałam kolor. Jak myślicie?

Używałyście tej farby? Jakie macie opinie na jej temat?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

czwartek, 19 września 2013

Moja wygrana w gigantycznym rozdaniu...

Jak wiecie w tamtym tygodniu miałam przyjemność zdobyć jedną z dwóch nagród w gigantycznym rozdaniu na blogu Angel Kosmetyki bez tajemnic. Bardzo ucieszyłam się z tak wielkiej wygranej tym bardziej, że w rozdaniu brało udział wiele ciekawych i doświadczonych bloggerów. Dzisiaj chciałabym pokazać, co dokładnie znalazło się w paczce od Angel, a więc chwalę się :-)




Tak wyglądają wszystkie kosmetyczne (i nie tylko) wspaniałości zebrane do kupy ;-) Rozpakowując paczkę ciśnienie podskoczyło mi chyba do 200, bo znalazłam w niej wiele kosmetyków, których do tej pory nie miałam okazji używać, a które bardzo chciałam mieć. Wszystkie kosmetyki odpowiadają mi w 100%!

Coś do włosów:


* Apis, Szampon z minerałami z Morza Martwego i awokado do włosów cienkich i delikatnych,
* L' Oreal Professionnel Absolut Repair cellular - maska regenerująca włosy bardzo uwrażliwione,
* Olsson, Hard Mud Styling Wax - wosk modelujący mocny - oddam mojemu Mężowi :)

Coś do twarzy:


* Epona,  Krem do cery wrażliwej i problemowej - od dawna o nim myślałam i jestem bardzo ciekawa jak się u mnie sprawdzi,
* Mythos, Pomadka ochronna kokosowa,
* Skincode, Krem 24h energii dla skóry,
* Dr. Nona, Mleczko do twarzy - ten kosmetyk bardzo mnie ciekawi,
* Sylveco, Rumiankowy żel do twarzy - już niedługo zacznę go używać :)
* Sylveco, Pomadka ochronna z betuliną - pomadek nigdy dość ;-)
* Luvos, Maseczka łagodnie peelingująca z olejkiem z pestek brzoskwini.

Coś z kolorówki:


* Amilie,  Podkład o odcieniu Sweet Almond - coś pięknego :)
* Glazel, cień matowy szary - kolor bardzo mi podpasował, a pigmentacja jest rewelacyjna,
* Glazel, błyszczyk - może na zdjęciu nie prezentuje się apetycznie, ale na ustach wygląda zupełnie inaczej.

Coś dla ciała:


* Pat&Rub, Masło do ciała otulające - podobno zapach jest boski. Jeszcze go nie otworzyłam, ale już czeka na swoją kolej i za klika dni będę się nim cieszyła :)
* Abacosun, balsam do ciała antycellulitowy,
* Abacosun, żel pod prysznic o zapachu melona - zapach bombowy,
* Eclusive Bronze, Chic Calming Essense - nawilżająco - łagodząca mgiełka do ciała z błyszczącymi mikro-opiłkami,
* Marius Fabre,  mydło w płynie - zapach bardzo dziwny ;-)
* Marius Fabre, mini mydło różane - a to bardzo ładnie pachnie :)
* Sylveco, balsam brzozowy z betuliną,
* Go&Home, krem do rąk i ciała melonowy - już poszedł w ruch :-)
* Bath&Body Works, kuracja parafinowa do rąk.

Kilka próbek:


Coś dla duszy i dla ciała:


* Aromatella, granulki zapachowe - dają radę ;)
* Mabelle, świeca do masażu - nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje,
* EkoBańka, mydło glicerynowe róża z geranium - apetycznie wygląda.

Poza tymi wszystkimi rzeczami przedstawionymi na zdjęciach w paczce znalazłam także:
* Anna Klimas-Barton, piękny pierścionek,
* Cheapstars, okulary przeciwsłoneczne i naszyjnik - trochę nie w moim stylu, ale może się do nich przekonam ;-)
* Missiu, śliczna bransoletka - bardzo w moim stylu :)
* broszury informacyjne o poszczególnych kosmetykach.

I co Wy na to wszystko? Podoba Wam się? Bo mi baaardzo :) Ciągle jaram się tym wszystkim. Co chciałybyście z tych wspaniałości zobaczyć jako pierwsze na blogu?

