poniedziałek, 29 czerwca 2015

Tygodnik kulturalny...


Deszczowa pogoda w końcu postanowiła odpuścić więc zaraz idę się trochę powygrzewać na słonku. Wczoraj pobiłam swój rekord w jeździe jako kierowca: przejechane 600km w ciągu których miałam tylko jedną półgodzinną przerwę (sic!). Dlatego dzisiaj trochę leniuchuję i nadrabiam blogowe zaległości ;-)


Pewnie zauważyłyście, że lubię różnorodną muzykę poczynając od rapu, reggae, a kończąc na czymś mocniejszym. Dzisiejsza propozycja należy do tych łagodniejszych i trochę melancholijnych. To "How dare you" Steaming Satellites.




Nawiązując do powyższego utworu polecam Wam film, w którym możecie usłyszeć właśnie tę piosenkę. To "Mroczna dolina". To chyba pierwszy film produkcji niemieckiej i austriackiej, który przypadł mi do gustu. Jego akcja dzieje się w XIX wieku w małej austriackiej górskiej wiosce, do której przybywa nieznajomy wędrowiec, fotograf, który chce w wiosce przezimować. Nieznajomy jednak ma też inne plany wobec niektórych mieszkańców wioski. Film na pewno nie należy do tych komercyjnych, ale wg mnie jest on bardzo dobry: ciekawa fabuła, piękne krajobrazy, tajemniczość no i porządna muzyka.



Pozostając w nostalgicznym klimacie, polecam książkę "Kusiciel" A. J. Gabryela. Książka ma w sobie dużo z erotyka, ale nie tylko. To opowieść mężczyzny, który ulokował swoje wszystkie uczucia w kobiecie, której w ogóle nie powinien poznawać. Opisuje on w bardzo dokładny sposób sceny łóżkowe, ale i opisy jego uczuć nie są jałowe. Najlepiej będzie jeśli przytoczę Wam opis książki z okładki: 

"Miałem w życiu wiele kobiet, zbyt wiele by je wszystkie tu wymienić. Zresztą większości z nich i tak nie pamiętam, a gdybym pamiętał to i tak nie chciałbym o nich pisać. Teraz w moim życiu jest Ona. Powinienem żałować że ją poznałem, lecz nie żałuję. Powinienem zapomnieć, a rozpamiętuję smak jej niebezpiecznie czerwonych ust, dotyk niecierpliwych dłoni, zapach jej podniecenia i to jak trudno było mi przy niej trzymać moją zachłanność na wodzy. Powinienem zapomnieć, a jestem opętany. Opętany pomimo tego, że obdarowywała mnie jedynie kłamstwami, że zniszczyła mój świat, że podjęła za mnie decyzję, że odebrała mi wszystko. Więcej niż wiedziałem że mam. Kiedyś łączyło nas wiele, dzisiaj łączą nas tylko sekrety. Do teraz wiedzieliśmy o nich tylko ona i ja. Do teraz." 

 

 

Przypadło Wam coś do gustu? A może polecicie mi coś w podobnych klimatach do powyższych?

 

piątek, 26 czerwca 2015

Piątki pachnące Yankee Candle: Baby Powder...

Dobrze wiecie, że najbardziej lubię woski, które pachną słodko i intensywnie. Czasami jednak lubię urozmaicenie i wtedy sięgam po coś subtelniejszego i delikatniejszego. Wiem, że takie delikatne zapachy również mają wielu zwolenników, dlatego dzisiaj jeden z nich postanowiłam dla Was zrecenzować. To wosk Baby Powder.

 

 

 

 

Wosk pochodzi z rześkiej linii zapachowej. Jak sama nazwa wskazuje pachnie pudrem dla niemowląt. Już jego sam wygląd i kolor prowadzą nasze odczucia w kierunku czegoś delikatnego i niewinnego. I taki właśnie jest ten wosk. Jest subtelny, delikatny, nienachalny, pudrowy, lekko słodkawy. Powiem szczerze, że wosk na sucho pachnie dla mnie o wiele lepiej niż po jego rozpaleniu. Pomimo tego wosk pachnie ładnie i przyjemnie, jednak mój nos w tym przypadku nie był do końca zachwycony tym zapachem.



