niedziela, 28 lutego 2016

Tygodnik kulturalny...

Witajcie!


Mój powrót do blogowania jest trochę powolny, bo przez tę kilkumiesięczną przerwę, odzwyczaiłam się od regularnego publikowania postów. Przez ten czas, kiedy mnie tu nie było, miałam domowy zawrót głowy, jak ja to nazywam ;-) Pod koniec roku w końcu przeprowadziliśmy się. Jednak nie sądziłam, że przeprowadzka tak bardzo mnie pochłonie. Pakowanie, sprzątanie, ogarnianie, kupowanie sprzętu domowego, wystrój wnętrz, to wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Tym bardziej, że jestem osobą, która lubi mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, a taka z pozoru prosta rzecz, jak wybranie tkaniny do obicia narożnika zajęła mi kilka długich dni. Nie wspomnę już o wyborze sprzętu do kuchni: sztućce, garnki, zastawa stołowa, mikser i inne gadżety jakże ważne dla perfekcyjnej pani domu ;-) Przejrzałam niezliczoną ilość stron, aby podjąć dobre decyzje i nie żałować wydanych pieniędzy. Oczywiście jeszcze dużo mamy do zrobienia, ale widzimy już światełko w tunelu :) Nie mogę powiedzieć, że wybieranie tych wszystkich rzeczy do domu nie sprawia mi przyjemności. Jest to bardzo przyjemne, a szczególnie jeśli inni doceniają efekty twoich starań. Jest też druga strona medalu: sporo stresu i nerwów, czy wszystko będzie takie jak sobie zaplanujesz. W związku z tym mam w planach napisanie kilku postów dotyczących wyboru sprzętu domowego i dodatków do domu. Mam nadzieję, że ktoś na tym skorzysta, bo podczas moich poszukiwań czasami brakowało mi konkretnych i rzeczowych opinii o niektórych produktach niezbędnych w domu. To tyle na temat mojej nieobecności ;-) 


Dawno nie polecałam Wam filmów, książek i muzyki więc nadrabiam zaległości :) Film, który podbił moje serce to "Do utraty sił", w którym główną rolę zagrał Jake Gyllenhaal. Wciela się on w postać boksera, który w trakcie kłótni z rywalem traci ukochaną żonę. Załamany utratą swojej miłości, traci także córkę, która przestaje mu ufać i oddala się od niego. Powodowany chęcią jej odzyskania stara się odbić od dna i zacząć wszystko od nowa. Film ten wycisnął ze mnie niejedną łzę i polecam go z czystym sumieniem. Gyllenhaal świetnie tu zagrał i potwierdził swoje umiejętności aktorskie.




Książka, którą skończyłam czytać dosłownie kilka godzin temu, to "Miłość przychodzi z deszczem" autorstwa Mili Rudnik. To opowieść o bliźniakach, którzy zawsze byli nierozłączni i wiedzieli o sobie wszystko. Do czasu, aż decydują się na krok, który dla obu jest momentem niszczącym ich poukładane i szczęśliwe życie. Marcin jest żonaty i pragnie zostać ojcem, jednak okazuje się to niemożliwe. Marek jest wolny i zrobi dla brata wszystko, nawet coś szalonego i wstrętnego. Kłamstwo, którego się dopuszczają, a które miało przynieść szczęście jednemu z nich, niszczy ich, ale i najbliższe im osoby. Po śmierci jednego z braci i po kilku latach pozornego spokoju, wszystko na nowo odżywa, a kłamstwo staje się jeszcze cięższe. Czy jednak można się go pozbyć i żyć szczęśliwie z osobą, którą kocha się nad życie? Książka wciągnęła mnie i pochłonęła całkowicie. Napisana lekko, ale jest pełna emocji i uczuć, które biją od jej bohaterów. Pokazuje, że niektóre decyzje podjęte w imię dobra, mogą mieć tragiczne i nieodwracalne w skutkach, a raz podjęte nie mogą zostać zmienione.




Na na koniec piękny utwór "Monday", który wykonuje Matt Corby. Mogłabym go słuchać na okrągło :) Jego głos jest po prostu cudowny i dociera do każdej mojej kosteczki :-)

 

 

piątek, 26 lutego 2016

Piątki pachnące Yankee Candle: Soft Blanket...

Witajcie!

 

Dawno mnie tu nie było, prawda? Sama się sobie dziwię, że aż tyle czasu wytrzymałam bez blogowania, ale w ostatnim czasie miałam tyle spraw na głowie, że musiałam blog odstawić na bok. W końcu jednak znalazłam trochę czasu więc mam nadzieję, że uda mi się nadrobić blogowe zaległości, bo już mi brakowało pisania i przeglądania Waszych blogów. O tym co robiłam i dlaczego tak długo mnie nie było, napiszę w innym poście, a teraz zapraszam na recenzję wosku, który obecnie umila mi popołudnie. To Soft Blanket.

 

 

 

Soft Blanket pochodzi z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalnymi w nim aromatami maja być cytrusy, wanilia i bursztyn. Po pierwszym odpaleniu jego zapach od razu przypadł mi do gustu. Jest świeży, otulający, ciepły i przytulny. Wystarczy palić go przez kilkanaście minut, aby móc cieszyć się jego przyjemnym zapachem. Z pewnością przypadnie on do gustu osobom lubiącym nienachalne i nie przyprawiające o zawrót głowy aromaty. Ten na pewno do nich nie należy. Jest subtelny i trochę mi się kojarzy z małymi dziećmi. Ma w sobie też coś kobiecego. Jednak pomimo swojej delikatności dość długo utrzymuje się w pomieszczeniu. Wyobraźcie sobie mięciutki, delikatny, ciepły kocyk, pod którym moglibyście leżeć godzinami. Taki jest właśnie Soft Blanket. Myślę, że jego nazwa idealnie go odzwierciedla. Jest lekki, przytulny, otulający i chce się po niego często sięgać. Przez ostatni tydzień towarzyszył mi codziennie więc to też o czymś świadczy ;-) Spokojnie mogę go odpalić kiedy spodziewam się gości, bo wiem, że i im przypadnie do gustu. Z czystym sumieniem mogę też polecić go innym i na pewno zaliczam go do woskowych ulubieńców :)

 

 


Ten, jak i pozostałe woski Yankee Candle recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies