piątek, 28 lutego 2014

Piątki pachnące Yankee Candle "Christmas Eve"...

Nie jestem osobą, która ślepo podąża za każdą nowością. Mam swój styl i swoje zdanie i czasami w ogóle nie rozumiem zachwytów innych nad jakąś rzeczą. O woskach Yankee Candle czytałam wiele od dłuższego czasu i zupełnie nie rozumiałam zachwytów nad tymi małymi woskowymi tartami. No bo jak takie niepozorne maleństwo może okazać się ciekawe i przydatne? Prawie na każdym blogu widziałam ich zdjęcia, opisy i pozytywne opinie na ich temat. Dziewczyny rozwodziły się nad ich pięknymi i kuszącymi zapachami, jawnie deklarując uzależnienie od nich. Pomyślałam sobie: ok, nie popadajmy w paranoję. Przecież Tobie nie muszą się one spodobać i możesz z nich nie być zadowolona. Ale skoro większość blogerek za nimi przepada, to czemu i Ty nie możesz się na nie skusić? No i skusiłam się na nie podczas Dnia Darmowej Dostawy, organizowanego na początku grudnia. W sklepie Goodies zamówiłam 8 sztuk, bo ciężko było mi się zdecydować na mniej zapachów. Woski szybko do mnie dotarły i co się okazało?


Jak to co? Przepadłam! ;-) W końcu zrozumiałam, dlaczego dziewczyny tak uwielbiają te woski. Polubiłam je od pierwszego użycia i kupiłam już kolejne i mam w planach zakup następnych :) Mimo tego, że nie przetestowałam jeszcze wszystkich egzemplarzy, które posiadam, te które używałam, bardzo przypadły mi do gustu. Mam nadzieję, że z resztą będzie podobnie. Z racji tego, że pierwsze zamówienie wosków YC składałam w okresie przedświątecznym skusiłam się na dwa zapachy w tym klimacie i jeden z nich poszedł na pierwszy ogień. Był to wosk Christmas Eve czyli Wigilia Bożego Narodzenia.


Mimo, że święta mamy dawno za pasem, postanowiłam bliżej zapoznać Was z tym zapachem. Myślę, że warto sięgać po świąteczne zapachy w ciągu całego roku, a nie tylko od święta. Oto co producent pisze o tym zapachu:

"W oczekiwaniu na pojawienie się na niebie „tej” pierwszej gwiazdy – dobrze jest potrenować cierpliwość i wprowadzać się stopniowo w świąteczny nastrój. Jak to zrobić? Wystarczy zasiąść wygodnie w fotelu, otulić się ciepłym pledem, zaparzyć herbatę i rozgrzać wosk Christmas Eve. Wigilijna tarteletka od Yankee Candle to miszmasz słodkich śliwek i owoców kandyzowanych. Całość pachnie i smakuje jak najwytrawniejszy, grudniowy keks i pozwala na to, aby delektować się świąteczną atmosferą przez 365 dni w roku. Bo wosk Christmas Eve to hołd dla bożonarodzeniowej atmosfery i esencja wigilijnego oczekiwania na pierwszą gwiazdkę."


Zapach wosku przypadł mi od pierwszego użycia. Należy do słodkich zapachów, ale nie jest on przesłodzony. Ma w sobie nutkę czegoś, co eliminuje zbyt dużą słodycz i nadaje woskowi wyrazistości. Ciężko mi określić co to dokładnie jest, ale mi to się bardzo podoba. Zapach jest intensywny, ale nie jest ciężki i nie spowoduje bólu głowy. Wyczuwam w nim nutę owoców i czegoś chłodnego, co mi kojarzy się ze śniegiem i zimowa porą. Mimo, że jest to świąteczny zapach, fajnie pali się go także teraz.


Do palenia wosków wystarczy ułamać mały kawałeczek, aby cieszyć się wyrazistym aromatem przez długi czas. Na zdjęciu powyżej możecie zobaczyć, że wystarczy naprawdę niewielka ilość wosku, dzięki czemu każdy wosk jest bardzo wydajny. Ja od grudnia nie zdołałam zużyć jeszcze ani jednego wosku w całości. Każdy kawałeczek wosku palę ok. trzech razy w zależności od intensywności danego zapachu. Przeważnie każdy wosk palę ok. 30 minut i po tym czasie gaszę tealighta pod kominkiem. Kiedy wosk całkiem traci zapach podgrzewam go i roztopiony wosk wycieram chusteczką. Nie bawię się w zdrapywanie na zimno wosku, bo na ciepło bez problemu wyczyścimy kominek.


Niedawno kupiłam sobie nowy kominek i teraz w nim palę swoje woski YC. Szczerze mówiąc to nie spodziewałam się, że te woski przypadną mi do gustu. Niby są niepozorne, ale kiedy je zobaczyłam, stwierdziłam, że wyglądają uroczo. Każdy jest w innym kolorze, co jeszcze bardziej mi się w nich podoba. W sumie dostępnych jest ponad 50 wersji zapachowych wosków, co czyni ich bardzo uniwersalnymi. Dzięki dużemu wyborowi, każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie. Są zapachy typowo kwiatowe, inne są bardzo słodkie, a inne bardziej delikatne i lekkie. Po prostu do wyboru, do koloru ;-) Spodziewajcie się więc teraz regularnych recenzji poszczególnych zapachów wosków YC.

Ten i inne woski znajdziecie w sklepie on-line Goodies.


Wy także pokochałyście woski Yankee Candle? Jakie zapachy polecacie?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

czwartek, 27 lutego 2014

Woda brzozowa Isana...

