czwartek, 30 kwietnia 2015

Kwietniowy haul zakupowy...


Kwiecień nie obfitował u mnie w liczne zakupy kosmetyczne. Do koszyka wpadło mi to, co wydawało mi się najpotrzebniejsze i co nie będzie u mnie zalegało. Promocje w Rossmannie jakoś do tej pory jeszcze nie mnie podkusiły zbyt mocno, ale zobaczymy jak to będzie, gdy pojawi się promocja na lakiery do paznokci ;-)



Moje kosmetyczne zakupy ograniczyłam do dwóch sklepów: Rossmanna i apteki DOZ. W Rossmannie do koszyka wpadły mi chusteczki nawilżane i szampon do włosów Babydream, dwufazowy płyn do demakijażu i krem pod oczy Rival de Loop oraz zapas Blokera z Ziaji. Do tego na popularnej promocji skusiłam się jedynie na korektor Deluxe Brightener i Fixing Powder od Wibo oraz lakier z Miss Sporty, bo był akurat na cenie do widzenia. W aptece DOZ kupiłam szampon do włosów, żel do mycia twarzy i płyn oczarowy, a to wszystko z Fitomedu.



Poza powyższymi zakupami spotkała mnie miła niespodzianka, bowiem zostałam ambasadorką Le Petit Marseillais. W związku z tym otrzymałam pachnącą paczkę, a w niej znalazły się dwa żele pod prysznic o smakowitych cytrusowych zapachach, sporo próbek oraz opaska na oczy. Paczka bardzo miło mnie zaskoczyła i na pewno jeszcze coś Wam o niej napiszę. Jak widzicie w kwietniu nie poszalałam zbytnio z kosmetycznymi zakupami, ale pewnie za to skusze się na więcej lakierów na promocji w Rossmannie. Zapomniałam jeszcze o moich trzech małych zamówieniach z Ebay'a, ale jeszcze nie dotarły do mnie więc pokażę Wam je za jakiś czas. A Wy zaszalałyście z kosmetycznymi zakupami czy udało Wam się powstrzymać? :)


środa, 29 kwietnia 2015

Kwietniowy projekt denko...


Nadszedł koniec kwietnia więc spięłam się i przygotowałam podsumowanie kosmetycznych zużyć tego miesiąca. Tym razem trochę lepiej mi poszło niż w poprzednich miesiącach z czego bardzo się cieszę. Całe moje denko prezentuje się tak:



Standardowo kosmetyki podzieliłam na kilka kategorii dla swojej wygody, ale i żebyście lepiej je poznały. No to zaczynamy :-)



W kategorii ciało znalazły się:

* Płyn do kąpieli Blue Dream Kamill - świetny płyn do kąpieli o kolorze identycznym jak butelka. Do tego ma bardzo ładny, lekko męski zapach, co osobiście bardzo lubię w kosmetykach. Postaram się jeszcze naskrobać o nim osobną recenzję, bo na pewno jest tego wart.

* Ujędrniające mleczko do ciała Imbir & Kardamon Bielenda (Azja Spa) - o tym mleczku pisałam osobną recenzję. Mleczko przypadło mi do gustu głównie ze względu na swój bardzo przyjemny imbirowy zapach, który skradł moje serce. Do tego dość dobrze nawilżało i było bardzo tanie. Czego chcieć więcej?

* Złote serum wyszczuplająco-modelujące Slim Extreme 4D Eveline - tutaj producenta trochę poniosło z nazwą tego kosmetyku, bo efektu 4D nie zauważyłam, ale też nie potrafię zgadnąć jak powinien on wyglądać w rzeczywistości ;-) Pomijając kwestię nazwy, samo serum było całkiem przyjemne. Było wydajne, dobrze nawilżało skórę, która po zastosowaniu była bardzo gładka. Co do zwalczania cellulitu to tu tego nie zauważyłam, ale też nie spodziewałam się efektu wow. Serum zawiera w sobie trochę złotych drobinek, które ładnie, ale nie tandetnie, mienią się na skórze. Po aplikacji serum na skórze pojawia się efekt chłodzenia, co podobno jest gwarancją natychmiastowego działania. Ogólnie byłam z niego zadowolona i może jeszcze kiedyś po nie sięgnę.

