piątek, 18 września 2015

Piątki pachnące Yankee Candle: Frankincense...

Witajcie!


Zgodnie z moją blogową piątkową tradycją przychodzę dzisiaj do Was z recenzją wosku Yankee Candle o nazwie Frankincense. Czy wosk zawrócił mi w głowie? o tym przeczytacie w dalszej części tego posta...





Wosk pochodzi z rześkiej linii zapachowej z serii Classic z kolekcji Grand Baazar. Niestety jak dla mnie do rześkości jest w tym przypadku daleka droga. Głównymi aromatami w Frankincense są: słodka żywica przełamana pikantnością pieprzu wraz z balsamiczną nutą drewna. Co wyszło z tych aromatów? Zapach typowo kadzidlany, który na pewno nie należy do lekkich i rześkich. Pomimo tego, że lubię wyraziste i intensywne zapachy, ten jest dla mnie zbyt ciężki. Po jego odpaleniu już po kilku minutach w powietrzu zaczyna unosić się głęboki i przytłaczający mnie zapach. Nie mam nic do zapachu kadzidła, jednak raczej nie chciałabym aby taki zapach unosił się w moim domu. To zupełnie nie moje klimaty. Zdecydowanie wolę bardziej owocowe czy kwiatowe zapachy. Wosk ten należy do oryginalnych i nietypowych i na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu. Dla mnie okazał się woskowym killerem, do którego już nie wrócę. A może Wam Frankincense przypadł do gustu?

 

 

Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies.

 

czwartek, 17 września 2015

Emulsja do ciała do bardzo suchej i szorstkiej skóry z 5,5% urea Isana Med...

Witajcie!

 

Mazidła do ciała stanowią w mojej codziennej pielęgnacji nieodłączny element. Przetestowałam już sporo tego typu produktów  więc co nieco mogę o nich powiedzieć. Czasami trafi się lepszy produkt, a czasem gorszy. Jeden zostaje ze mną na dłużej, a o drugim chcę szybko zapomnieć. Niedawno sięgnęłam po Emulsję do ciała do bardzo suchej i szorstkiej skóry Isana Med. Czy sprawdziła się u mnie?

 

 

Emulsja znajduje się w plastikowej butelce o pojemności 250 ml. Jej zapach nie wyróżnia się niczym wyjątkowym: ot taki zwykły balsamowy zapach typowy dla kosmetyków z zawartością mocznika. Konsystencja jest nie za gęsta i nie za rzadka. Emulsja nie jest tłusta więc szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze tłustej i lepkiej warstwy. W składzie tego mazidła znajdziemy mocznik, masło shea, pantenol i witaminę E.

 

 

Czy emulsja wyróżnia się na tle innych drogeryjnych tego typu kosmetyków? Tak! Pomimo tego, że nie ma kuszącego i apetycznego zapachu (zapach typowy dla kosmetyków z mocznikiem), a i opakowanie nie kusi oczu, to wnętrze zasługuje na pochwałę. Emulsja naprawdę świetnie nawilża suchą skórę, pozostawiając ją bardzo dobrze nawilżoną i odżywioną. Skóra po aplikacji jest miękka, delikatna i jędrna. Zadowalające nawilżenie utrzymuje się przez długi czas, co również zasługuje na uznanie. Dodatkowo emulsja koi i zmiękcza skórę. Wszystko to zawdzięczamy zawartości mocznika, która w tym przypadku wynosi 5,5 %. W sprzedaży dostępna jest też wersja z 10 % zawartością mocznika, którą również mam zamiar wypróbować. Emulsja jest też wydajna, ponieważ wystarczy niewielka jej ilość aby odpowiednio nawilżyć skórę. Jak dla mnie ta emulsja to kolejny bardzo udany produkt z serii Isana Med, po który na pewno jeszcze nie raz sięgnę. Oczywiście emulsja kosztuje niewiele więc tym bardziej zachęcam do jej wypróbowania.

Lubicie? Znacie?

 

wtorek, 15 września 2015

Fiolet i Holo Top na paznokciach...

Witajcie!


Dzisiaj post krótki i szybki, a mianowicie chciałabym pokazać Wam co w ostatnich dniach gościło na moich paznokciach. Uwielbiam wszelkie fiolety na paznokciach i myślę, że jesień idealnie pasuje do tych kolorów. Sięgnęłam więc po lakier, który dawno nie był przeze mnie używany i leżał zapomniany na dnie pudełka. Postanowiłam trochę go podkręcić, aby był jeszcze ładniejszy.