Sezon zimowy i odstawienie hormonów poskutkowało u mnie sporym osłabieniem i wypadaniem włosów. Olejowanie włosów raczej nie jest dla mnie więc szukałam jakiegoś innego zamiennika do wcierania we włosy. Czytałam wiele o różnych wcierkach, jednak najpierw chciałam przetestować coś łatwo i ogólnodostępnego. Sięgnęłam więc po Wodę brzozową z Isany. Czy okazała się moim sprzymierzeńcem?


Woda zamknięta jest w plastikowej butelce o pojemności 500 ml. Jest koloru jasnożółtego i troszkę przypomina siki ;-) Jej zapach do najładniejszych z pewnością nie należy i pewnie niektórych może drażnić. Jest on dość intensywny i orzeźwiający, ziołowy. Na włosach może się utrzymywać przez jakiś czas, ale dosyć szybko się ulatnia. Wodę brzozową aplikuję po umyciu włosów, jeszcze przed ich wyschnięciem. Butelka jest dosyć nieporęczna więc przelewam odrobinę wody do kieliszka i stamtąd biorę ją do strzykawki. Jednorazowo aplikuję strzykawką ok. 6-8 ml wody bezpośrednio na skórę głowy, wmasowując w nią wodę.


Woda brzozowa ma za zadanie poprawić ukrwienie skóry głowy, wzmocnić włosy, dodać im blasku i objętości oraz zlikwidować łupież. Co z tych rzeczy woda zdziałała u mnie? Włosy myję co drugi dzień i w pierwszym miesiącu wodę stosowałam po każdym myciu. Po kilku tygodniach zauważyłam, że zaczęły pojawiać się na mojej głowie małe baby hair, co bardzo mnie ucieszyło. Zmniejszył się tez łupież i włosy dłużej utrzymywały świeżość, chociaż nadal musiałam myć je co drugi dzień. Po miesiącu kuracji postanowiłam stosować wodę co drugie mycie, aby nie przyzwyczaić skóry głowy do tego specyfiku. Po tym czasie zauważyłam też coraz mniejsze efekty, które niedługo potem całkiem zanikły. Obecnie wodę stosuję co drugie mycie, ale bywają momenty, że o niej zapominam i w ogóle jej nie stosuję.

Skład: 
Aqua, Isopropyl Alcohol, Propylene Glycol, Glycerin, Betula Alba Leaf Extract, Betula Alba Juice, Alcohol Denat., Sodium Benzoate, Panthenol, Parfum, Potassium Sorbate, Citric Acid, Peg-60 Hydrogenated Castor Oil, CI 19140.

Do tej pory zużyłam ok. 200 ml tej wody i zdanie na jej temat mam podzielone. Na początku widziałam po niej efekty. Teraz skóra głowy jakby się do niej przyzwyczaiła albo uodporniła i początkowych efektów już nie dostrzegam. Myślę, że teraz spróbuję powrócić do stosowania tej wody po każdym myciu i zobaczę czy pożądane efekty znowu powrócą. Woda ani mnie nie zachwyciła, ani tez nie zraziła mnie do siebie. Najważniejsze jest to, że nie spowodowała skutków ubocznych w postaci zwiększonego przetłuszczania się lub zwiększenia łupieżu. Jeśli ktoś lubi testować różne kosmetyki i ciągle szuka czegoś odpowiedniego dla swoich włosów, to myślę, że można skusić się na jej zakup, tym bardziej, że w Rossmannie można ją znaleźć na promocji za 3,99 zł. Woda jest wydajna i wystarcza na kilka miesięcy używania. Do tego jest łatwo dostępna, bo znajdziemy ją w każdym Rossmannie. Po jej zużyciu raczej ponownie po nią nie sięgnę, bo wolę kosmetyki, po których są bardziej widoczne efekty. Możliwe, że następnym razem skuszę się na słynną wcierkę Jantar, o której czytałam wiele dobrego.

Używałyście tej wody? Co o niej sądzicie?
Pozdrawiam Kasiaaa :-)

wtorek, 25 lutego 2014

Odświeżający krem-żel do twarzy z wyciągiem z ogórka i zielonej herbaty Avon Care, czyli tak na mat...

Czasami lubię sięgać po kosmetyki z Avonu. Kiedyś Avon miał świetne balsamy Naturals, których zapachy były przepyszne. Niestety obecne balsamy z tej serii nie równają się ich starszym braciom. Wśród kosmetyków z Avonu lubię maseczki z serii Planet Spa, które stale goszczą w mojej łazience i jestem z nich bardzo zadowolona. Z racji tego, że obecnie mam stały dostęp do konsultantki tej marki, przeważnie w każdym katalogu znajdę jeden kosmetyk, który zamawiam. Jakiś czas temu skusiłam się na Odświeżający krem-żel do twarzy z wyciągiem z ogórka i zielonej herbaty z serii Care i o nim będzie dzisiejsza recenzja. Krem wygląda na niepozorny, jednak pozory czasami potrafią zmylić...


Krem zamknięty jest w klasycznym, plastikowym słoiczku o pojemności 100 ml. Jego konsystencja, jak sama nazwa wskazuje, jest kremowo-żelowa. Dzięki temu krem jest lekki i szybko się wchłania. Mimo swojej 'lekkości' fajnie nawilża skórę twarzy, nie pozostawiając na niej tłustego filmu, co w moim przypadku jest bardzo ważne, ponieważ moja twarz lubi się świecić i nieustannie z tym walczę, z różnymi skutkami. Nie wysusza też skóry i nie pozostawia uczucia ściągnięcia, czy zbyt słabego nawilżenia.