* Pianka do golenia Venus - nie wiem czemu, ale ostatnio coraz rzadziej sięgam po produkty do depilacji skierowanych dla kobiet, bo najczęściej sięgam po te męskie. Ta pianka wpadła w moje ręce przez przypadek i nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Nie przepadam za zapachem konwalii w kosmetykach, a i same właściwości pianki niczym nadzwyczajnym się nie wyróżniły.

* Migdałowe mydło w płynie - bardzo lubię migdałowe aromaty, jednak w tym przypadku zapach okazał się omijać migdały. Był przyjemny, ale jakoś tak nie podpasował mi za bardzo. Mimo to w roli mydła do rąk kosmetyk sprawdził się bardzo dobrze.



W kategorii twarz znalazły się:

* Płatki kosmetyczne Carea - ich chyba nikomu przedstawiaż nie trzeba ;-)

* Tonik oczyszczający i żel do mycia twarzy do cery tłustej Fitomed - o tym duecie pisałam osobną recenzję. Oba kosmetyki w połączeniu sprawdziły się u mnie rewelacyjnie i z pewnością jeszcze nie raz do nich wrócę. Polubiły się z moją cerą i poprawiły jej stan. Do tego były mega wydajne i niedużo kosztowały. Z tego względu ostatnio skusiłam się na inne dwa kosmetyki z Fitomedu, a mianowicie Płyn oczarowy i Żel do twarzy do cery suchej. Mam nadzieję, że oba spiszą się podobnie, jak ten duet.

* Krem do twarzy 24h energii dla skóry Skincode - krem ten okazał się moim kosmetycznym odkryciem. Używałam go na noc i w spisywał się genialnie. Moja skóra go pokochała, ponieważ wyraźnie poprawił jej stan. Jeśli chcecie bliżej go poznać, to odsyłam Was do osobnej recenzji.



W kategorii dłonie znalazły się:

* Jaśminowy krem do rąk Avon Care - krem ten zupełnie mi nie podpasował. Słabo nawilżał, a co gorsze dziwnie pachniał, coś jak zwiędnięte kwiatki. Jego pełną recenzję znajdziecie tutaj.

* Zmywacz do paznokci Isana - ulubiony zmywacz, po który zawsze sięgam. Teraz zastąpił go inny i zobaczymy czy będzie lepszy.



W kategorii pozostałe znalazły się:

* Papier toaletowy nawilżany Quenn - wożę taki zawsze w aucie i wykorzystuję go do wycierania rak. Sprawdza się całkiem dobrze, chociaż lubi się rwać. 

* Szampon wzmacniający Fresh Garnier Fructis - dobrze oczyszczał włosy i nie zwiększył ich przetłuszczania, ale jakoś szału nie zrobił z moimi włosami.

* Garść próbek i miniaturka odżywki do włosów.


Jak widzicie trochę kosmetyków udało mi się zużyć w tym miesiącu. Mam nadzieję, że majowe denko będzie prezentowało się podobnie. A jak z Waszymi kosmetycznymi zużyciami?

 

wtorek, 28 kwietnia 2015

Krem do rąk Express Kamill...

Kremy do rąk to kosmetyki pielęgnacyjne, które dość szybko zużywam. Sięgam po nie kilka lub kilkanaście razy dziennie, bo nie lubię gdy moje dłonie są suche i nieprzyjemne w dotyku. Przez moje ręce co chwilę przewijają się coraz to nowe produkty. Jest to spowodowane poszukiwaniem idealnego kremu do rąk. Czasami chciałabym znaleźć już ten jeden jedyny, który zawsze będzie mi towarzyszył, ale z drugiej strony lubię sięgać po nowości, które za każdym razem mnie zaskakują, czy to pozytywnie czy negatywnie. Są też takie kremy do rąk, których używa się z przyjemnością i regularnie się do nich wraca. Czy Krem do rąk Express marki Kamill okazał się właśnie takim kremem?