 

 

Solo lakier prezentował się tak jak na powyższym zdjęciu (zdjęcia robiłam zaraz po pomalowaniu paznokci więc wybaczcie za pomalowane skórki ;-). To ładny fiolet z lekkim niebieskim shimmerem. Aby trochę go ulepszyć pokryłam go jedną warstwą świetnego Holo Top B. a star od Colour Alike. Całość wyszła chyba całkiem nieźle.

 

 

Dzięki Holo Topowi zyskałam nowy wymiar fioletowego lakieru. Całość pięknie mieniła się w słońcu i nie mogłam oderwać od niego oczu. Fiolet, który widzicie to Color Mania Lovely nr 271. Mam go już bardzo długo i raczej nie znajdziecie go na sklepowych półkach. Kiedyś go nie lubiłam, jednak jakiś czas temu przekonałam się do niego. Niestety lakier ten ma dwie wady: kiepska trwałość i trochę słabe krycie. Gdyby nie Holo Top mogłybyście dojrzeć na nim delikatne prześwity, które widać przy dwóch warstwach lakieru. Nie mam cierpliwości do nakładania trzeciej warstwy i czekania aż wszystko wyschnie, dlatego nigdy nie maluję paznokci tyle razy. Na szczęście top ukrył mankamenty fioletu i znacznie go upiększył.

 

 

Która wersja lakieru bardziej Wam się podoba: solo czy z Holo Topem?

 

piątek, 11 września 2015

Piątki pachnące Yankee Candle: Moonlit Ocean...

Witajcie!


Dzisiaj piątek pora więc na recenzję kolejnego woskowego zapachu, który w ostatnim czasie u mnie gościł. Tym razem skusiłam się na coś, co od razu przypadło mi do gustu. To wosk Moonlit Ocean z rześkiej linii zapachowej z serii Simple Home.

 

 

Wyczuwalnymi aromatami w wosku Moonlit Ocean mają być: kokos, trawa cytrynowa i kwiat pomarańczy.  Szczerze mówiąc nie wiem czy wyczułam poszczególne aromaty, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, ponieważ stworzyły one bardzo przyjemny, urzekający zapach. Całość idealnie się komponuje tworząc subtelny, perfumowany zapach damsko-męski, który od razu mnie urzekł. Jest on intensywny, ale na pewno nie jest przytłaczający i drażniący. Wręcz przeciwnie. Jest otulający i można się przy nim zrelaksować. Myślę, że kolor wosku jest idealnie do niego dopasowany. Ma w sobie coś magicznego i niejednoznacznego. Wyobrażam sobie, że właśnie tak musi pachnieć księżyc w pełni nad oceanem... Jak wiecie bardzo lubię męskie nuty w woskach więc Moonlit Ocean jak najbardziej zaspokoił moje zapachowe wymagania ;-)

 

 

Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies

 

środa, 9 września 2015

Kremowy peeling myjący Pinacolada Let's celebrate Farmona...

Witajcie!


Zapach kokosa to jeden z moich ulubionych zapachów. Niestety jest on dość trudny do odwzorowania w kosmetykach, dlatego wciąż szukam swojego kokosowego kosmetycznego ulubieńca. Jakiś czas temu w moje ręce wpadł Kremowy peeling myjący Pinacolada Let's celebrate Farmona. Czy jego zapach i działanie spełniły moje oczekiwania?

 


 

Peeling zamknięty jest w plastikowej buteleczce o pojemności 100 ml, ale możemy też go dostać w większej pojemności 250 ml. Z opakowania raczej nic nie wyciśniemy, bo jest dość twarde, ale peeling ma taką konsystencję, że wystarczy przechylić buteleczkę aby wydobyć z niego odpowiednią ilość kosmetyku. Konsystencja peelingu należy więc do tych rzadszych, ale też nie jest bardzo lejąca. Jest ona kremowa i delikatna. Peeling posiada w sobie drobne i delikatne drobinki, które na pewno nie zrobią nam żadnej krzywdy. Jak dla mnie tych drobinek jest stanowczo za mało, ponieważ aby poczuć zadowalającą siłę zdzierania muszę zużyć więcej kosmetyku, a co za tym idzie staje się on mało wydajny.

