czwartek, 30 października 2014

Październikowy projekt denko...

Pora na comiesięczne podsumowanie zużytych kosmetyków, czyli projekt denko. W październiku nie zaszalałam z zużyciami, ale też nie jest najgorzej. W sumie udało mi się zużyć 11 pełnowymiarowych produktów oraz garść próbek.



W kategorii ciało znalazły się:
* Płyn do higieny intymnej Facelle - regularnie u mnie gości. Zawsze do niego wracam i ostatnio rzadko sięgam po inne produkty tego typu.
* Żel pod prysznic Carambola Lambada Balea - uwielbiam żele Balea :-) Więcej możecie przeczytać o nim tutaj.
* Krem do rąk Papaya & Maślanka Balea - bardzo fajny krem do rąk, o którym pisałam tutaj. Dobrze nawilżał, szybko się wchłaniał i ładnie pachniał.
* Rabarbarowy żel pod prysznic Kamill - to pierwsze moje spotkanie z żelem Kamill, ale na pewno nie ostatnie. Pełną recenzję tego żelu znajdziecie tutaj.
* Peeling myjący z gruszką Naturia Joanna - te peelingi stale u mnie goszczą. Zawsze sięgam po inną wersję zapachową, bo jest w czym wybierać. To takie peelingi na co dzień, bo nie należą do najmocniejszych zdzieraków. Na pewno przypadną do gustu osobom lubiącym owocowe i świeże zapachy.
* Balsam przeciw rozstępom Pomarańczowa skórka Bielenda - ten balsam dostałam gratis do zakupu masła tej marki. Miał przyjemny, pomarańczowy zapach i szybko się wchłaniał. Nawet dosyć dobrze nawilżał, jednak nie zauważyłam, aby w jakimś stopniu wpłynął na moje rozstępy czy cellulit, ale też nie spodziewałam się tego ;-)
* Dezodorant Fa Double Sport - niekwestionowany ulubieniec w tej dziedzinie. Ostatnio po żaden inny specyfik nie sięgam. Lubię go za jego przyjemny zapach i dobra ochronę, a do tego niską cenę.


W kategorii twarz znalazły się:
* Próbki kremów Vichy.
* Tonik Rival de Loop - czasami po niego sięgam kiedy nie mam nic innego pod ręką. Jest bardzo tani, do tego nie podrażnia, nie wysusza i dobrze oczyszcza. Swoja drogą jego producent chyba coś zmienił w jego składzie, bo kiedyś podczas aplikacji trochę się pienił, a teraz tego nie zauważyłam więc daję mu za to kolejnego plusa.
* Plastry na wypryski Acne Aid Band - zrobiłam kiedyś recenzję porównawczą tych plasterków razem z tymi z Mariona (tutaj). Dopiero niedawno sobie o nich przypomniałam, bo już sporo u mnie przeleżały. Polubiłam się z nimi. szkoda tylko, że nie są u nas nigdzie dostępne.
* Plastry na wypryski Marion - te były troszkę słabsze od tych zagranicznych, jednak ostatnio przekonałam się do nich.
* Maseczka peel-off z aloesem i rumiankiem Rival de Loop - lubię maseczki tej marki i raz na jakiś czas sięgam po nie. Ta bardzo dobrze oczyszcza twarz więc jest idealna dla mnie.
* Płatki Carea - standard :-)


W kategorii włosy znalazły się:
* Suchy szampon Blush Batiste - to było moje pierwsze zetknięcie z szamponem tej marki i okazało się bardzo pozytywne. Naprawdę odświeżał włosy i ratował w awaryjnych sytuacjach. Na pewno jeszcze po niego sięgnę.
* Odżywka do włosów Aloes i Mango Balea - ta odżywka powinna znaleźć się w kategorii ciało, ponieważ nie zużyłam jej zgodnie z przeznaczeniem, a do depilacji. W tym przypadku spisała się bardzo dobrze :-)

To by było na tyle moich październikowych zużyć kosmetycznych. Dajcie znać czy miałyście, któryś z tych kosmetyków i jak się u Was spisywał.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

wtorek, 28 października 2014

Pimp my nail polish with Holo Top B. a star...

Witajcie!