Krem zamknięty jest w plastikowej tubce o pojemności 75 ml. Należy on do serii specjalistycznej i przeznaczony jest dla osób ceniących sobie szybkość wchłaniania, ale i dobre nawilżenie. Z tego względu konsystencja kremu jest lekka, nietłusta, dzięki czemu naprawdę szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze tłustej i nieprzyjemnej warstwy. Po aplikacji kremu skóra staje się jedwabiście gładka i czuć na niej lekką ochronną warstwę, co w moim odczuciu jest bardzo przyjemne.



Krem zawiera w swoim składzie ekstrakt z rumianku, bisabolol, a także wyciąg z bawełny i moreli. Składniki te mają uodparniać skórę rąk na szkodliwy wpływ środowiska zewnętrznego. Muszę szczerze przyznać, że jednak nie dobre działanie kremu, a jego zapach, najbardziej przypadł mi do gustu. Ciężko mi go jednoznacznie określić, ale ma on coś z zapachu moreli, a oprócz tego pachnie czymś bardzo przyjemnym, co bardzo przypadło mi do gustu, jednak niestety z niczym innym ten zapach mi się nie kojarzy.

Źródło: tutaj.

Myślę, że krem do rąk Express Kamill przypadnie do gustu osobom lubiącym dobre, ale i szybkie nawilżenie. W przypadku tego kosmetyku nie musimy czekać aż dokładnie się wchłonie, bo naprawdę trwa to krótko. Do tego właściwości ochronne kremu sprawiają, że skóra dłoni jest zadbana, nawilżona, gładka i przyjemna w dotyku, czyli taka jaka powinna być skóra dłoni każdej porządnej kobiety ;-) Krem znajdziecie w Rossmannie, ale i w innych popularnych drogeriach. Jego niewysoka cena, dobra wydajność, łatwa dostępność, ale przede wszystkim zadowalające działanie spowodowały, że mam w planach jego ponowny zakup.



Jeśli chcecie zapoznać się z innym kremem Kamill zapraszam do przeczytania tej recenzji. Lubicie kremy marki Kamill? Który najbardziej przypadł Wam do gustu?


poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Holograficzne blobbicure...

Witajcie!

 

Kto regularnie zagląda na mojego bloga wie, że lubię zdobienia paznokci, które nie wymagają zbyt dużych umiejętności manualnych. Kto jednak tego nie wiem, ten zaraz się sam o tym przekona, bo dzisiaj na tapetę idzie zdobienie, które gościło na moich paznokciach przez cały poprzedni tydzień. W związku z tym, że ostatnio pogoda się poprawiła, chciałam mieć coś na paznokciach, co będzie się ładnie mieniło w promieniach słońca, a do tego kolory będą wiosenne. Padło więc na połączenie dwóch holograficznych lakierów Colour Alike, a przyczyniła się do tego metoda blobbicure.



Lakiery użyte w tym zdobieniu to:

* odżywka Pro Care Manhattan,

* różowa Wata Cukrowa Colour Alike nr 510,

* liliowa Lilianka Colour Alike nr 511.

 


Blobbicure to metoda banalnie prosta. W sieci znajdziecie mnóstwo tutoriali w jaki sposób można wykonać tego typu zdobienie. Wykonuje je się szybko i bezproblemowo, a do tego nie robimy żadnego bałaganu. Najlepsze jest w tym jednak to, że możemy tutaj łączyć różne kolory, w zależności od naszych upodobań. Ja zdecydowałam się na dwa lakiery holograficzne, które pięknie mienią się w słońcu, a i bez niego wyglądają uroczo. Kolory są delikatne, ale dają bardzo ładny efekt na paznokciach.