Skład: 
Aqua, Isopropyl Palmitate, Butylene Glycol, Glycerin, Carbomer, Imidazolidinyl Urea, Cetearyl Alcohol, Methylparaben, Parfum, Polysorbate 40, Glyceryl Stearate, Sodium Hydroxide, Disodium Edta, Silica, Hamamelis Virginiana Extract, Cucumis Sativus Extract, Camellia Sinensis Extract, Cl 42090, Cl 47005. <1015279-020>.

 W składzie kremu znajdziemy ekstrakt z ogórka, ekstrakt z zielonej herbaty, a także ekstrakt z oczaru wirginijskiego, wykazujący działanie przeciwzapalne i przeciwbakteryjne. Wszystkie te ekstrakty mają bardzo dobry wpływ na cerę tłustą, trądzikową i mieszaną, co w moim przypadku się potwierdziło. Krem w żaden sposób mi nie zaszkodził, a wręcz przeciwnie. Mam cerę tłustą ze skłonnością do powstawania niedoskonałości i duża część kremów wywołuje u mnie nadmierną produkcję sebum. Oznacza to, że po aplikacji kremu, nałożeniu podkładu i odczekaniu kilku godzin, moja twarz zaczyna się świecić. Dosłownie ;-) Ten krem niczego takiego nie spowodował, co bardzo mnie zaskoczyło.


Nie spodziewałam się, że ten krem przypadnie mi do gustu, jednak miło się nim zaskoczyłam. Krem ma lekką konsystencji, ale bardzo dobrze nawilża moją skórę, która pomimo swojej 'tłustości', potrzebuje odpowiedniego nawilżenia. Po aplikacji szybko się wchłania, przez co nie muszę długo czekać, aby móc nałożyć podkład, który w ogóle nie roluje się na nim. Daję temu kremowi dużego plusa za to, że po jego aplikacji i nałożeniu podkładu, po kilku godzinach moja twarz nie świeci się tak, jak w przypadku niektórych kremów. Krem skutecznie matuje skórę twarzy na dobrych kilka godzin, czym naprawdę mnie zaskoczył. Do tego wygładza skórę, która jest po nim delikatna i odżywiona. Dobre jest też to, że krem nie zapchał mnie i nie spowodował powstania nowych niedoskonałości, a złagodził obecne.


Zapach kremu jest delikatny, świeży i lekki i mi bardzo się podoba. Myślę, że ten krem będzie idealny na cieplejsze dni, dlatego postanowiłam go odłożyć na jakiś czas i niedługo do niego wrócić, kiedy temperatura na dworze będzie trochę wyższa. Jest on też bardzo wydajny więc pewnie wystarczy mi na dłuższy czas. Krem kupiłam za 5,99 zł i z tego co wiem, nadal jest on dostępny w stałej ofercie Avonu. Nie wiązałam z nim wielkich nadziei i skusiłam się na niego ze względu na niską ceną i sporą pojemność. Okazał się on bardzo pomocny w zmatowieniu mojej skóry, dzięki czemu bardzo go polubiłam i myślę, że będę do niego wracała. Używałam już wielu kremów do twarzy, ale niewiele z nich potrafiło skutecznie zmatowić moją 'błyskotliwą' skórę (oprócz niego jeszcze krem Cetaphil DA Ultra potrafi skutecznie to zrobić;-). Temu jednak to się udało, za co chwała mu za to. A nie mówiłam, że tanie nie zawsze oznacza złe? ;)

Używałyście tego kremu? A może macie jakieś inne sprawdzone kosmetyki z Avonu?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 24 lutego 2014

Mobile mix photos...

Ostatni tydzień minął mi bardzo szybko, pomimo tygodniowego urlopu. Część tego tygodnia też mam wolną, ale zawsze wynajdę sobie takie zajęcia, które skutecznie zajmują mi wolny czas. W końcu udało mi się zrobić kilka fotek w ciągu dnia więc mam Wam co pokazać ;-)


1. Mój Mąż mówi, że jestem fajtłapa i czasami to się sprawdza ;-)
2. Nowe testowanie z SampleCity.pl.
3. Walentynkowa babeczka.
4. Pogoda na dworze nastraja mnie do wiosennych porządków (tu porządki w ubraniach).


5. Wieczorny relaks ze smakowitym Cydrem w tle.
6. Kolor, który rzadko gości na moich paznokciach.
7. Moje pierwsze Pink Joy.
8. Sonia podczas snu ;-)

Udanego tygodnia!

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

sobota, 22 lutego 2014

Kulturalna sobota...

Witajcie!
Tydzień temu nie przygotowałam dla Was żadnych poleceń kulturalnych więc dzisiaj nadrabiam zaległości i od razu przechodzę do konkretów. Pierwsze polecenie to książka "Kwiat śniegu i sekretny wachlarz" Lisy See.Książka opowiada historię przyjaźni dwóch dziewczynek żyjących w Chinach na początku XX wieku. Ukazana jest w niej kultura i obyczaje chińskie, które momentami są bardzo okrutne. Książka zauroczyła mnie już od pierwszych stron i zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie.