 

 

Jego zapach mimo swojej subtelności jest też trochę intensywny, dlatego nie trzeba długo go palić, aby dobrze go poczuć. Ma w sobie coś relaksującego i odprężającego. W sumie to nie pamiętam już jak pachnie puder dla niemowląt więc nie potrafię ocenić czy wosk faktycznie go odzwierciedla. Wiem, że Baby Powder ma wielu fanów. Niestety u mnie sprawdził się średnio. Spodobał mi się, jednak coś w nim jest co mnie trochę drażniło. Chyba trochę inaczej wyobrażałam sobie ten zapach. To było moje pierwsze zetknięcie z tym woskiem więc na pewno dam mu jeszcze szansę, aby przekonał mnie do siebie, bo czytałam o nim wiele zachęcających opinii. Znacie ten zapach? Lubicie go?

 


Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies.


czwartek, 25 czerwca 2015

Malinowy żel pod prysznic Isana...

Witajcie!


Dzisiaj na tapetę idzie żel pod prysznic, który zaskoczył mnie swoim przyjemnym, soczystym zapachem. To chyba jeden z lepszych zapachów żeli z Isany. Szkoda tylko, że to edycja limitowana, bo z chęcią widziałabym go w stałej ofercie. Chcecie wiedzieć jak się u mnie sprawdził?



Żel zamknięty jest w charakterystycznym dla Isany plastikowym opakowaniu. Otwiera się je bez problemu i bez łamania paznokci. Pojemność żelu to 300 ml i dostaniemy ją za ok. 3zł w Rossmannie. Zapach żelu, jak już wspomniałam na początku posta, to soczyste maliny. Aromat ten podoba mi się najbardziej ze wszystkich do tej pory poznanych zapachów. Jest orzeźwiający, świeży, owocowy i trochę słodki, ale nie za słodki. Przypomina mi on odrobinę któryś żel z Balea, tylko nie pamiętam który dokładnie, ale już gdzieś kiedyś czułam podobny zapach ;-)



Żel mimo niskiej ceny bardzo ładnie pachnie, ale też dobrze się pieni. Po umyciu nim ciała nie miałam uczucia ściągniętej i przesuszonej skóry, co potrafi doprowadzić mnie do szału. W tym przypadku na szczęście czegoś takiego nie zauważyłam. Żel dobrze oczyszcza skórę, nie podrażnia i nie uczula. Jest średnio wydajny, ale za taką cenę nie można wymagać samych ochów i achów. Jak dla mnie jest on póki co nr 1 z dostępnych żeli marki Isana. Nie wiem czy jest jeszcze dostępny, ale jeśli go spotkam, to z pewnością wrzucę go do koszyka :)



Poznałyście go? Lubicie?


środa, 24 czerwca 2015

Krem do rąk z woskiem pszczelim i olejem makadamia Anida...

Witajcie!


Wczoraj pokazywałam Wam masło z Perfecty (tutaj), które okazało się bardzo przyjemnym i apetycznym mazidłem do ciała. Dzisiaj mam dla Was recenzję innego smarowidła, a mianowicie Kremu do rąk z woskiem pszczelim i olejem makadamia od Anidy, który jakiś czas temu robił furorę w blogosferze. Czy faktycznie jest on tak dobry? O tym przeczytacie w dalszej części tego posta...



Krem zamknięty jest w plastikowej miękkiej tubce, z której bez problemu wyciśniemy odpowiednią ilość produktu. Pojemność opakowania to 100 ml, za którą w aptece DOZ zapłaciłam niecałe 4 zł. Konsystencja kremu nie jest za gęsta, ani za rzadka. Jak dla mnie jest w sam raz. Zapach kremu jest delikatny, miodowy, przez jakiś czas wyczuwalny na skórze. Krem nie jest tłusty, dzięki czemu szybko się wchłania i nie pozostawia na skórze nieprzyjemnej lepkiej i tłustej warstwy.



Skusiłam się na ten krem po przeczytaniu wielu pozytywnych recenzji na jego temat. Do tego kosztował grosze więc żal było go nie wypróbować. Czy faktycznie jest słusznie zachwalany? Jak najbardziej! Krem pomimo tego, że jest dość lekki, to świetnie nawilża skórę dłoni. Po aplikacji na skórze tworzy się delikatna warstwa ochronna, która sprawia, że skóra jest delikatna, nawilżona, gładka i przyjemna w dotyku. Krem bardzo dobrze nawilża, a co najważniejsze efekt nawilżenia nie jest krótkotrwały, jak w przypadku wielu kremów do rąk.