Oba kolory bardzo dobrze kryją przy dwóch warstwach. Nie smużą, nie bąbelkują, nie rozlewają się na skórki. Do tego ich wytrzymałość na odżywce z Manhattanu jest bardzo zadowalająca, bo wynosi ok. tygodnia. Lakiery zmywają się też bez problemów i nie odbarwiają płytki paznokcia. Myślę, że metodę blobbicure jeszcze nie raz wykorzystam, łącząc różne kolory lakierów. Mojemu koteczkowi również spodobało się to mani i też chciał zaprezentować Wam swoje pazurki ;-)





A Wam podoba się takie mani? Próbowałyście już metody blobbicure?


niedziela, 26 kwietnia 2015

Tygodnik kulturalny...


Witajcie!


Przez kilka dni było trochę cicho na blogu, jednak już powróciłam do blogowych obowiązków, ale i przyjemności. Na dzisiaj przygotowałam kilka poleceń kulturalnych, żeby jakoś Wam umilić ten kończący się tydzień. Może coś z tych poleceń przypadnie Wam do gustu i zostanie z Wami na dłużej :-)


Na początek moja ulubiona polska pisarka Agnieszka Lingas-Łoniewska i jej kolejna książka, czyli "Bez przebaczenia". Tym razem bohaterką jest młoda dziewczyna, która niedawno straciła matkę i młodszego brata, w związku z czym ląduje w domu swojego ojca, którego nigdy nie było w jej życiu. Jego życie podporządkowane jest surowym regułom, których według niego każdy ma przestrzegać bez wyjątków. Dziewczyna jednak ma duszę artystki i daleko jej do przestrzegania ścisłego rygoru, jaki nakłada na nią ojciec wojskowy. Bohaterka nie ma więc lekko, jednak los stawia na jej drodze przystojnego, młodego mężczyznę, który niestety jest podwładnym jej ojca. Co wyniknie z ich spotkania? Czy dwa zupełnie przeciwstawne charaktery potrafią się porozumieć, nawet po wielu niepowodzeniach? Jeśli lubicie tego typu opowieści, to serdecznie polecam tę książkę, którą czyta się jednym tchem i jest bardzo miłą odskocznią od cięższej literatury ;-)



Kolejna propozycja to film "Love, Rosie". To komedia romantyczna, w której dwoje młodych przyjaciół znających się od dzieciństwa,  musi uporać się z rozłąką, ale też tajemnicą, którą skrywa dziewczyna. Kiedy wszystko wychodzi na jaw, młodzi nie potrafią się porozumieć, mimo miłości, którą darzą siebie nawzajem. Przeznaczenie ma jednak dla nich inne zakończenie ;-)

 


A teraz coś na przekór powyższym poleceniom, które są dość romantyczne. Utwór polskiej wokalistki Mai Koman "Babcia mówi". Polecam przesłuchać do końca, bo w tekście faktycznie jest trochę prawdy ;-)

 


A tu kilka fotek z minionego tygodnia :)


1. Pyszne bezy.

2. Ulubione zajęcie.

3. Naklejka od Klubu Miłośniczek pięknych paznokci :)

4. Wygrzewamy się na trawce ;-)

 

wtorek, 21 kwietnia 2015

Malibu Peach, czyli Miracle Gel Sally Hansen...

Witajcie!


Niedawno zrobiło się głośno o nowości marki Sally Hansen, a mianowicie o nowych lakierach Miracle Gel. Lakiery te mają być alternatywą dla mani, ktory wykonywany jest przy użyciu lampy UV. W przypadku tych lakierów wystarczy pomalować paznokcie lakierem Miracle Gel, a gdy ten wyschnie nałożyć na niego top coat tejże marki. To połączenie ma nam zapewnić intensywny efekt koloru, zjawiskowy połysk, łatwe zmywanie i przede wszystkim trwałość mani przez 14 dni. Jak nowość Sally Hansen wypadła na moich paznokciach?