Kolejna propozycja to film "Stoker" (dramat, thriller). Jego bohaterką jest kilkunastoletnia dziewczyna, której ojciec ginie w tajemniczym wypadku samochodowym. Po tym wydarzeniu do niej i do jej matki, wprowadza się wujek, o którym istnieniu do tej pory nie wiedziała. Na początku jest nim zafascynowana, jednak z czasem nabiera do nich podejrzeń. Ten z kolei ma na nią dość dziwny wpływ, przez co ukazuje się prawdziwa natura dziewczyny. Jak dla mnie film jest ciekawy i zaliczyłabym go do filmów psychologicznych więc jeśli ktoś lubi tego typu gatunki, powinien być z niego zadowolony.


Ostatnie polecenie to "Feel the love", czyli Rudimental w duecie z Johnem Newmanem. Nie raz wspominałam, że uwielbiam jego głos, a w połączeniu z Rudimentalem brzmi świetnie.


Udanego weekendu!
Pozdrawiam Kasiaaa :-)

czwartek, 20 lutego 2014

Pomocnik w walce z niedoskonałościami...

Moja cera potrafi spłatać mi niezłego figla i to często dzieje się w najmniej odpowiednim momencie. Kiedy? A no wtedy, kiedy np. mam wesele w rodzinie, imprezę rodzinną albo inny ważny dzień w którym chciałabym się czuć dobrze. Niestety taka już moja uroda i w końcu pogodziłam się z tym. Są na szczęście specyfiki, dzięki którym jakoś mogę załagodzić nieproszonych gości na mojej twarzy. Z pewnością należy do nich Pasta cynkowa, która gości u mnie już od wielu lat.


Pasta cynkowa zamknięta jest w małym, plastikowym słoiczku o pojemności 20 g. Dostępna jest też maść cynkowa w tubce, jednak jest ona tłustsza niż ta pasta więc ja preferuję pierwszą z nich. Pastę znajdziemy w każdej aptece i kosztuje dosłownie grosze, bo ok. 3-4zł. Jest gęsta i ma trochę tępą konsystencję, ale bez problemu rozsmarowuje się ją na skórze. Pasta jest bardzo wydajna i takie małe opakowanie wystarcza mi na kilka miesięcy, a czasami i nie zdążę jej zużyć przed terminem ważności.


Pastę cynkową można stosować w zapalnych stanach skóry, wypryskach i liszajach, jako środek wysuszający, ochraniający i ściągający. Specyfik ten ma też właściwości przeciwbakteryjne. Kiedy wyskoczy mi coś na twarzy zawsze stosuję tą maść. Nakładam ją przeważnie grubszą warstwą na noc, punktowo na wypryski, a rano są one złagodzone i mniej widoczne. Gdy wiem, że cały dzień spędzę w domu także nakładam ją na niedoskonałości, ale to robię rzadziej, bo nie chcę listonosza straszyć ;-) Pasta pomogła mi też nie raz podczas zwalczania zimna na ustach, które dzięki niej goiło się znacznie szybciej. Moja siostra stosuje też tę pastę na zadrapania i drobne rany u koni.


Jak widzicie pasta ma kilka zastosowań i warto mieć ją w swojej łazience. Pomimo tego, że ma właściwości wysuszające, to nigdy nie przesuszyła mi skóry, a jedynie wypryski, których chciałam się pozbyć. Stosowałam już wiele maści aptecznych, o wiele droższych i żadna z nich nie radziła sobie tak z niedoskonałościami jak ta. Teraz już nawet nie sięgam po inne maści i regularnie ją kupuję. 


Pastę cynkową mogę polecić wszystkim, którzy borykają się z pojedynczymi niedoskonałościami. Potrafi dobrze załagodzić stan zapalny i zmniejszyć widoczność wyprysków. Do tego fajnie radzi sobie z zimnem na ustach. Jest bardzo tania, łatwo dostępna i wydawana bez recepty. Myślę, że to bardzo dobry zamiennik droższych maści aptecznych, które w większości przypadków na mnie nie podziałały.

Używacie? Lubicie?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 19 lutego 2014

Krem do rąk z 5% urea Isana, czyli ulga dla suchych dłoni...

Wiecie, że kremy do rąk idą u mnie praktycznie jak woda. Dzisiaj więc przyszła pora na recenzję kremu, którego obecnie używam, czyli Krem do rąk z 5% urea z Isany. Pewnie niejedna z Was natknęła się kiedyś na krem do rąk z Isany. To jest mój drugi krem tej marki, ale na pewno nie ostatni. Kolejny raz przekonałam się o słuszności stwierdzenia, że tanie nie zawsze oznacza złe...


Krem zamknięty jest w klasycznej plastikowej tubce, którą stawiamy 'na głowie'. Zamknięcie jest dosyć solidne więc nie ma obaw, że niepostrzeżenie krem samoistnie ucieknie nam z tubki, kiedy będziemy go miały w torebce. Konsystencja kremu jest gęsta, ale nie jest on tłusty. Po nałożeniu na dłonie pozostawia na skórze ochronny film. Jego zapach jest delikatny i charakterystyczny dla kosmetyków zawierających urea, czyli mocznik. W tym wypadku jego zawartość to 5%. A czym jest ten słynny mocznik? Nazwa może nie kojarzy się z czymś dobrym, ale zapewniam Was, że ten składnik potrafi zdziałać wiele dobrego dla naszej skóry. Składnik ten działa nawilżająco i higroskopijnie, co oznacza, że przyciąga wodę, zatrzymuje ją i nie pozwala jej wyparować. Zwiększa także przepuszczalność warstwy rogowej, przez co ułatwia składnikom aktywnym wniknięcie w głębsze warstwy skóry. Mocznik znajduje też swoje zastosowanie w leczeniu chorób skórnych, takich jak łuszczycy, rybiej łuski czy trądziku. Jak widzicie mocznik ma bardzo dobry wpływ na nasza skórę i warto szukać go w kosmetykach pielęgnacyjnych.