Jak ze zwykłego, niczym nie wyróżniającego się lakieru zrobić coś pięknego? Recepta jest bardzo prosta. Wystarczy sięgnąć po Holo Top B. a star od Colorowo, a efekt powali na kolana. No, bo same przyznajcie, czy lakier w kolorze ziemisto - błotnistym można uznać za ładny, śliczny i fajnie prezentujący się na paznokciach? Chyba nie, więc trzeba go w jakiś sposób podrasować żeby nie raził w oczy innych swoją brzydotą ;-)


Ogólnie lubię nosić na paznokciach neutralne i stonowane lakiery w barwach ziemi. Ale ten lakier jakoś zniechęcił mnie do siebie swoim ponurym wyglądem i zastanawiam się dlaczego go kupiłam... Na szczęście niedawno odkryłam świetny sposób na odpicowanie zwykłego lakieru. To Holo Top B a star od Colorowo, dzięki któremu każdy lakier z ropuchy zamieni się w pięknego księcia ;-) Lakier, który poddałam metamorfozie to Miss Sporty nr 415. Same przyznacie, że nie prezentuje się zbyt kusząco na powyższym zdjęciu, prawda?


Na szczęście w moje ręce wpadł Holo Top B a star, który lakierowego ponuraka, zmieni w pięknego rumaka ;-)


Po nałożeniu na dowolny lakier, Holo Top tworzy na paznokciach srebrzystą poświatę. Efekt bez słońca jest stonowany i nie rzuca się w oczy. Mimo to od razu widać poprawę w ogólnym wyglądzie lakieru. Nie jest już taki nijaki.


Za to w promieniach słonecznych Holo Top ożywa i nadaje wielowymiarowego wyglądu lakierowi, na którym wylądował. Dodatkowo przedłuża jego żywotność.


Teraz lakier mieni się mnóstwem różnokolorowych holograficznych drobinek począwszy od złotych, a skończywszy na niebieskich. Dla mnie taki efekt jest genialny!


Holograficzne drobinki, które znajdują się w tym topie nadają pięknego blasku lakierowi, ale co najważniejsze nie jest to efekt kiczowaty, który szybko się znudzi. Wręcz przeciwnie! Nosząc ten lakier na paznokciach nie mogłam się na niego napatrzeć gdy oświetlały go promienie słoneczne.


Według mnie taki top to świetna alternatywa dla lakierów holograficznych, bo dzięki niemu każdy dowolny lakier zamienimy w lakier holo. Dla mnie to świetne rozwiązanie, bo teraz wszystkie moje ulubione lakiery mogę w ten sposób upiększać. Dzięki temu zwykły lakier zyska niemu nowy wygląd. Myślę, że ten lakierowy gadżet powinien znaleźć się w posiadaniu każdej szanującej się lakieromaniaczki :) Oczywiście nie zrezygnuję z kolejnych lakierów holograficznych, ale dobrze jest mieć pod ręką taką tajną broń ;)


Co ciekawe, ten lakier to pomysł jednej z blogerek, a mianowicie Ani z bloga B for Beautiful Nails. Należą jej się gratulacje i podziękowania za stworzenie takiego pięknego cudaka ;-)


A tu mój mały model Oskar, który też chciał dla Was zapozować ;-)


Podoba Wam się efekt jaki daje Holo Top B. a star?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 26 października 2014

Tygodnik kulturalny...

Witajcie!

Jak co tydzień przygotowałam dla Was kilka poleceń kulturalnych, abyście mogli umilić sobie weekendowe leniuchowanie w domu. Dzięki serii tych postów możecie też bliżej poznać moje upodobania muzyczne, filmowe i książkowe. Domyślam się, że nie wszyscy lubią tego typu posty, ale ja lubię i mam nadzieję, że Wy także ;-)

Pierwsza propozycja to Chonabibe "Sami na nocnej trasie". Wg mnie to utwór idealny do samochodu. No i po pierwszym przesłuchaniu tego utworu z całą pewnością zapamiętacie cały jego tekst ;-)


Książka godna polecenia to "Przerwany rejs" Heike Dorsch. Podróż życia z ukochanym mężczyzną. Kilka lat wspólnie razem spędzonych na poznawaniu nieznanych zakątków świata, podróżowaniu i spełnianiu tych samych marzeń. Pokonywanie własnych słabości, przeciwności losu i niebezpiecznych sił natury. I nagle sielankę przerywa wydarzenie, które odmienia ich życie na zawsze. Nie zawsze piękne historie kończą się happy endem.