 

 

Nie używałam tego kremu w okresie zimowym, ale myślę, że spokojnie poradzi sobie z ochroną skóry dłoni w chłodniejszej porze roku. W składzie kremu znajdziemy wosk pszczeli i olej makadamia, które mają właściwości nawilżające, zmiękczające i ochronne. Krem koi podrażnioną i wysuszoną skórę oraz bardzo dobrze ją nawilża. Za taką cenę naprawdę warto się na niego skusić. W aptece, w której go kupowałam widziałam, że jest jeszcze kilka innych wersji kremów do rąk tej marki więc bardzo możliwe, że przy kolejnych zakupach na któryś się skuszę, a już na pewno wrzucę do koszyka wersję z woskiem pszczelim i olejem makadamia :-) Używałyście go?


poniedziałek, 22 czerwca 2015

Masło do ciała 'Pobudzająca pomarańcza i kawa' Perfecta Home Spa Dax Cosmetics...

Witajcie!

 

Mazidła do ciała to kosmetyki, które zużywam najszybciej, zaraz po żelach pod prysznic. Uwielbiam takie mazidła, które są skuteczne, a poza tym fajnie pachną. Ostatnio zużyłam Masło do ciała 'Pobudzająca pomarańcza i kawa' Perfecta Home Spa Dax Cosmetics. Chcecie wiedzieć jak się u mnie sprawdziło?

 




Masło zamknięte jest w klasycznym plastikowym pojemniczku o pojemności 225 ml. Jego konsystencja jest gęsta, treściwa, ale też trochę puszysta, dzięki czemu nie jest tłusta. Po rozsmarowaniu szybko się wchłania i nie zostawia tłustego filmu na skórze. Zapach masła to połączenie pomarańczy i kawy, gdzie ta pierwsza zdecydowanie wyłania się na prowadzenie.Zapach jest orzeźwiający, pobudzający, lekko słodki, ale nie mdły. Jak dla mnie jest on idealny na wiosenne i letnie wieczory, ale spokojnie i w zimowe klimaty się wpasuje.



Masło stosowałam po każdej wieczornej kąpieli. Po jego aplikacji skóra była bardzo dobrze nawilżona, odżywiona i czuć było przyjemny zapach na skórze jeszcze przez kilka godzin, za co należy się dodatkowy plus. Masło szybko się wchłania, nie zostawia tłustej i lepkiej warstwy na skórze, a jedynie lekką warstwę ochronną. Masło było dość wydajne, ponieważ wystarczała jego niewielka ilość, aby dokładnie nawilżyć skórę. Jeśli chodzi o działanie antycellulitowe, to takiego tutaj nie zauważyłam, ale też nie wymagałam tego od niego. Dla mnie mazidło do ciała ma porządnie nawilżać i przyjemnie pachnieć więc w tym przypadku zostałam zaspokojona ;-) Myślę, że to masło przypadnie do gustu osobom nie mającym problemu z przesuszoną skórą, ale i takim, które od tego typu kosmetyków wymagają trochę mocniejszego nawilżenia.


niedziela, 21 czerwca 2015

Tygodnik kulturalny...


Kolejny tydzień czerwca za nami, pora więc na podrzucenie Wam kilku poleceń kulturalnych, które umilą Wam niedzielny relaks. Kiedyś w ogóle nie sięgałam po polską literaturę, jednak ostatnio nadrabiam zaległości w tej dziedzinie. Obecnie najczęściej sięgam po książki Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, w które trochę się wkręciłam ;-) Ostatnio polecałam Wam serię "Zakręty losu", a dzisiaj polecam książkę "W szpilkach od Manolo" tejże autorki. To opowieść o kobiecie sukcesu, która jest trochę zakręcona i nieogarnięta. Kiedy pewnego dnia na jej miejscu parkingowym parkuje tajemniczy przystojniak, który okazuje się być jej nowym przełożonym, jej życie nabiera jeszcze większego zamętu. Książki tej autorki charakteryzują się sporą dawką uczuć, tajemnicą w tle, codziennymi dramatami i odrobiną sensacji. Wszystko to razem tworzy przyjemne historie, które czyta się jednym tchem, tak jak i w przypadku tej książki.