 

 

A co z zapachem? Zapach jest naprawdę śliczny. Typowo kokosowy z lekką nutą ananasa. Kokos zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan. Niestety jest jedno ale. Zapach ten jest delikatny i ulotny, przez co podczas aplikacji jest słabo wyczuwalny. Poza tym peeling nie wysusza skóry i łatwo się spłukuje. Gdyby zapach byłby bardziej wyrazisty wybaczyłabym mu słabe zdzieranie, jednak to są dość istotne minusy, które znacznie obniżają moją ocenę tego peelingu. Mam jeszcze ten peeling w większej pojemności i jego zawartość jest taka sama jak tego mniejszego. Myślałam, że dorównają one mocą zdzierania peelingom z Joanny, które bardzo lubię, niestety trochę się nimi rozczarowałam. Na pewno przypadną one do gustu osobom lubiącym delikatne zdzieraki, o niezbyt intensywnych zapachach. Ja jednak wolę trochę mocniejsze doznania ;-) Miałyście? Używałyście?

 

poniedziałek, 7 września 2015

Szary piasek i neonowy marmurek na paznokciach...

Witajcie!

 

Zrobiło się szaro i ponuro na dworze więc i szarość zagościła na moich paznokciach. Postanowiłam ją jednak trochę ożywić dodając do całości neonowy marmurek od Lemaxa. W tamtym roku te marmurkowe lakiery robiły niemałą furorę w blogosferze i dziwię się, że tak szybko o nich zapomniano. Szary piasek okazał się fajnym towarzyszem takiego żywego koloru, a całość chyba dobrze się ze sobą komponuje. 

 


Lakiery użyte w tym mani to:

* szary piasek Texture Effect Ados nr 02,

* neonowy marmurek Lemax,

* baza to odżywka Pro Care Manhattan,

* pod neonowy lakier położyłam jedną warstwę białego lakieru Extreme Nails Wibo nr 25.

 


Jak widzicie mani jest dość stonowane, ale mimo to chyba nie jest nudne. Piaskowy szary lakier fajnie współgra z neonowym marmurkiem. Piasek dobrze się trzyma paznokci przez kilka dni, praktycznie bez żadnych większych uszczerbków. Jedynie lekko ściera się na końcówkach paznokci. Neonowy marmurek też dzielnie mu towarzyszy. W buteleczce widać jak czarne kropeczki, które w nim pływają skupiły się w jednym miejscu. Pomimo tego bez problemu go się nakłada, a i ten maczek jest także widoczny podczas malowania i nie trzeba męczyć się aby wydobyć go z buteleczki. Wspomniałam, że szkoda mi tych neonowych marmurków, o których głośno było rok temu, a teraz odeszły w kąt. szczerze mówiąc ja też trochę o nich zapomniałam, ale teraz mam zamiar trochę je poużywać tym bardziej, że mam kilka wersji pastelowych, które będą fajne na jesień. Podoba Wam się takie połączenie na paznokciach?

 

niedziela, 6 września 2015

Tygodnik kulturalny...

Witajcie!



Pogoda jaka jest każdy widzi więc ma dla Was garść poleceń kulturalnych, aby umilić Wam ostatnie chwile kończącego się weekendu. Ostatnio coraz częściej sięgam po banalne i ckliwe książki. Coś mnie wzięło na nie i nie mogę się od nich oderwać ;-) Książka Jessiki Sorensen "Przypadki Callie i Kaydena" wciągnęła mnie swoją prostotą, ale i emocjami, jakich dostarczyła. To historia dwojga młodych ludzi mających trudne i niemiłe wspomnienia za sobą. Kiedyś to ona uratowała go. Teraz on chce się jej odwdzięczyć za pomoc, której mu bezinteresownie udzieliła i której sama kiedyś potrzebowała, ale nikt jej nie pomógł. Autorka świetnie skupiła się na uczuciach dwojga głównych bohaterów, ale też ich przyjaciół, którzy podobnie jak oni, nie mają przyjemnych przeżyć za sobą. Siła przyjaźni i miłości jest tu widoczna na każdym kroku. Zakończenie książki pozostało otwarte więc z niecierpliwością czekam na kontynuację.