Ostatnie polecenie to program "Kossakowski. Inicjacja". W programie tym Kossakowski poddał się kilku trudnym sytuacjom, które spotykają wiele osób, począwszy od porodu, a kończąc na bezdomności. Dzięki wcieleniu się w różne role możemy zobaczyć jakie są granice ludzkiej wytrzymałości, w z pozoru standardowych sytuacjach.



Niestety fotek nie mam żadnych, ale znalazłam kilka dobrych plusów związania się z kimś, kto nie czyta książek (tutaj) ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 24 października 2014

Piątki pachące Yankee Candle: Cranberry Ice...

Witajcie!

Pogoda za oknem nas nie rozpieszcza, jednak mam świetny pomysł na umilenie sobie tej ponurej aury. Nic tak nie poprawia samopoczucia, jak przyjemny, otulający zapach w mieszkaniu. A co może nam zapewnić takie wrażenia?  Oczywiście Yankee Candle i piękny wosk Cranberry Ice.


Sam producent pisze o nim w ten sposób:
" Żurawina nierozerwalnie kojarzy nam się z czasem grudniowych celebracji, kiedy tymi pięknymi, czerwonymi owocami przyozdabiamy świąteczne stoły i stroiki. Ale zjawiskowa żurawina to nie tylko dekoracja, ale i skarbnica wielu, prozdrowotnych składników. A poza tym to prawdziwy rarytas kulinarny, który smakuje wyśmienicie bez względu na porę roku! W wersji Yankee Candle żurawina podawana jest w nieco zmrożonej, bardzo orzeźwiającej wersji. Wosk w formie żurawinowej tarteletki uwalnia naturalne esencje, które doskonale pobudzają i dodają energii."


Żurawinowy Lód to według mnie idealna nazwa dla tego wosku. Jego zapach jest intensywny, typowo żurawinowy, jednak przebija się w nim pewna nuta orzeźwienia. Dzięki temu wosk nie jest męczący i przytłaczający, a wręcz przeciwnie. Zapalając go, po kilku minutach w pomieszczeniu roznosi się soczysty zapach owoców żurawiny, przełamany orzeźwiającym lodowym aromatem. Aby poczuć pełnię jego zapachu, wystarczy kilkanaście minut palenia wosku i możemy cieszyć się bardzo przyjemnym aromatem, otulającym całe mieszkanie.


Wosk ten kupiłam w ciemno, jak połowę moich woskowych egzemplarzy, i to był strzał w 10. Z czystym sumieniem mogę go Wam polecić i dopisuję go do swojej listy ulubieńców. Myślę, że na tę porę roku zapach jest idealny! Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, możecie znaleźć w sklepie Goodies.



Lubicie takie żurawinowe aromaty?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

wtorek, 21 października 2014

Masło do ciała Pina Colada Dax Cosmetics Perfecta Spa...

Dbanie o właściwe nawilżenie skóry całego ciała to nieodłączny element mojej codziennej pielęgnacji. Pewnie zdążyłyście już zauważyć, że lubię kosmetyki o słodkich, owocowych zapachach. Takie zawsze poprawiają mi samopoczucie. Dzisiejsza recenzja będzie o właśnie takim słodkim kosmetyku do ciała. Mam na myśli Masło do ciała Pina Colada Dax Cosmetics Perfecta Spa.


Masło zamknięte jest w plastikowym słoiku o pojemności 225 ml. Jego konsystencja przypomina budyń, ale jest lekka i nietłusta. Łatwo rozprowadza się go na skórze i dość szybko wchłania, pozostawiając na skórze delikatną warstwę ochronną. Jeśli chodzi o zapach to tu jestem jak najbardziej zaspokojona. Uwielbiam w kosmetykach połączenie zapachu ananasa i kokosa więc to masło, zapachowo jest dla mnie idealne. Zapach ten nie jest jednak ciężki, przesłodzony i męczący. Po aplikacji na skórze przez kilka godzin pozostaje delikatny i przyjemny aromat pina colady, co mi bardzo odpowiada.


Jeśli chodzi o samo działanie, to masło dobrze nawilża skórę, pozostawiając ją odżywioną, gładką i przyjemną w dotyku. Co do działania antycellulitowego, to w tym przypadku takiego nie zauważyłam, ale szczerze mówiąc nawet tego nie oczekiwałam po zwykłym mazidle do ciała. Masło aplikuję codziennie wieczorem po kąpieli i rano nie mam wrażenia suchej skóry, jak po zastosowaniu niektórych balsamów. Wydajność masła też jest zadowalająca.