P.S. Angel jeszcze raz dziękuję ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 18 września 2013

Lakierowe rozczarowanie, czyli Miss Sporty Clubbing nr 010...

Ostatni mój post paznokciowy dotyczył popularnej odżywki Eveline 8w1 Total Action, która wywołuje w blogosferze spore dyskusje. Póki co z moimi paznokciami nic się nie dzieje i oby tak pozostało (odpukać w niemalowane!). Staram się coraz częściej malować paznokcie, ale też przez kilka dni w tygodniu daję im odpocząć od chemii. Ostatnio zdecydowałam się na delikatny mleczny kolor na paznokciach w wydaniu Miss Sporty Clubbing nr 010. Kiedyś pisałam, że lakiery z tej serii bardzo lubię i mam ich kilka w swojej kolekcji. Kolor, o którym dzisiaj piszę, kupiłam z myślą o codziennym delikatnym mani, nie rzucającym się w oczy. Niestety lakier zawiódł mnie na całej linii...


Jak się lakier prezentuje w buteleczce każdy widzi - mleczno-różowy jasny i delikatny kolorek. A jak jest w rzeczywistości? Już nie tak ładnie... Otóż po nałożeniu pierwszej warstwy lakieru były już widoczne wyraźne smugi. Pomyślałam sobie, że to normalne, bo dużo lakierów przy pierwszej warstwie pozostawia smugi. Nałożyłam więc drugą warstwę i wtedy już wiedziałam, że lepiej nie będzie. Trzeciej warstwy nie nakładałam, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Musiałabym czekać z pół godziny żeby wszystko dokładnie wyschło, a na to nie miałam czasu.


Mam kilka lakierów z Miss Sporty i żaden do tej pory nie zrobił mi takiego psikusa. Wszystkie mają dobre krycie i nie robią takich smug po dwóch warstwach. Wydaje mi się, że winowajcą całego zajścia jest pędzelek, który w tych lakierach jest ewidentnym minusem. Jest on jakby pocieniowany, dosyć szeroki i miękki, a podczas malowania bardzo się spłaszcza. Do tego przy malowaniu lakier jakby się chowa w środku tego pędzelka i co chwilę trzeba zanurzać pędzelek w buteleczce. Wszystkie lakiery z Miss Sporty, jakie posiadam mają taki sam pędzelek, ale w tym jedynym przypadku nie spełnia on swojej roli. Oczywiście zawsze trzeba się pilnować, aby równomiernie rozłożyć lakier, ale tutaj mamy utrudnione zadanie poprzez kiepski pędzelek. Możliwe też, że winą smug jest po prostu bardzo jasny kolor lakieru i jego słabe krycie.


Niestety lakier bardzo mnie rozczarował. Może nie widać na zdjęciach tych smug aż tak bardzo, ale ja je widzę i to mnie denerwuje. Na szczęście z daleka tak ich nie widać i lakier nosiłam na paznokciach chyba z 4 dni. Wytrzymałość lakieru to 3-4 dni bez większych odprysków. Schnie też dosyć szybko. Zdjęcia tego lakieru były robione dopiero 2 dni po pomalowaniu, dlatego są w takim stanie ;-)

Lubicie lakiery Miss Sporty? Macie w nich swój ulubiony kolor?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

wtorek, 17 września 2013

Mała rzecz, a cieszy czyli Cetaphil MD Dermoprotektor...

Kilka dobrych miesięcy temu w jakiejś akcji na Fb zdobył zestaw mini kosmetyków marki Cetaphil. W skład tego zestawu weszły: Emulsja micelarna do mycia, Krem intensywnie nawilżający DA Ultra oraz Balsam do twarzy i ciała MD Dermoprotektor. Najmniej przypadła mi do gustu Emulsja micelarna do mycia, ponieważ po jej używaniu nie widziałam żadnych rezultatów. Natomiast pozostałe dwa kosmetyki bardzo mi się spodobały i jestem zadowolona z efektów, jakie po nich były. Niestety były to tylko mini wersje tych kosmetyków więc krem już zużyłam, chociaż używałam go ponad miesiąc, mimo tak małej pojemności. Został mi jedynie Dermoprotektor, którego używam regularnie od ponad dwóch miesięcy i dopiero dobijam do jego dna! Więc wydajność w tych kosmetykach jest rewelacyjna. A jak Dermoprotektor radzi sobie z moją problematyczną cerą? O tym poniżej...