 


Film, który ostatnio obejrzałam to "Cake" z Jennifer Aniston w roli głównej. Powiem Wam, że nie spodziewałam się po tej aktorce, że potrafi zagrać dramatyczną rolę, a jednak bardzo dobrze jej to wyszło. Wciela się ona w postać kobiety borykającej się z niedawno przeżytą tragedią, której skutki odczuwa na duszy, ale i na ciele. Pierwszy raz zobaczyłam Aniston w takim stanie i w takim temacie. Tym filmem niewątpliwie potwierdziła swoje umiejętności aktorskie. W końcu nie została przedstawiona jako wesoła, zakręcona ekstra laska, a kobieta po ciężkich przejściach.

 

 

Na koniec coś miłego dla ucha czyli Major Lazer i Ellie Goulding w utworze "Powerful".  Świetny kawałek i tyle :)

 

 

Chcecie pomóc bezdomnym psiakom? Nic trudnego. Wystarczy codziennie kliknąć w  3 billboardy, a partner portalu Karmimy psiaki zasponsoruje je i tym samym pomoże znaleźć bezpieczny dom dla tych biedaków.


https://www.karmimypsiaki.pl/pomagaj-codziennie/


piątek, 4 września 2015

Piątki pachnące Yankee Candle: Stony Cove...

Witajcie!


Dzisiaj piątek pora więc na przedstawienie kolejnego woskowego zapachu Yankee Candle. Większość wosków Yankee Candle bardzo lubię i mam wśród nich sporo ulubionych zapachów. Jednak czasami trafiam na zapach, którego mój nos zbytnio nie akceptuje. Niestety tak jest w przypadku wosku Stony Cove.

 

 

Wosk pochodzi z rześkiej linii zapachowej z serii Simply Home. Po Stony Cove spodziewałam się zapachu świeżego, trochę morskiego i lekko tajemniczego. A jaki się okazał? No cóż, dla mnie jest on zbyt drażniący i meczący. Przypomina mi on odświeżacz powietrza, niekoniecznie należący do tych ładniejszych.  Wyczuwalnymi aromatami w nim powinny być egzotyczne kwiaty i nasycona ozonem bryza. W przypadku tego wosku niestety nic takiego nie poczułam. Po jego odpaleniu już po kilku minutach czuć dość mocny, specyficzny zapach, który mnie osobiście drażni. Pokładałam w nim spore nadzieje, jednak trochę, a może i bardzo mnie rozczarował. Wiem jednak, że są osoby, którym ten zapach bardzo się podoba. Więc to pewnie kwestia zmysłu powonienia ;-) Może Wy macie inne odczucia co do tego wosku?

 

 

Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies.

 

czwartek, 3 września 2015

Sierpniowy haul zakupowy...

 

Witajcie!


Wczoraj pokazywałam Wam mój sierpniowy projekt denko (tutaj), a dzisiaj przyszła pora na pochwalenie się dość skromnymi zakupami kosmetycznymi, jakie poczyniłam w sierpniu. Dużo tego nie jest, co oczywiście bardzo mnie cieszy. Mimo to zawsze coś tam mi wpadnie do koszyka, chociaż bardzo staram się kontrolować ;-)

 


Na powyższym zdjęciu widać, że w sierpniu nie poszalałam z zakupami. Do mojego koszyka wpadły dwa mazidła do ciała: Tutti Frutti i Essence Planet (produkowane przez Dax Cosmetics). Oba pachną bardzo ładnie i lada dzień zabieram się za testowanie jednego z nich. Mam chyba słabość do żeli pod prysznic, ponieważ gdy zobaczę jakiś nowy, którego do tej pory nie miałam, to ciężko mi się powstrzymać, aby go nie kupić. Tym sposobem swoje zapasy wzbogaciłam o kolejne dwa nabytki, oba kupione w Lidlu: żel o zapachu melona Cien i aloesowy żel Kamill. Do tego w Lidlu skusiłam się na mydło w płynie o zapachu jabłka i rabarbaru.

 

 

Dzięki mojej mamie stałam się szczęśliwą posiadaczką grejpfrutowego żelu do golenia Balea oraz nowych żeli pod prysznic Balea, które pachną wyśmienicie. Ich opakowania oczywiście kuszą oczy, ale i ich zapachy są świetne. Uwielbiam je :-)  Jak widzicie dużo tego nie ma, tym bardziej, że wszystkie kosmetyki zużywam na bieżąco i schodzą mi w miarę szybko. 