Masło znajdziecie w Rossmannie i chyba w większości innych drogerii. jego cena wynosi ok. 10 - 12 zł, ale na promocji można upolować je jeszcze taniej. W tej serii dostępne są jeszcze jakieś inne aromaty, podobno jednak ta jest najbardziej udana, co mnie bardzo cieszy. Myślę, że jeszcze wrócę do tego przyjemnego masła, aby umilić sobie wieczorną pielęgnację ciała.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 20 października 2014

Morelowy peeling do twarzy Soraya...

Pamiętacie, jak w tamtym tygodniu pokazywałam Wam recenzję rosyjskiego peelingu do twarzy (tutaj)? Tamten peeling okazał się konkretnym zdzierakiem, ale polubiłam się z nim. Dzisiaj mam dla Was recenzję kolejnego peelingu do twarzy. Tym razem jest on Wam dobrze znany, bo to Morelowy peeling do twarzy marki Soraya.


Peeling znajduje się w miękkiej, plastikowej butelce o pojemności 150 ml. Jego zapach jest delikatny, morelowy. Konsystencja jest gęsta, ale bez problemu aplikuje się go na skórze. Ma sporo drobinek - rozdrobnionych łupinek orzecha królewskiego, które odpowiadają za bardzo złuszczanie martwego naskórka i wygładzenie skóry. Peeling przeznaczony jest dla osób z tłustą i trądzikową skórą, jednak takie osoby powinny używać go z głową, aby nie zrobić sobie nim krzywdy. Jego siła jest mniejsza niż rosyjskiego peelingu, ale różnica jest niewielka. Kiedy zależy mi na delikatniejszym ścieraniu, mieszam go z żelem do mycia twarzy i wtedy staje się łagodniejszy.


Peeling jest bardzo wydajny, bo wystarczy jego niewielka ilość, aby oczyścić nim całą twarz. Stosuję go raz w tygodniu, zamiennie z rosyjskim peelingiem. Dzięki jego sporej pojemności, mi taki peeling wystarcza na kilka dobrych miesięcy stosowania. Po jego zastosowaniu skóra jest idealnie oczyszczona, wygładzona i delikatna w dotyku. Kiedy mam na skórze jakieś niedoskonałości, staram się go nie używać, aby nie rozprowadzić ich po całej twarzy, ale to chyba oczywista sprawa ;-)


Dla przypomnienia, powyżej macie zestawienie obu peelingów. Ten z Sorayi jest jaśniejszy i widać, że ma w sobie trochę mniej peelingujących drobinek i są one delikatniejsze niż w rosyjskim peelingu.


Kosmetyk ten bardzo przypadł mi do gustu i nie zawiodłam się na nim. Do tego jest łatwo dostępny, tani i bardzo wydajny, ale przede wszystkim skuteczny.

Lubicie morelowy peeling z Sorayi?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 19 października 2014

Tygodnik kulturalny...

Za oknem mamy piękną jesień i by jak najdłużej ona trwała. Osobiście lubię wszystkie pory roku, bo każda oferuje coś innego, ale nasza polska, złota jesień jest naprawdę przepiękna, prawda? Przygotowałam dla Was kilka poleceń kulturalnych, aby trochę umilić Wam niedzielne leniuchowanie ;-)

Chłopak z gitarą byłby dla mnie parą... Po tym wykonaniu chyba każda z Was pomyśli o tym samym :)


Teraz coś na wieczór z mężczyzną, czyli film "Ocalony", w którym główną rolę gra Mark Wahlberg. Zawsze zastanawia mnie to, jak w takich niebezpiecznych sytuacjach radzą sobie żołnierze i jak potem odnajdują się w normalnym świecie. Nie wiem czemu, ale takie dramaty wojenne bardzo lubię, tak samo jak komedie romantyczne. To dobre wyjście na wieczór z Mężusiem, który w gatunkach wyciskających łzy z oczu nie preferuje ;-)


Książka, którą napisała Erica James, "Rajski domek" to literatura typowo kobieca, idealna na popołudniowy relaks. Zabawna, lekka i przyjemna. Jeśli czytałyście "Marcowe fiołki" to i ta pozycja, powinna przypaść Wam do gustu.