Krem dobrze się wchłania, pozostawiając skórę bardzo dobrze nawilżoną, gładką i miękką. Nawilżenie dłoni utrzymuje się przez kilka godzin, co mi bardzo odpowiada, ponieważ nie muszę co chwilę sięgać po krem. Z pewnością nada się on także do nawilżenia łokci i pięt, czyli tam gdzie skóra może być zrogowaciała i przesuszona. W składzie kremu wysoko znajdziemy mocznik, glicerynę, olej sojowy, masło shea, prowitaminę B5. Nie znajdziemy w nim parabenów i parafiny.


Jak dla mnie krem jest bardzo dobry i na pewno nie raz po niego sięgnę. Jest łatwo dostępny, ponieważ znajdziemy go w każdym Rossmannie. Do tego jego cena powala na kolana: w promocji kosztował mnie niecałe 4 zł za 100 ml, a w cenie regularnej kosztuje ok. 6 zł. W tym przypadku hasło: "Tanie nie oznacza złe" jest jak najbardziej prawdziwe. Krem bardzo przypomina mi krem z Balei, który również posiadał mocznik. O tym kremie pisałam tutaj. Oba kremy są niemal identyczne, jednak ten z Balei niestety nie jest u nas dostępny. Myślę jednak, że ten z Isany jest jego bardzo dobrym odpowiednikiem i warto po niego sięgnąć. Jedynym minusem tego kremu może być jego specyficzny zapach, charakterystyczny dla kosmetyków z mocznikiem. Nie jest on nieprzyjemny, ale taki trochę kwaśny lecz naturalny. Na szczęście zapach ten jest delikatny i nie utrzymuje się długo na skórze.


Jestem bardzo zadowolona z tego kremu i chyba w końcu znalazłam swojego ulubieńca wśród kremów do rąk. Nie dość, że świetnie nawilża, szybko się wchłania, regeneruje, to do tego jest tani jak barszcz i łatwo dostępny. Ten krem mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim, którzy borykają się z przesuszoną skórą dłoni, łokci i pięt, ale też osobom bez takiego problemu, pragnących utrzymać skórę doni w dobrej kondycji.

Miałyście ten krem? Polubiłyście się z nim?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Róż i już, czyli PinkJoy u mnie...

Niedawno pisałam Wam, że uległam modzie na zamawianie boxów z kosmetykami. Pierwszy raz zamówiłam coś w tym stylu więc zbytnio nie mam porównania do innych tego typu produktów. Jedynie poznałam je z Waszych postów, w których dokładnie je opisujecie. Skusiłam się na kupno pudełka PinkJoy z jednego głównego powodu: są w nim kosmetyki tylko i wyłącznie do pielęgnacji. Nie znajdziemy w nim nic z kolorówki. Dla mnie to idealne rozwiązanie, ponieważ na co dzień preferuję delikatny makijaż, który zakrywa niedoskonałości. Próżno u mnie szukać krwistoczerwonej pomadki do ust, czy niebieskiego cienia do powiek. Co to to nie! ;-) To był główny powód zamówienia tego pudełeczka, ale też chęć przekonania się na własnej skórze o skuteczności rosyjskich kosmetyków, bo takie znalazły się w tej edycji. Czy zachwyciłam się pudełkiem? A może nie podbiło mojego serca?


Mimo tego, że nie lubuję się w różowych barwach, wizualnie pudełko bardzo mi się spodobało. Z tego co czytałam, to w pierwszej turze tych pudełek, opakowanie było zrobione z papieru, przez co było mniej odporne na zniszczenia i troszkę gorzej się prezentowało. W dodatkowej wysyłce zmieniono to i postarano się o solidniejsze opakowania. Daję za to dużego plusa, ponieważ widać, że dba się tu o klienta.


Pudełko przewiązane jest różową wstążką, która już mi się do czegoś przydała ;-) Na wierzchu przyklejone jest małe biało-różowe serduszko. Pudełko oczywiście też zostanie do czegoś wykorzystane :)




Po otwarciu pudełka znajdziemy kartkę z opisem poszczególnych kosmetyków. Dodatkowo na każdym kosmetyku znajduje się nalepka w języku polskim informująca o danym kosmetyku. Składniki są po angielsku więc każda osoba dowie się co kosmetyk ma w swoim składzie.


Zawartość pudełka owinięta jest dodatkowo różowym (a jakże ;-) papierem, na którym u mnie były przyklejone kolorowe strzały kupidyna, które fajnie wpasowały się w walentynkowy klimat. Swoją drogą pudełko przyszło do mnie akurat 14 lutego więc było takim małym walentynkowym prezentem ;-)


Tak prezentowała się zawartość pudełka zaraz po otwarciu. A jakie konkretne kosmetyki znalazłam w pudełku?


Odżywka do włosów "Piwo i pszenica" - Zawarte w odżywce piwo intensywnie wzmacnia włosy, zmniejsza łamliwość, nadaje połysk i przyspiesza ich wzrost. Bogata w składniki odżywcze i witaminy pszenica pomaga odbudować strukturę włosa na całej jego długości i zapobiega rozdwajaniu końcówek. Włosy stają się mocne, elastycznie, lśniące i lepiej się układają. Produkt pełnowymiarowy o pojemności 200ml.