Tak wyglądały wszystkie mini produkty, które otrzymałam.

Z powyższych kosmetyków pozostał mi tylko Dermoprotektor.

Dermoprotektror znajduje się w białej, plastikowej, zakręcanej buteleczce. Zamykanie jest wg mnie jedynym minusem tego kosmetyku, ponieważ jest trochę nieporęczne. Na szczęście opakowanie możemy postawić do góry nogami, aby ułatwić sobie wydobycie resztek kosmetyku. Dermoprotektor jest koloru białego. Jego konsystencja jest bardzo lekka i nie jest tłusta. Jest bezzapachowy.

Skład: 
Aqua/water, glycerin, hydrogenated polyisobutene, cetearyl alcohol, macadamia ternifolia seed oil/macadamia ternifolia nut oil, ceteareth-20, tocopheryl acetate, dimethicone, acrylates/c10-30 alkyl acrylate crosspolymer, benzyl alcohol, citirc acid, farnesol, panthenol, phenoxyethanol, sodium hydroxide, stearoxytrimethylsilane, stearyl alcohol.

A co pisze o nim producent?
"Specjalistyczny dermokosmetyk, który powoduje głębokie i długotrwałe nawilżenie skóry.
Sprawia to jego unikatowy skład:
- najwyższe wśród dermokosmetyków stężenie silnie wiążącej wodę gliceryny,
- olej z orzechów makadamia, który dostarcza skórze niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych,
- pantenol, który łagodzi podrażnienia i ułatwia regenerację naskórka
- składnik antybakteryjny, który sprawia, że można go stosować w przebiegu trądzika młodzieńczego.
Nie zawiera substancji drażniących i alergizujących.
 Jest polecany do codziennego nawilżania skóry suchej lub wrażliwej, szczególnie w przypadku: 
- trądzika młodzieńczego, 
- trądzika różowatego, 
- łuszczycy, 
- atopowego zapalenia skóry".



Używam go od ponad dwóch miesięcy raz lub dwa razy w ciągu dnia. Nie stosuję go jako typowy krem nawilżający, ale nakładam go po oczyszczeniu twarzy na miejsca, w których najczęściej pojawiają mi się przykre niespodzianki, a potem nakładam na niego normalny krem nawilżający. Jego formuła jest bardzo lekka, dlatego mogę pozwolić sobie na takie zastosowanie, pomimo tego, że moja skóra nie wymaga dużego nawilżenia, bo potrzebuje raczej zmatowienia. Jako balsamu go nie stosowałam ze względu na małą pojemność - po prostu szkoda było mi go zużyć do nawilżenia całego ciała, skoro na twarzy sprawdza się bardzo dobrze. Kosmetyk możemy stosować tyle razy w ciągu dnia ile chcemy, ponieważ nie natłuszcza on skóry, a nawilża ją. Można stosować go na dzień i na noc. Dermoprotektor stosuję też po zabiegu mikrodermabrazji diamentowej, po której moja twarz jest podrażniona i dosyć obficie schodzi z niej martwy naskórek. Kosmetyk ten bardzo dobrze ją nawilża i łagodzi. Nie powoduje podrażnienia, uczulenia, a także w ogóle nie zapycha, co dla mnie jest bardzo istotne. Po jego zastosowaniu skóra jest nawilżona, gładka i miękka, nie świeci się. W moim przypadku zauważyłam, że niweluje wypryski i inne zanieczyszczenia, za co ma ode mnie wielki plus.



Podsumowując MD Dermoprotektor Cetaphil sprawdził się u mnie wyśmienicie. Mam cerę problematyczną ze skłonnością do trądziku i w tym przypadku nie zaszkodził mi, a jedynie pomógł. Fajnie łagodzi stany zapalne, radzi też sobie z innymi zanieczyszczeniami. Bardzo szybko się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy na skórze. Można go stosować jako zwykły krem, balsam lub wspomagacz leczenia trądziku. Dobrze sprawdza się też jako baza pod podkład, który nie roluje się na nim. Jego dużą zaletą jest wydajność, która jest powalająca. Kosztuje ok. 40zł/250ml, ale jeśli stosujemy go tylko do twarzy, to na pewno wystarczy nam na bardzo długo. Cena jest więc adekwatna do jakości i wydajności. Trzeba tez wspomnieć o tym, że ten kosmetyk zdobył wiele nagród dzięki swoim szczególnym właściwościom: czterokrotne wyróżnienie Perła Dermatologii Estetycznej oraz tytuł Kosmetyku Wszech Czasów w kategorii "Pielęgnacja specjalna - problemy skórne'. Wg mnie kosmetyk jest bardzo dobry i w przyszłości na pewno do niego powrócę.