No i kilka fotek, których ostatnio mało tu było...


1. Jesienne zbiory z ogródka.
2. Piękny motylek.
3. Nikt tak nie ugotuje jajek na twardo, jak młodsza siostra ;-)
4. Leśne znalezisko.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

sobota, 18 października 2014

Pomazane, czyli moje pierwsze distressed nails...

Witajcie!

Dawno nie pokazywałam Wam zdobień moich paznokci, ale to przez to, że albo szybko je zmywałam, albo nie było co do pokazywania. Ostatnio przeglądam tez mnóstwo blogów o tematyce typowo paznokciowej i widząc tyle sposobów zdobień, sama nie mogę zdecydować się na coś konkretnego, a kiedy w końcu na coś się decyduję to efekt jest niezadowalający i nie ma się czym chwalić. Jakiś czas temu stworzyłam swoje pierwsze distressed nails. Nie wiem czy znacie tę metodę, ale powiem Wam, że jest ona bardzo prosta i idealna dla takich drżących rąk, jak moje ;-)


Metoda ta polega na nałożeniu jednego koloru lakieru, który będzie naszą bazą, a potem to już szalej dusza, piekła nie ma. Ja zdecydowałam się na odcienie różu i fioletu i czarnego. Każdym lakierem, po kolei, wykonywałam lekkie i niedokładne pociągnięcia pędzelkiem. Ważne jest, aby przed aplikacją lakieru pędzelek pozbawić nadmiaru lakieru. Pędzelek musi być praktycznie pozbawiony lakieru. Wtedy wyjdą nam fajne, niedokładne i nieregularne pociągnięcia.


Do tego zdobienia można użyć dowolnych kolorów, dzięki czemu za każdym razem wyjdzie nam inny deseń. Osobiście bardzo lubię takie abstrakcyjne zdobienia, bo wykonuje je się łatwo i szybko, a co najważniejsze nie trzeba posiadać odpowiednich umiejętności, wystarczy odrobina wyobraźni.


Wiem, że nie każdemu przypadnie do gustu to zdobienie, bo nie wszyscy preferują taki nieład na paznokciach. Mi takie mani bardzo dobrze się nosi i na pewno jeszcze nie raz zagości na moich paznokciach, tylko w innych wersjach kolorystycznych.

Co myślicie o takim zdobieniu?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

wtorek, 14 października 2014

Oczyszczający peeling do twarzy prosto z Rosji...

Kilka miesięcy temu uległam modzie na kosmetyczne pudełka i tym samym stałam się posiadaczką kilku kosmetyków pochodzących z Rosji. Wszystko za sprawą PinkJoy, które systematycznie wypuszcza pudełka, których zawartością są kosmetyki z różnych krajów. Wersja rosyjska była pierwszą edycją i moim zdaniem chyba najlepszą, bo na pozostałe póki co się nie skusiłam. W swoim pudełku znalazłam Oczyszczający peeling do twarzy z pestek moreli i wyciągiem z rumianku. Jak spisał się u mnie?


Peeling znajduje się w miękkiej, plastikowej tubce o pojemności 50 ml. Po otwarciu należy zużyć go w ciągu 6. miesięcy. Jego zapach jest delikatny i przyjemny, morelowy. Konsystencja peelingu jest gęsta, ale łatwo wycisnąć go z tubki i rozprowadzić na skórze.


Pewnie od razu skojarzy on Wam się z popularnym peelingiem z Sorayi, który jest do niego bardzo podobny. Ten jednak jest trochę ostrzejszy więc raczej nie nada się dla wrażliwców. Ja kiedy chcę bardziej delikatnego efektu, mieszam go z żelem do twarzy i wtedy jego moc ścierania troszkę słabnie. Peeling zawiera w sobie zmielone pestki moreli, dzięki którym łatwo pozbędziemy się zanieczyszczeń i obumarłego naskórka. W kosmetyku znajduje się także kaolin (biała glinka), olej z kukurydzy, mocznik, ekstrakt z rumianku.