 


Pierwszy postanowiłam przetestować przyjemny kolorek, jakim jest Malibu Peach. To delikatna, stonowana brzoskwinia, która idealnie wpasowuje się w wiosenną aurę. A jak jest z obietnicami producenta? Czy lakier spełnił wszystkie moje wymagania? Otóż nie. Zacznę jednak od początku, czyli od aplikacji. Kolor jest co prawda bardzo ładny, jednak trochę za mało napigmentowany. Przez to trochę mi smużył i musiałam nakładać dwie trochę grubsze warstwy, aby dokładnie pokryć płytkę paznokcia. Sam lakier schnie w standardowym tempie, tu nie mam mu nic do zarzucenia. Po jego wyschnięciu pokryłam go cienką warstwą Miracle Gel Top Coat, który ma to do siebie, że lakier bazowy trochę rozpuszcza i może tworzyć na nim smugi, przez co trzeba go bardzo delikatnie nakładać.Co do schnięcia całości, to na początku trochę się wystraszyłam czytając opinie innych osób, które pisały, że wszystko schnie im bardzo długo. Nie wiem czemu, ale u mnie całość schła w normalnym tempie, tak jak zwyczajny lakier, co mnie bardzo ucieszyło, bo nerwicy dostaję, gdy lakier długo schnie lub przez dłuższy czas jest plastyczny.



 

A jak jest z najważniejszą kwestią, czyli trwałością? U mnie całe mani wytrzymało dokładnie tydzień. Oczywiście mogłabym go nosić gdzieś tak o 2-3 dni dłużej, jednak były już widoczne zdarte końcówki, małe odpryski, zmniejszony połysk czy pęknięcia lakieru. Szczerze powiedziawszy nie liczyłam na te dwa tygodnie więc nie zawiodłam się. Mimo to przeważnie mój zwykły mani, wykonany tanimi lakierami noszę przez tydzień więc ogólnie szału nie ma.

 


 

Podsumowując lakiery Miracle Gel Sally Hansen, nie wiem czy jeszcze po nie sięgnę. Ogólnie są w porządku, jednak chyba byłoby mi trochę szkoda kasy na kupno lakierów, które mają podobną trwałość do lakierów za kilka złotych, a kosztują znacznie więcej. A jak u Was spisują się lakiery Miracle Gel Sally Hansen?


piątek, 17 kwietnia 2015

Piątki pachnące Yankee Candle: Pink Sands...


Tradycyjnie, jak co piątek, przygotowałam dla Was recenzję wosku Yankee Candle, który cieszy się sporą popularnością i na pewno niejedna z Was już go poznała. Jeśli jednak zastanawiacie się jeszcze nad jego kupnem, to zapraszam do zapoznania się z moją recenzją. Dzisiaj więc na tapecie znajduje się wosk Pink Sands.



Oto co pisze o nim producent:

"To nie jest sen utalentowanego surrealisty, albo twórcze szaleństwo grafika odpowiedzialnego za obróbkę wakacyjnych zdjęć! Plaża usypana z różowych piasków naprawdę istnieje! Żeby tam się dostać wystarczy dobrze rozgrzać wosk Pink Sands. Kiedy kompozycja zacznie unosić się w powietrzu – poczujemy zapach bajkowych, egzotycznych, kolorowych kwiatów wychylających się łapczywie w kierunku słonecznych promieni. Wkrótce też dotrze do nas aromat słodkiej wanilii i orzeźwiających cytrusów rosnących w gajach usadowionych na skraju fantazyjnych, różowych wydm."




Wosk pochodzi z rześkiej linii zapachowej. Wyczuwalnymi aromatami w nim są cytrusy, wanilia i słodkie kwiaty. Zapach należy do tych delikatnych, otulających, subtelnych, kobiecych aromatów. Mi kojarzy się on z czymś romantycznym, niewinnym i ulotnym. Wosk ten z pewnością nie jest nachalny, mocny i intensywny. Idealnie nada się dla osób, które nie przepadają za wyrazistymi zapachami. Pink Sands jest przyjemnym aromatem, trochę pudrowym. Jest lekki, świeży, nieduszący, bardzo miły. Osobiście bardzo lubię wyraziste i czasem nawet przesłodzone aromaty, jednak ten z pewnością taki nie jest. Można się fajnie przy nim zrelaksować, bo nie przytłacza nas swoją mocą. Jak dla mnie jednak mógłby być trochę mocniejszy, ale nic na to nie poradzę, że lubię odrobinę mocniejsze zapachy. Według mnie podobny jest on trochę do Lake Sunset, jednak tamten jest chyba bardziej wyrazistszy. Podsumowując Pink Sands przypadł mi do gustu, ponieważ jest miłą odskocznią od wosków bardziej intensywnych. Znacie ten wosk? Lubicie go?