 

Wpadło Wam coś z tego w oko? O czym chciałybyście przeczytać najpierw?

 

środa, 2 września 2015

Sierpniowy projekt denko...

Witajcie!


Czas zasuwa jak oszalały - dopiero niedawno prezentowałam Wam lipcowy projekt denko, a tu już kolejny miesiąc za nami. Pora więc na podsumowanie kosmetycznych zużyć tego miesiąca. Ostatnio trochę szaleję z zużywaniem kosmetyków z czego bardzo się cieszę, bo do czasu przeprowadzki, która odbędzie się (mam nadzieję) za kilka miesięcy, chciałabym zużyć jak najwięcej kosmetycznych zapasów, aby nie targać ich tam i z powrotem. Mam nadzieję, że uda mi się zużyć większą połowę tych zapasów. Póki co jestem na dobrej drodze :-)

 

 

Jak widzicie trochę się tego uzbierało. Od jakiegoś czasu staram się systematycznie zużywać wszystkie kosmetyki i nie rozpoczynać kilku np. żeli pod prysznic na raz. Moja metoda dość dobrze się sprawdza, co potwierdza dzisiejszy post.

 

 

W kategorii włosy znalazły się:

* Farba do włosów Loreal Recital Preference odcień Havane 6.35 (Jasny bursztyn) - na początek zaczynam od  farbowego niewypału. Postanowiłam zdradzić szamponetki na rzecz farby do włosów. Marzył mi się jasny brązowy odcień na włosach, a co wyszło? Ni to rudy, ni czerwony kolor. Bardzo źle się w nim czułam więc już na drugi dzień zafarbowałam się moją ulubioną szamponetką z Mariona (Orzechowy brąz). Następnym razem kiedy zamarzy mi się zmiana koloru udam się do znajomej fryzjerki ;-)

* Arganowa maska do włosów Prosalon - dostałam ją od siostry, która znalazła ją w którymś z kosmetycznych pudełek. Maska szału na mnie nie zrobiła, ale to pewnie dlatego, że też nie mam problemów ze zniszczonymi włosami.

* Szampon do włosów przetłuszczających się Gres Energy Nivea - całkiem przyjemny szampon, który nie spowodował swędzenia skóry głowy, ani łupieżu. Mam przyjemny cytrusowy zapach i był wydajny.

* Szampon przeciwłupieżowy Citrus Detox Garnier Fructis - kolejny dobry szampon dostępny w każdej drogerii. Świetnie się pieni więc jest mega wydajny.

 

 

W kategorii ciało znalazły się:

* Kremowy żel pod prysznic o zapachu lodów pistacjowych - zapach tego żelu przypominał mi migdałowe landrynki (pamiętacie takie?). Bardzo przyjemny i bardzo ładny, ale niestety nie był zbyt długo wyczuwalny. Poza tym dość dobrze się pienił i nie przesuszał skóry.

* Żel do higieny intymnej Facelle - lubię i używam prawie na okrągło. 

* Żel do golenia Nivea Men -  Mężuś ma swój ulubiony żel do golenia i ten nie trafił w jego upodobania więc musiałam sama go zużyć ;-)

* Żel do golenia Blueberry Love Balea - to moje pierwsze zetknięcie z żelem do golenia  tej marki. Już samo opakowanie kusi oko, a i zapach jest bardzo ładny. Do tego żel jest wydajny i nie przesusza skóry. Chyba zacznę częściej po nie sięgać w miarę możliwości :)

 

 

* Balsam do ciała Golden Shine Balea - tak jak uwielbiam żele pod prysznic tej marki, tak do balsamów coś nie mogę się przekonać. Ta wersja zawierała w sobie złote drobinki, które na szczęście nie rzucały się zbytnio w oczy. Nawilżał średnio i pachniał trochę jak balsam brązujący.

* Krem do rąk Moment od sense Isana - przyjemny lekki krem do rąk o bardzo ładnym kobiecym zapachu. Stał u mnie u mnie w kuchni, bo zaopatrzony był w wygodną pompkę. Miał dużą pojemność więc i na dość długo wystarczył. Nawilżał całkiem dobrze i był niedrogi.