Dla porównania możecie zobaczyć jak rosyjski peeling wygląda przy peelingu Soraya. Rosyjski jest ciemniejszy i widać, że ma w sobie trochę więcej drobinek, które są większe i ostrzejsze. Myślę, że ten peeling przypadnie osobom lubiącym zdecydowanie mocne zdzieraki do twarzy. Ja używam go raz na tydzień, zamiennie z tym z Sorayi. Muszę przyznać, że po jego zastosowaniu skóra jest idealnie gładka, odświeżona i oczyszczona. Do tego jego delikatny i nienachalny morelowy zapach, umila jego stosowanie.


Dzięki temu, że peeling ten jest mocnym zdzierakiem, jest on wydajny, bo wystarczy jego niewielka ilość, aby dokładnie oczyścić nim twarz. Z tego co się orientuję jest on dostępny na stronie PinkJoy i kosztuje tam 12,90 zł. Uważam, że cena jest troszkę zawyżona, biorąc pod uwagę cenę peelingu z Sorayi, który kosztuje niecałe 10 zł, a w promocji jest jeszcze tańszy, a do tego jego pojemność jest 3 razy większa. Mimo to, polubiłam się z tym peelingiem i jestem z niego bardzo zadowolona.

Miałyście okazję używać tego peelingu?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 13 października 2014

Rabarbarowy żel pod prysznic Kamill...

Witajcie!

Miałam małą przerwę w blogowaniu, ale na szczęście powróciłam już do świata żywych. Pora więc nadrobić co nieco. Dzisiaj mam dla Was recenzję Rabarbarowego żelu pod prysznic Kamill. Od jakiegoś czasu za mną chodził, jednak nigdzie nie mogłam na niego trafić. Obecnie jestem w połowie jego butelki, mogę więc napisać o nim kilka słów.


Żele marki Kamill znają chyba wszystkie blogerki. To był mój jednak pierwszy kontakt z tymi żelami, ponieważ do tej pory nie udawało mi się na nie natrafić. Będąc jakiś czas temu w Naturze natknęłam się na wersję rabarbarową, która kusiła mnie od dawna. Póki co kupiłam jeden egzemplarz, bo najpierw chciałam przetestować go i sprawdzić czy przypadnie mi do gustu.


Żel zamknięty jest w plastikowej butelce o pojemności 250 ml. Butelka jest tu jedynym minusem, ponieważ nie można postawić jej do góry nogami bez opierania jej o coś, aby resztka żelu spłynęła do otworu. Kosztował mnie około 4 zł, bo był akurat w promocji. Jego konsystencja jest kremowa, ale nie bardzo gęsta. Taka w sam raz. Jego zapach jest owocowy, ale delikatny. Nie wiem czemu, ale ja ciągle wyczuwam w nim jakąś nutę czekolady ;-)


Żel przypadł mi do gustu ze względu na swój delikatny i przyjemny zapach. Do tego nie wysuszył mi skóry, nie uczulił i nie podrażnił, co dla mnie jest bardzo ważne w przypadku tego typu kosmetyków. Jak na taką niedużą pojemność żelu, jest on wydajny i bardzo dobrze się pieni. Myślę, że w przyszłości skuszę się jeszcze na pozostałe wersje zapachowe tego żelu. A Wy co o nim myślicie?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 3 października 2014

Wrześniowe zakupy...

Dwa dni temu pokazywałam Wam wrześniowy projekt denko. Tym razem mam dla Was post podsumowujący moje wrześniowe zakupy. Jak możecie zobaczyć na zdjęciach nie było tego dużo z czego jestem bardzo zadowolona, bo mój portfel dużo nie ucierpiał, a i zapasy nadal się zmniejszają ;-)


W Naturze skusiłam się na rabarbarowy żel pod prysznic Kamill i kamuflaż z Catrice, o którym czytałam wiele dobrego i sporo czasu rozglądałam się za nim. W końcu jednak trafił w moje ręce. Do tego w Rossmannie wypatrzyłam nową pomadkę Alterry z granatem. A, że u mnie pomadek nigdy dość, to wrzuciłam ją do koszyka.


Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie obok promocji -40% na lakiery od Colorowo. Tym sposobem przygarnęłam trzy śliczne egzemplarze: Światło proszę!, Figa z makiem i Sinner Lady. Na zdjęcie nie załapały się perfumy z Avonu Pur Blanca Elegance, a także płytka do stemplowania z BPS, ponieważ kiedy robiłam te zdjęcia perfum jeszcze nie miałam, a na płytkę nadal czekam. Jak widzicie wrześniowe zakupy nie były duże, przez co jestem troszkę z siebie dumna ;-)

A jak tam Wasze wrześniowe zakupy?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 1 października 2014

Wrześniowy projekt denko...