 

 

Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Co warto kupić na Ebay'u #7

Jak dobrze wiecie, lubię przeglądać Ebay'a w poszukiwaniu ciekawych i zaskakujących gadżetów. Zawsze znajdę tam coś, co wzbudza we mnie ciekawość, zaskoczenie, radość, ale i podziw dla ludzi, którzy takie coś wymyślają. Jednak pomysłowość ludzka nie zna granic, o czym możecie przekonać się czytając dalszy ciąg posta ;-)

 

Duży, rzucający się w oczy, gumowy i trochę garbaty. O czym mówię? O niczym innym, jak o dozowniku do mydła w płynie w kształcie nosa. Osobiście pomysł umiejscowienia dużego gumowego nosa na ścianie w łazience trochę mnie przeraża, ale niektórym takie rozwiązanie może przypaść do gustu.



Czasami brak mi czasu, ale przede wszystkim i cierpliwości, do czekania aż świeżo pomalowane paznokcie wyschną. Kiedy pomaluję paznokcie często zachce mi się robić. Dlatego mam coś idealnego dla lakieromaniaczek. To suszarka do paznokci w kształcie słodkiej małpki. Dzięki niej Wasze pomalowane paznokcie szybciej wyschną i będziecie mogły cieszyć się idealnym mani.



Czasami spotykam kobiety, których brwi wołają o pomstę do nieba. Są nierówne, niewidoczne, albo wręcz przeciwnie. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to brwi idealnie równe zaczynające się przy jednym kąciku oka, a kończące na drugim, tak przerysowane, że aż rażą w oczy. Mam na to świetny sposób. Wystarczy zaopatrzyć się w taki niepozorny silikonowy szablon, który pomoże każdej kobiecie stworzyć brwi idealne.



Ostatnio w sieci pojawił się ciekawy artykuł dotyczący tego, jak zrobić facetowi dobrze. Czytałyście? Ja znalazłam świetny sposób na to, nie jak zrobić facetowi dobrze, ale jak go zszokować. Gwarantuję Wam, że jeśli przyodziejecie się w poniższy kostium sex bomby vel syreny, Wasz facet będzie oszołomiony ;-) Chociaż w sumie teraz to się zastanawiam czy ten kostium ma takie zadanie czy to raczej normalny strój na imprezę :)




Przypadło Wam coś do gustu? :-)



środa, 15 kwietnia 2015

Szampon przeciwłupieżowy Isana Med...

Szampony do włosów zawsze sprawiają mi problemy. Dlaczego? Bo moje włosy uwielbiają się przetłuszczać i większość drogeryjnych szamponów popularnych marek, zwiększa tę wadę, a i jeszcze potrafią wywołać łupież. Czasami jednak trafię na coś taniego, ale przede wszystkim skutecznego. Tak było w przypadku Szamponu przeciwłupieżowego Isana Med.


Szampon zamknięto w plastikowej butelce o pojemności 200 ml. Jego zapach jest neutralny, delikatny i prawie niewyczuwalny. Jego konsystencja jest średnia: nie gęsta, ale i nie wodnista. Szampon dobrze się pieni, dzięki czemu jest dość wydajny. Mi taka butelka wystarczyła na ok. 2 miesiące więc ten wynik jest całkiem ok, przy takiej niedużej pojemności kosmetyku.