* Żel pod prysznic Tropical sunshine Balea - uwielbiam i tyle ;-)

* Peeling do ciała jeżynowo-malinowy  Tutti Frutti Farmona - to chyba mój ulubiony peeling do ciała. Mocny z niego zdzierak, a jego zapach jest genialny. Więcej możecie przeczytać o nim w tym poście.

* Olejek do kąpieli z masłem shea Spa Vintage Body Oil - w ogóle nie polubiłam się z tym pseudo olejkiem. Do olejku jeszcze dużo mu brakuje, bo to raczej zwykły żel, który na dodatek dziwnie pachniał. 

 

 

W kategorii pozostałe znalazły się:

* Zapas mydła w płynie Isana - był całkiem ok, jednak zapach był słaby i słabo wyczuwalny.

* Energetyzujący multiaktywny koktajl 35 + Bandi - bardzo fajny krem, który mnie nie zapchał, ale dobrze nawilżył skórę twarzy.

* Płatki kosmetyczne Carea.

* Nawilżany papier toaletowy Alouette.

* Próbka mleczka nawilżającego LPM.

* Maszynki do golenia Wilkinson - moje ulubione. 

 

To by było na tyle z moich kosmetycznych zużyć sierpnia. Myślę, że w tamtym miesiącu poszło mi bardzo dobrze i mam nadzieję, że będzie podobnie w tym miesiącu. A jak prezentują się wasze kosmetyczne pustaki?

 

niedziela, 30 sierpnia 2015

Tygodnik kulturalny...



Witajcie!


Dzisiejszy dzień spędzam na korzystaniu z ostatnich kąpieli słonecznych. Wiadomo, że z przyjściem roku szkolnego pogoda ulega znacznej zmianie i niestety będzie trzeba pozmieniać swoją garderobę. Dzisiaj jednak korzystam z pięknej pogody, a w międzyczasie nadrabiam kulturalne zaległości.


Jeśli chodzi o literaturę to tutaj, podobnie jak z muzyką, moje upodobania nie ograniczają się do jednego gatunku. Najbardziej lubię literaturę faktu i podróżniczą, chociaż pomiędzy tymi pozycjami staram się sięgać po coś lżejszego. Książka "Hopeless" autorstwa Colleen Hoover okazała się właśnie taką pozycją: lekką, ale też wciągającą i wzruszającą. To opowieść o młodej dziewczynie, na której drodze niespodziewanie pojawia się przystojny i tajemniczy chłopak. Od pierwszego spotkania zaczyna między nimi iskrzyć, ale jest tez wiele innych emocji łączących i dzielących tych dwoje. Kiedy ta miłosna historia na dobrą sprawę mogłaby się już zakończyć happy endem do akcji wkracza ponura przeszłość dziewczyny, która będzie musiała dowiedzieć się o sobie prawdy, ale i pokonać niemiłe wspomnienia. Jak w przypadku takich historii bywa, jest ona trochę banalna, ale warta przeczytania.

 

 

Jedną z moich ulubionych zagranicznych wokalistek jest Jess Glynne. Jej utwór "Why me" jest taki jak lubię: rytmiczny, niejednoznaczny i wpadający w ucho. No i zazdroszczę jej tej burzy rudych loków ;-)

 

 

W tym tygodniu nie obejrzałam żadnego szczególnego filmu, który mogłabym Wam polecić, ponieważ kończyłam oglądać pierwszy sezon "Detektywa", którego już Wam polecałam. W zamian mam krótki, ale treściwy filmik autorstwa Klaudii Klary, którą uwielbiam. Dziewczyna ma charakter i nie boi się mówić prawdy prosto z mostu o takich prostych rzeczach, jak chociażby testowanie kosmetyków. Muszę powiedzieć, że tym swoim testowaniem rozwaliła mnie na łopatki. Nie wiem czy sama odważyłabym się na coś takiego ;-)

 

 

Kolejny filmik, który mnie rozwalił to kreska na oku w męskim wykonaniu. W sumie to nie dziwię im się, że mają z tym problemy, bo sama je mam ;-) Trzeba im jednak przyznać, że bardzo się starali :)

 

 

Przypadło Wam coś do gustu? :)

 

sobota, 29 sierpnia 2015

Kobalt i złoto na paznokciach...

Witajcie!