Używałyście tego kosmetyku? A może używacie innych kosmetyków Cetaphil?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 16 września 2013

Szampon odświeżający Garnier Ultra Doux Kwiat Lipy...

Posty na temat pielęgnacji włosów dodaję bardzo rzadko, dlatego postanowiłam to zmienić i dzisiaj przychodzę do Was z recenzją odświeżającego szamponu do włosów Garnier Ultra Doux Kwiat Lipy. Czy szampon przypadł mi do gustu? Czytajcie dalej :-)


Szampon zamknięty jest w plastikowej i przezroczystej butelce, dzięki czemu widzimy ile jeszcze nam go zostało. Ma zamknięcie zamykane na 'klik', które jest solidne i czasami opornie się je otwiera. Konsystencja szamponu nie jest rzadka, ale też nie jest bardzo gęsta. Kolor szamponu jest taki, jaki widać przez butelkę. Zapach szamponu jest typowo lipowy, dosyć intensywny, ale na włosach zupełnie go nie czuć. Szampon przeznaczony jest do włosów normalnych i przetłuszczających się. To tyle z czysto technicznych spraw. A co zapewnia nam jego producent?

"Pragniesz szamponu, który ukoi skórę Twojej głowy i sprawi, że włosy będą pełne blasku?
Odkryj szampon Garnier Ultra DOUX kwiat lipy, zaprojektowany specjalnie do włosów przetłuszczających się.
Szampon Garnier Ultra DOUX z lipą zawiera ekstrakt z jej kwiatu, znany ze swoich właściwości oczyszczających i łagodzących. Szampon posiada miękką i lekką konsystencję, która nie obciąża Twoich włosów.

Rezultaty:
Skóra Twojej głowy jest czysta a włosy lekkie i błyszczące.
Szampon Garnier Ultra DOUX kwiat lipy nadaje Twoim włosom blask bez obciążenia. Twoje włosy są oczyszczone i lekkie.
Świeży, lipowy zapach sprawia, że mycie włosów to chwila relaksu".

Czy szampon spełnił swoje zadanie? Otóż średnio, ale zacznijmy od początku. Szampon dobrze się pieni i dobrze radzi sobie z myciem włosów. Łatwo się też spłukuje i nie pozostawia uczucia niedomytych lub tłustych włosów. Nie plącze, nie obciąża i nie przesusza włosów. Niestety po jego zastosowaniu zauważyłam u siebie lekki łupież i skóra głowy trochę mnie od niego swędzi. Wydaje mi się, że nic innego tego nie spowodowało, bo nie nakładam na nie żadnych olei ani innych podobnych specyfików, jedynie odżywkę od połowy długości włosów. Co do minimalizowania przetłuszczania to tu szampon także nie zrobił rewolucji. Włosy myję co drugi dzień, a po użyciu szamponu nic się nie zmieniło w tej kwestii.

Podsumowując działanie kosmetyku, niestety szampon nie spełnił swojego zadania. Co prawda dobrze myje i odświeża włosy, ale nie zmniejszył przetłuszczania się ich. W jego składzie już na drugim miejscu znajduje się SLS, co na pewno nie spodoba się osobom, które nie tolerują tego składnika. Później znajdziemy w nim także alkohol benzylowy, który także przemawia na jego niekorzyść. U mnie nie wywołał tragedii, ale spowodował lekki łupież, co nie spodobało mi się. Ogólnie nie mam dużych problemów z włosami, jedynie z ich wypadaniem i lekkim przetłuszczaniem się, więc od szamponów nie wymagam cudów. W tym przypadku cudu nie było i raczej już nie będzie. Postaram się zużyć do końca ten szampon i mam nadzieję, że nie spowoduje on u mnie jeszcze większego łupieżu.

Używałyście tego szamponu? A może używałyście jego braci z serii Ultra Doux?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)