Oczyszczający pianko-żel do mycia twarzy "Teebaum" z olejkiem z drzewa herbacianego i ekstraktem z nagietka - Specjalnie zaprojektowana formuła określana przez producenta mianem pianko-żelu do mycia twarzy, delikatnie i skutecznie oczyszcza twarz, usuwa nadmiar sebum, a dzięki zawartości olejku z drzewa herbacianego przywraca równowagę nawet wrażliwej i problematycznej skórze. Dodatkowo wyciąg z nagietka zapobiega występowaniu podrażnień oraz stanów zapalnych skóry. Produkt pełnowymiarowy o pojemności 80 g.



,,Czysta linia’’ Oczyszczający peeling do twarzy z pestek moreli i wyciągiem z rumianku - Zawarte w peelingu drobiny pestek moreli wygładzają i delikatnie stymulują regenerację komórek skóry, rumianek pomaga zmniejszyć podrażnienia i zaczerwienienia. Skóra staje się dokładnie wygładzona, oczyszczona i lepiej wchłania składniki zawarte w kremach czy maseczkach. Produkt pełnowymiarowy o pojemności 50 ml.


Krem - korektor do twarzy "Czysta linia" z wyciągiem z porzeczki i rokitnika - Krem do twarzy przygotowany na bazie kompozycji ziołowej z dodatkiem wyciągu z porzeczki i rokietnika. Określany przez producenta mianem "korektora twarzy" ze względu na właściwości ukierunkowane na przywrócenie skórze młodego i promiennego wyglądu. Formuła kremu ma zapewnić skórze gładkość i blask, uelastycznić, zmniejszać widoczność zmarszczek oraz zapobiegać powstawaniu nowych. Polecany szczególnie dla skóry dojrzałej jako krem do codziennego stosowania w celu poprawy ogólnej kondycji skóry. Idealnie nadaje się również dla młodej skóry jako krem przeciwzmarszczkowy. Produkt pełnowymiarowy o pojemności 50 ml.


"GoCranberry’’ Inteligentnie nawilżający krem do twarzy na dzień - Krem tworzy barierę ochronną zapobiegającą wysuszeniu skóry, działa wygładzająco i nadaje skórze blasku. Skóra nie traci wilgoci nawet w niekorzystnych warunkach tj. stres, dym tytoniowy, wahania temperatur czy zanieczyszczenie środowiska. Lekka formuła sprawia, że idealnie nadaje się pod makijaż. Nie zawiera konserwantów ani alergenów. W składzie kremu znajdziemy tak dobroczynne dla skóry składniki jak np. olej argonowy , masło arganowe, ekstrakt z owoców żurawiny, witaminę E czy tak innowacyjny składnik jak DuraQuench TM IQ , odpowiadający za długotrwałe nawilżenie oraz zapobiegający utracie wody dzięki tworzeniu inteligentnej bariery ochronnej. Krem przeznaczony jest do stasowania na dzień, do każdego rodzaju skóry, ze szczególnym uwzględnieniem skóry suchej. Krem jest bardzo wydajny, próbka powinna starczyć na 4-5 użyć. Próbka o pojemności kilku ml.


Podsumowując w pudełku znalazły się 4 pełnowymiarowe kosmetyki i jedna próbka. Odnosząc się do pierwszej wysyłki pudełek jestem trochę rozczarowana tym, że w tamtym pudełku było 5 pełnowymiarowych kosmetyków i 2 próbki. Jeden kosmetyk to niby niedużo, ale wg mnie w drugiej wysyłce pudełek, powinna znaleźć się taka sama ilość produktów, więc za to niedociągnięcie odejmuję małego minusa. Jestem bardzo ciekawa jak kosmetyki sprawdzą się w użyciu, bo jeszcze muszą poczekać kilka dni na swoją kolej. Mam nadzieję, że przypadną mi do gustu i nie zawiodę się na nich.

Ogólnie pudełko zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie i myślę, że zamówię kolejne, kiedy rozpocznie się kolejna edycja. Tym razem zawartość pudełka będzie z innego kraju. Fajnie by było gdyby były to Chiny ;-) Mam jednak nadzieję, że producent nic nie zmieni jeśli chodzi o kosmetyki do pielęgnacji, bo te produkty są u mnie najmilej widziane. Kolejna kampania ma rozpocząć się pod koniec lutego i w tym czasie ma także zostać otwarty sklep on-line z kosmetykami z pudełek. Ciekawi mnie ile kosztują poszczególne kosmetyki, bo nigdzie nie doszukałam się tej informacji.


A Wy zamawiałyście już PinkJoy
Chciałabym Wam jeszcze przypomnieć, że dzisiaj jest Światowy Dzień Kota! Pora złożyć swoim kociakom życzenia i okazać im więcej miłości i szacunku ;-) Moja Milka postanowiła ten dzień spędzić na leniuchowaniu, czyli jak co dzień ;)



Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 12 lutego 2014

Mały haul kosmetyczny...