Wrzesień za nami, pora więc na podsumowanie kosmetycznych zużyć tego miesiąca, czyli wrześniowy projekt denko.Tym razem denko wyszło nie za małe i nie za duże. Takie w sam raz. No i widać już małe zmniejszenie kosmetycznych zapasów ;-)


We wrześniu udało mi się zużyć w sumie 11 pełnowymiarowych produktów kosmetycznych. Do tego 2. próbki kremu i opakowanie granulek zapachowych. Myślę, że to niezły wynik, prawda?


W kategorii ciało znalazły się:
* Zapas mydła w płynie Copacabana Isana - tego mydła chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Dobrze radzi sobie z oczyszczaniem, nie wysuszając przy tym skóry. Do wyboru jest w kilku wariantach zapachowych więc każdy znajdzie coś dla siebie.
* Arbuzowy peeling do ciała Bielenda - arbuzowy przyjemniaczek, którego używałam z przyjemnością podczas kąpieli. Jest idealny na co dzień, bo nie jest mocnym zdzierakiem. Więcej możecie przeczytać o nim tutaj.
* Balsam do ciała Melon Tango Balea - idealny balsam na lato: lekki, szybko się wchłania, a do tego pachnie owocowo i soczyście. Ten zapach to według mnie połączenie melona i arbuza. Niestety to edycja limitowana więc pewnie niedługo nie znajdziemy go na półkach w DM.
* Maszynki do golenia Wilkinson Extra Beauty - maszynki Wilkinson są moimi ulubieńcami w tej kategorii i regularnie po nie sięgam.
* Kojący balsam po opalaniu Elkos Sun - dawno nie miałam tak tragicznego balsamu. Co prawda coś tam nawilżał, ale pierwsze co rzucało się podczas jego używania to zapach alkoholu. Nigdy więcej po niego nie sięgnę.


W kategorii twarz znalazły się:
* Płatki kosmetyczne Carea - standard :)
* Matujący krem do twarzy Eveline - pisałam jakiś czas temu o nim tutaj. Bardzo fajny krem, który naprawdę matowił, a do tego był tani.
* Emulsja micelarna do mycia twarzy MediSoft Anida - kolejny tani i dobry kosmetyk. Emulsja idealna dla wrażliwców: delikatna i nie drażniąca. Jej pełną recenzję znajdziecie tutaj.
* Próbki kremu do twarzy Vichy Idealia - dzięki takim małym próbkom bardzo polubiłam kremy z Vichy. Wcześniej nie miałam okazji ich testować, a dzięki tym maleństwom wiem, że moja skóra lubi te kremy. Do tego śliczny zapach. Być może kiedyś sięgnę po pełnowymiarowe opakowanie.


W kategorii włosy znalazły się:
* Suplement diety Skrzyp Optima Forte Vitalsss - był dołączony do podróbki Tangle Teezera dostępnej jakiś czas temu w Biedronce. Nie zauważyłam żadnej poprawy kondycji włosów, skóry czy paznokci go używając.
* Szampon przeciwłupieżowy Healing - pokładałam w nim małe nadzieje, że całkiem zlikwiduje mój nieduży łupież i chyba to mu się udało, chociaż liczyłam na szybszy efekt, bo zauważyłam go dopiero pod koniec butelki. jego dokładna recenzja jest tutaj.


W kategorii zapachy znalazły się:
* Granulki zapachowe Candle Light Regent House - granulki zapachowe to moje odkrycie zeszłego roku. Dzięki nim zainteresowałam się woskami YC, jednak granulki nadal darzę dużą sympatią. Mają ciekawe aromaty, a do tego są mega wydajne. Polecam.
* Perfumy I'm Going Puma - jedne z moich ulubionych zapachów Pumy. Mam do nich spory sentyment i przywołują miłe wspomnienia, dlatego co jakiś czas do nich wracam.

To by było na tyle z moich wykończeń kosmetycznych. Wśród nich znalazł się jeden konkretny bubel (balsam po opalaniu). Reszta to kosmetyki, które pozytywnie mnie zaskoczyły. Są wśród nich i takie, które znam od dawna i regularnie po nie sięgam. A jak Wam wyszło we wrześniu zużywanie kosmetycznych zapasów?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)