Korzystacie w pełni z ostatnich dni lata? Bo ja staram się, chociaż nie zawsze mam na to czas. Ostatnie dni spędziłam na budowie wyrywając chwasty więc to mało przyjemne zajęcie, chociaż mogłam się trochę na czymś wyżyć ;-) Dzisiaj zrobiłam sobie wolne więc nie mogło zabraknąć malowania paznokci. Postawiłam na dwa piękne kolory: kobaltowy i złoty. Kiedyś pokazywałam Wam bardzo podobne zdobienie (tutaj), ale w tamtym przypadku bazą był równie ładny turkusowy. Tym razem to kobalt gra główną rolę, a złoto jest dodatkiem.

 

 

Lakiery użyte w tym zdobieniu to:

* baza Pro Care Manhattan,

* kobalt Clubbing Miss Sporty nr 320,

* złoto Lotus Effect Manhattan nr 11 Golden Honey.

 

 

Głównym powodem sięgnięcia po kobaltowy lakier było to, że po prostu niewiele mi go już zostało, a moim świeżym postanowieniem jest zużywanie lakierów, których jest już mniej niż połowa. Poza tym ten kolor świetnie wygląda na paznokciach i już dawno go nie nosiłam. A złoty? Jest świetny i jest idealnym dodatkiem do wielu pozostałych lakierów. Do wykonania tego zdobienia posłużył mi cieniutki pędzelek kupiony na Ebay'u, który jest bardzo pomocny w tego typu zdobieniach.  Oczywiście każdy paznokieć ma inny wzorek, żeby nudno nie było :) Co mogę jeszcze powiedzieć o tym zdobieniu? Chyba tylko to, że bardzo je lubię i już mam w planach podobne zdobienia, tylko z użyciem innych kolorów bazowych. Nie zdziwcie się więc jeśli co jakiś czas będziecie oglądały coś podobnego tylko w innej wersji kolorystycznej ;-)

 

czwartek, 27 sierpnia 2015

Intensywnie nawilżający krem do stóp Fusswohl...

W ostatnim poście polecałam Wam pewien krem do rąk, który przypadł do gustu mnie i moim dłoniom (Krem do rąk Fresh Kamill). Pisałam też, że przykładam sporą uwagę do odpowiedniego nawilżania skóry moich dłoni. Całkiem odwrotna sytuacja ma się do moich stóp, o które mało dbam. Spowodowane jest to chyba tym, że po prostu nie mam z nimi praktycznie żadnych problemów. Skóra na piętach nie jest popękana ani przesuszona, nie jest twarda i nieprzyjemna w dotyku, nie dokuczają mi odciski, ani nic z tych rzeczy. Po pumeks sięgam chyba raz w miesiącu, a czasami i rzadziej. Wiem jednak, że dużo osób zmaga się z sucha i szorstką skórą stóp i czasami ciężko im doprowadzić ją do zadowalającego stanu. Dlatego dzisiaj mam dla Was recenzję kremu do stóp, który polubiłam już po kilku użyciach. To Intensywnie nawilżający krem do stóp Fusswohl.

 

 

Krem znajduje się w klasycznej miękkiej tubce o pojemności 75 ml. Dodatkowo był zapakowany w kartonik. Znalazłam go na promocji w Rossmannie za bodajże 3,49 zł lub coś koło tego. Biorąc pod uwagę jego skuteczność i wydajność, to naprawdę niewielka kwota.  Jego zapach nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest delikatny, typowo kremowy. Jego konsystencja jest gęsta i treściwa, ale krem nie jest tłusty więc szybko się wchłania.

 

 

Jak już wspomniałam nie mam problemu z suchą skórą stóp, jednak i tak codziennie wieczorem zawsze je jakoś nawilżałam. Przeważnie smarowałam je tym balsamem, którego używałam do nawilżenia całego ciała. Postanowiłam jednak skusić się na typowy krem do stóp i wybór padł właśnie na niego. Okazał się być strzałem w dziesiątkę, ponieważ po jego aplikacji skóra jest naprawdę dobrze nawilżona i to nawilżenie jest wyczuwalne nawet dla osoby nie mającej problemu suchej skóry stóp. Do tego skóra jest przyjemna w dotyku, delikatna i odżywiona. Za te plusy zapewne odpowiedzialny jest mocznik, który znajdziemy w tym kremie. W tym przypadku jego zawartość wynosi 10% i to właśnie on odpowiada za skuteczność tego kremu.