Dawno nie pokazywałam Wam swoich zakupów kosmetycznych. Wszystko spowodowane jest oczywiście moim postanowieniem, co do zużywania, a nie magazynowania kosmetyków. Muszę przyznać, że całkiem dobrze mi to idzie. Przynajmniej mam taką nadzieję ;-) Muszę Wam jeszcze powiedzieć, że uległam modzie na zamawianie boxów z kosmetykami i skusiłam się na pudełko PinkJoy. Głównym powodem zamówienia tego pudełka jest to, że znajdują się w nim same kosmetyki pielęgnacyjne, bez kolorówki. Mój makijaż to make-up no make-up, dlatego wolę nie zamawiać pudełek, w których znajdę np. krwistoczerwoną pomadkę, której nigdy nie użyję. W tej edycji PinkJoy znajdują się kosmetyki rosyjskie więc tym bardziej chciałam je wypróbować, bo do tej pory nie miałam okazji testować rosyjskich kosmetyków. Czekajcie więc cierpliwie na recenzje tego boxa, bo już lada dzień będzie u mnie :)


Na Szampon z Evy z czarną rzepą skusiłam się ze względu na dość niską cenę (ok. 3-4zł). Nie wiem czy u mnie się sprawdzi, ale może akurat coś tam zdziała. Krem z Avonu zamówiłam ze względu na pyszny kakaowy zapach, do którego chyba mam słabość. Żel z oliwką Lirene kosztował niecałe 4zł więc żal było go nie wziąć, tym bardziej, że pachnie bardzo przyjemnie. Płyn micelarny Be Beauty to mój stały bywalec więc skusiłam się na jego dużą butlę. Kończy mi się zapas mydła w płynie więc uzupełniłam braki o wersję o zapachu bzu i orchidei z Isany. A na koniec zamiennik perfum Versace Crystal Bright z FM Group. Uwielbiam ten zapach, ale obecnie nie chciałam wydawać dużo kasy na oryginał więc postawiłam na tańszą wersję, ale pachnącą identycznie. To by było na tyle z moich ostatnich kosmetycznych zakupów. Jak widzicie nie ma ich zbyt dużo i są one tzw. pierwszej potrzeby ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 9 lutego 2014

Kulturalna niedziela + mały mobile photos mix...

Ostatnio czas mi pędzi jak szalony i na dużo rzeczy brakuje mi czasu, a w szczególności na tworzenie nowych postów. Jednak ostatnia zmiana pogody na bardziej wiosenną lepiej mnie nastraja i dodaje sił do działania. Czasami brakuje mi czasu na takie zwykłe leniuchowanie i nic nie robienie, ale tak też jest dobrze i nie narzekam. Dawno nie pokazywałam Wam podsumowania tygodnia w zdjęciach więc zmobilizowałam się i pstryknęłam kilka fotek, żebyście mogły zobaczyć co się u mnie dzieje. Na początek jednak mam dla Was cotygodniową porcję poleceń kulturalnych :)

Na pierwszym miejscu znajduje się książka, którą aktualnie czytam, czyli "Perfumiarz" Iny Knobloch. Po książkę sięgnęłam z tego względu, że moją ulubioną pozycją książkową jest "Pachnidło", a ta jest do niej bardzo podobna. Na szczęście nie jest ona ślepo zgapiona, a napisana innym stylem, chociaż ukazująca podobne emocje. Autorka książki ukazała perfumiarza jako człowieka ogarniętego wielką pasją tworzenia zapachów idealnych, które to przesłaniają mu realistyczny świat. Dzięki książce poznamy także osiemnastowieczną Europę i panujące w tym czasie obyczaje. Spodobały mi się w niej także ciekawe informacje na temat zastosowania i pochodzenia różnych afrodyzjaków, owoców, ziół i innych perfumeryjnych specyfików używanych podczas tworzenia perfum. Z pewnością w tej książce znajdziemy pełno zapachów i emocji.


Kolejna propozycja to film "Nostalgia anioła", przedstawiający historię 14-letniej Susie uprowadzonej i bestialsko zamordowanej przez swojego sąsiada. Dziewczyna zawieszona pomiędzy niebem, a ziemią obserwuje swoich bliskich, którzy próbują ją odnaleźć. Widzi jak jej znajomi opowiadają sobie o niej różne historie, snują o niej pogłoski, rodzice kłócą się, a ich małżeństwo rozpada się, a morderca zaciera ślady po jej zabójstwie. Film jest wzruszający i daje do myślenia.


Ostatnie polecenie, ale na pewno nie najgorsze, to utwór, który ostatnio magluję codziennie, czyli "Brud" grupy Zijen Su. Pewnie nikt z Was nie ich nie kojarzy, ale warto posłuchać chociażby tego jednego utworu, który dla mnie jest bardzo dobry, a głos śpiewającego (Norby) jest gruby ;-)



A teraz kolej na dawno niewidziane podsumowanie tygodnia w zdjęciach :)


1. Zaczynam tworzyć swoją małą biblioteczkę :)
2. Pomału zaczynam spełniać nasze marzenie. Póki co to kupno działki pod budowę wymarzonego domu :-))
3. Testowanie kapsułek piorących Vizir rozpoczęte.
4. Ostatnio moja ulubiona gazetka.


5. Uwielbiam takie smaki!
6. Granulki zapachowe wciąż mi towarzyszą.
7. Ponowna walka z rozdwajającymi i łamliwymi paznokciami.
8. Kocia sjesta ;-)

Udanego poniedziałku!
Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 7 lutego 2014

Wygładzający balsam do ust z jagodą acai i granatem Oriflame...

Uwielbiam wszelkiego rodzaju mazidła do ust, jednak wśród nich zdecydowanie przeważają te do pielęgnacji i ochrony, niż te które nadają ustom inny kolor. Z ustami problemów nie mam, chociaż czasami zdarza się czas, kiedy są one spierzchnięte i pieką. W takich momentach po pomadki ochronne do ust sięgam jeszcze częściej niż zazwyczaj. Zużyłam już sporo tego typu produktów i mam wśród nich kilku ulubieńców. Jednym z nich jest bohater dzisiejszego posta, czyli Wygładzający balsam do ust z organicznymi ekstraktami z jagód acai i granatu Oriflame Pure Nature Organic.