Nie spodziewałam się po tym szamponie, jakichś spektakularnych efektów, jednak muszę przyznać, że miło się nim zaskoczyłam. Przede wszystkim szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy ze wszystkich zanieczyszczeń. Nie stosuję żadnych olei na włosy, ale myślę, że spokojnie by sobie z nimi poradził. Po jego zastosowaniu włosy są miękkie, gładkie, oczyszczone. A co z łupieżem? Akurat kiedy stosowałam ten szampon, to miałam lekki łupież, a po kilku użyciach, zniknął, co świadczy o skuteczności kosmetyku. Co mnie ucieszyło to to, że szampon trochę przedłużał świeżość włosów, ale przede wszystkim nie powodował większego ich przetłuszczania. Dobre jest też to, że szampon kosztuje niewiele, bo w stałej cenie możemy go znaleźć za ok. 5 zł, a ja kupiłam go w promocji za ok. 3zł więc jest git ;-) Jedynym jego minusem może być lekkie plątanie włosów, ale szczerze mówiąc to używałam wielu innych szamponów, które o wiele bardziej plątały moje włosy. A po zastosowaniu lekkiej odżywki wszystko wraca do normy. Na pewno jeszcze nie raz po niego sięgnę, bo w tym przypadku powiedzenie, że tanie nie znaczy złe, okazało się jak najbardziej trafione. Używałyście? Lubicie?


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Ujędrniające mleczko do ciała Imbir & Kardamon Bielenda (Azja Spa)...

Nie wyobrażam sobie nie posmarowania ciała jakimś mazidłem nawilżającym po kąpieli. Przeważnie robię to wieczorem kiedy już leżę w łóżku. Lubię to, ponieważ wtedy zapach użytego kosmetyku fajnie mnie otula. A jeszcze jak jego zapach mile łechta mój zmysł węchu, wtedy przyjemność jest jeszcze większa. Ostatnio w moje ręce wpadło Mleczko do ciała o zapachu imbiru i kardamonu marki Bielenda. Czy w jego przypadku zapach, ale i działanie, okazały się odpowiednie?



Mleczko znajduje się w plastikowej butelce o pojemności 250 ml. Opakowanie zaopatrzone jest w wygodną pompkę. Jego konsystencja jest nie za gęsta, lekka, ale nie spływa z dłoni. Kosmetyk nie jest tłusty, dzięki czemu szybko się wchłania. Nie pozostawia na skórze tłustej warstwy, ale przyjemną warstwę ochronną, która powoduje, że skóra po aplikacji jest bardzo gładka.



Jeśli chodzi o zapach tego mleczka, to jestem jak najbardziej na tak! Zapach jest typowo imbirowy, wyrazisty, lekko słodkawy, orzeźwiający. Po rozsmarowaniu na skórze, zapach przyjemnie otula skórę. Co jest najlepsze, to zapach utrzymuje się na skórze przez kilka godzin, co mi bardzo odpowiada, bo zapach trafił w moje gusta. A jak jest z nawilżeniem i ujędrnieniem? Otóż tego drugiego zbytnio nie zauważyłam, ale też nie wymagałam tego od kosmetyku. Stopień nawilżenia jest zadowalający. Skora po aplikacji jest dobrze nawilżona, gładka i przyjemna w dotyku. Myślę jednak, że osoby z problemem przesuszonej skóry, mogą nie być zadowolone z efektu nawilżenia, ponieważ nie jest ono jakieś bardzo intensywne. Ja na szczęście takiego problemu nie mam, dlatego jestem całkowicie zadowolona z tego mleczka.



Mleczko pochodzi z serii Spa i ma kojarzyć się z Azją. Jeśli tak pachnie Azja, to chcę ją odwiedzić ;-) Używałyście tego mleczka? Jeśli nie to mam dla Was złą wiadomość, bo mleczko kupiłam w Rossmannie w promocji "Cena na do widzenia", co oznacza, że prawdopodobnie zostaje ono wycofywane ze sprzedaży. Ja kupiłam je właśnie w tej promocji za ok. 5zł i żałuję, że nie zrobiłam sobie zapasu.