Krem przeznaczony jest do skóry bardzo suchej i myślę, że naprawdę sobie z nią poradzi. Dla mnie okazał się być bardzo dobrym nawilżaczem do skóry stóp, a i jako krem do rąk pewnie też świetnie się sprawdzi. Jeśli chodzi o jego wydajność, to wystarczy jego niewielka ilość, aby zapewnić odpowiednie nawilżenie skórze stóp. Moje stopy bardzo go polubiły i z pewnością jeszcze po niego sięgnę, jeśli znajdę go jeszcze w sprzedaży. Ostatnio chciałam kupić jego kolejne opakowanie żeby mieć w zapasie, ale niestety już go nie znalazłam. Mam jednak nadzieję, że jeszcze go spotkam i wpadnie do mojego koszyka. Używałyście go? A może znacie inne sprawdzone kremy do stóp?


wtorek, 25 sierpnia 2015

Krem do rąk Fresh Kamill...

Witajcie!


Nie raz i nie dwa pisałam o tym, że kremy do rąk testuję z wielkim zapałem. To kosmetyki, które nie zalegają na moich półkach, bo zużywam je regularnie i dość szybko. Po krem do rąk sięgam minimum kilkanaście razy dziennie mimo, że nie mam problemów z przesuszoną skóra dłoni. Po prostu lubię kiedy skóra moich dłoni jest odpowiednio nawilżona, odżywiona, gładka i przyjemna w dotyku. Poza domem też sięgam po krew do rąk, który zawsze nosze w torebce. Oczywiście nie noszę ze sobą pełnowymiarowych opakowań, a miniatury, które idealnie nadają się do torebki, bo są lekkie, poręczne i zajmują niewiele miejsca. W sumie mogę stwierdzić, że krem do rąk to kosmetyk, który towarzyszy mi na każdym kroku, gdziekolwiek bym nie poszła :-) W okresie wakacyjnym moim kremowym towarzyszem stał się Krem do rąk Fresh marki Kamill.

 

 

Krem do rąk Fresh Kamill należy do kremów specjalistycznych marki Kamill. Znajduje się on w klasycznej miękkiej tubce o pojemności 75 ml. Bez problemu wydobędziemy z niej odpowiednią ilość produktu, a jej zamknięcie jest naprawdę solidne więc nie ma obawy, że kosmetyk samoistnie ucieknie nam z tubki. Jednak nawet gdybyśmy zostawiły otwarte opakowanie to raczej nie ma opcji, aby krem wylał się z opakowania. Powód jest prosty: krem jest gęsty i treściwy, przy czym nie jest on tłusty i ciężki. Po aplikacji szybko się wchłania, pozostawiając skórę nawilżoną, odżywioną, gładką i przyjemną w dotyku. Jego zapach jest delikatny, cytrynowo-mleczny. Jak dla mnie jest on idealny w okresie letnim, ponieważ jest odświeżający i pobudzający. 

 

 

W składzie tego kremu znajdziemy wyciąg z rumianku i witaminę E. Krem nie zawiera barwników, olejów mineralnych, parafiny, parabenów i emulgatorów zawierających PEG. Muszę też nadmienić, że Krem do rąk Fresh Kamill podbija tegoroczne konkursy.  W konkursie Przeboje FMCG 2015 został zwycięzcą w kategorii "Kosmetyki do pielęgnacji ciała", a w konkursie Przeboje FMCG otrzymał statuetkę Qultowego kosmetyku 2015 roku. Jest więc czego gratulować :-)

 

 

Podsumowując krem jak najbardziej spełnił moje oczekiwania, jeśli chodzi o nawilżenie o odżywienie skóry dłoni. Jest gęsty, ale nie jest tłusty, dzięki czemu nie zostawia lepkiej i tłustej warstwy na skórze i szybko się wchłania.  Do tego ma przyjemny świeży cytrusowy zapach. Kremu jeszcze mi trochę zostało, ale niestety to już ostatni mój krem do rąk Kamill jaki mam w swoich kosmetycznych zapasach. Na pewno jednak jeszcze nie raz sięgnę po kremy do rąk marki Kamill, bo bardzo przypadły do gustu mnie i moim dłoniom :-)