Pomadka zamknięta jest w klasycznym dla pomadek Oriflame i Avon opakowaniu, które jest małe, zgrabne, solidne i poręczne. Zapach pomadki urzekł mnie od pierwszego powąchania, ponieważ jest owocowy i intensywny. Wyczuwa się w nim głównie zapach granatu, który w tym przypadku bardzo mi się podoba, gdyż nie jest on chemiczny i sztuczny. Konsystencja pomadki jest gęsta i treściwa. Co najważniejsze nie topi się pod wpływem ciepła więc nie mam obaw, że spłynie z moich ust. Jest koloru intensywnie czerwonego, ale nie barwi ust na taki kolor, jedynie podbija ich naturalny odcień.


Po aplikacji pomadka dosyć długo pozostaje na ustach, tworząc ochronny film. Na pewno nadaje się ona na zimową porę, ponieważ bardzo dobrze chroni usta przed mrozem. Dodatkowo wygładza je i sprawia, że stają się miękkie i delikatne. Dzięki swojej gęstości pomadka jest bardzo wydajna. Używam jej także latem, ponieważ nie topi się pod wpływem ciepła.


Pomadka nie klei się po aplikacji, co jest jej dodatkowym plusem, ponieważ nie cierpię tego typu mazideł, co to zaklejają usta. Z tego co wiem pomadka jest w stałej ofercie Oriflame, a jej koszt w promocji to 5,90zł więc to niewiele za dobrą jakość. Jest w formie sztyftu, ale nie zacina się tak, jak w niektórych przypadkach. Podsumowując ta pomadka to mój ulubieniec od dawna. Świetnie nawilża i chroni usta przez długi czas. Do tego bardzo przyjemny zapach. Jest to moje pierwsze opakowanie, ale dość długo mi już służy. Jeśli ją wykończę z pewnością sięgnę po następne opakowanie.

Miałyście okazję ją używać?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Testowanie zapachów Bi-es z samplecity.pl...

Niedawno załapałam się do testowania zapachów marki Bi-es, organizowanego przez samplecity.pl. Do testów otrzymałam trzy flakony wód perfumowanych o pojemności 100ml każda. Jak każda kobieta lubię otulać się przyjemnymi zapachami więc jestem bardzo zadowolona z możliwości zapoznania się z tymi zapachami. Czy zapachy przypadły mi do gustu? O tym przeczytacie poniżej...


Pierwszy zapach, który zaczęłam testować to Experience the Magic, który na flakonie posiada małą cyrkonię od Swarovskiego, co spodoba się pewnie wszystkim srokom ;-) Jest to zapach typowo kwiatowo-owocowy, które ja lubię najbardziej. Jest intensywny, ale nie drażniący. Zapach utrzymuje się stosunkowo długo więc to jego kolejny plus. Ten zapach zdecydowanie trafił w moje gusta, a za taką cenę jak najbardziej opłaca się go wypróbować.
Nuta głowy: bergamotka, jabłko, liście białej herbaty,
Nuta serca: fiołek, róża, frezja,
Nuty podstawy: bursztyn, nuty drzewne cedr i piżmo.
Cena: 24zł/100ml.
Dostępność: drogerie i sklep online.


Kolejny zapach to Moi, czyli coś dla zwolenniczek subtelnych zapachów, typowo orientalno-korzenny. Na początku niestety czuć sporo alkoholu, ale po jego wyparowaniu pozostaje ładny, delikatny zapach. Co do trwałości, to ten zapach akurat trzyma się mnie słabiej niż poprzednik.
Nuty głowy: nuty zieleni, brzoskwinia, śliwka, frezja,
Nuty serca: konwalia, róża, jaśmin, irys, ylang-ylang,
Nuty podstawy: drzewo cedrowe, drzewo sandałowe, cedr, ambra, piżmo, wanilia, bób Tonka.
Cena: 24zł/100ml.
Dostępność: drogerie i sklep online.


Ostatni zapach, jaki mam okazję testować to Miss Belle. Ta wersja zapachowa najmniej przypadła mi do gustu, ponieważ zapach jest trochę cięższy niż w poprzednich zapachach, a ja za takimi nie przepadam. To szyprowo-owocowa kompozycja, przełamana delikatnymi akordami drzewnymi i kwiatowymi.
Cena: 24zł/100ml.
Dostępność: drogerie i sklep online.


Uważam, że zapachy Bi-es są bardzo fajną alternatywą dla tych droższych perfum. Co prawda ich trwałość, w niektórych przypadkach, nie jest długa, ale za taką cenę nie możemy wymagać perfekcji. W ofercie jest duży wybór rozmaitych zapachów więc każda z nas znajdzie wśród nich coś dla siebie. Wiem, że wiele dziewczyn ma bzika na punkcie kolekcjonowania zapachów więc te z Bi-es są dla nich świetnym rozwiązaniem, aby ich portfele nie ucierpiały na tym zbyt dużo. Do tego sam wygląd flakoników jest zachęcający, a użyte w nich cyrkonie Swarovskiego cieszą oko. Zauważyłam też, że niektóre z tych zapachów swoją szatą graficzną nawiązują do znanych marek perfum więc możliwe jest, że i pachną podobnie. Perfumy te są w bardzo przystępnych cenach i możemy je znaleźć w wielu drogeriach. Bez problemu dostaniemy je także w sklepie online.







Fakt otrzymania do testowania produktów w żaden sposób nie wpłynął na moją opinię.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)