Pozostając w granicach naszej rodzimej twórczości polecam wam utwór Bednarka "Sailing". Nie od dziś wiecie, że bardzo go cenię za jego pozytywne podejście do muzyki, jego muzykę, a także jego zachowanie na koncertach. Dlatego polecam wsłuchać się w jego muzykę i sięgnąć po jego najnowszy album, który niedawno tez Wam polecałam ;-)



Film, który ostatnio obejrzałam to "Dzika droga" z Reese Witherspoon w roli głównej. Czytałam książkę na podstawie której powstał ten film i muszę powiedzieć, że zarówno film, jak i książka są na tym samym poziomie. Do tej pory jeszcze chyba nie widziałam, aby Reese Witherspoon nie grała ładnej i pustej blondynki. W tym filmie jest zupełnie inaczej, ponieważ gra ona dziewczynę z bagażem nieudanych życiowych doświadczeń, która wyrusza w samotną pieszą wędrówkę. Jej wyprawa ma być próba odnalezienia samej siebie i oczyszczenia się z negatywnych emocji, jakie przez wszystkie lata ją otoczyły. To spokojne i refleksyjne kino drogi, która skłania do zastanowienia się nad swoim życiem.



Postanowiłam też co jakiś czas porzucać Wam linki do artykułów czy zdjęć, które w ostatnim czasie mnie zainteresowały. Oto i one:

 

* Osobom planującym lub już mającym za sobą okres ciąży, polecam artykuł "Jak przetrwać ciążę? Poradnik dla mężczyzn". Ciąża jeszcze przede mną, ale w artykule i tak doszukałam się kilku damsko-męskich oczywistości, które autor trafnie ocenił.

* Patrząc na te zdjęcia aż chciałoby się podjąć zatrudnienie w biurze Google we Wrocławiu :-)

* Marzycie o wydaniu książki, ale myślicie, że jest to nierealne i dobijają Was niepowodzenia? Nie przejmujcie się tym, ponieważ wielu światowej sławy pisarzy musiało przejść tą samą drogą co Wy, a ich książki były nawet kilkadziesiąt razy odrzucane przez wydawnictwa, zanim stały się światowymi bestsellerami.


sobota, 20 czerwca 2015

Fiolotowo-błękitny saran wrap na paznokciach...

Witajcie!


Przybywam dzisiaj do Was ze zdobieniem, które od jakiegoś czasu ciągle za mną chodziło. Zdobienie należy do tych łatwych, szybkich i przyjemnych, czyli takich, które najbardziej lubię. Kolory do tego zdobienia można dobierać dowolnie. Ja zdecydowałam się na śliczny fiolet i błękit, które razem chyba fajnie się skomponowały.



Do zdobienia użyłam:

* fioletowy Hello Summer Wibo nr 5,

* Lotus Effect Manhattan nr 78C,

* podkład to odżywka Pro Care Manhattan,

* top coat to Insta-Dri Sally Hansen.



Saran wrap to bardzo prosta metoda zdobienia paznokci. Wystarczy pomalować standardowe dwie warstwy dowolnym kolorem (w moim przypadku był to błękit) i poczekać aż lakier dokładnie wyschnie. Potem trzeba sobie przygotować kawałek woreczka foliowego i zwinąć go w kulkę. Ja zazwyczaj woreczek śniadaniowy tnę na kilka mniejszych kawałków i z tego robię małe foliowe kuleczki. Następnie należy pomalować jedną warstwę drugiego koloru (u mnie to był fiolet) i od razu, kiedy lakier jest jeszcze mokry, kilka razy przyłożyć do niego zwiniętą folię. Efekt możemy stopniować w zależności od tego, na ile chcemy wydobyć bazowy kolor na powierzchnię.



Jak wiecie w moim paznokciowym dorobku przeważają zdobienia abstrakcyjne, proste i szybkie w wykonaniu, i takie tez jest powyższe zdobienie. Na pewno przypadnie do gustu osobom lubiącym odrobinę szaleństwa na paznokciach. Saran wrap daje wiele możliwości łączenia kolorów, co mi bardzo się podoba, ponieważ za każdym razem możemy stworzyć coś innego. Na pewno jeszcze nie raz zobaczycie tę metodę na moich paznokciach ;-) Lubicie takie nieszablonowe zdobienia paznokci?


środa, 17 czerwca 2015

Woda toaletowa Secret Fantasy Avon...

Witajcie!


Przez kilka ostatnich dni byłam trochę zabiegana, ale na szczęście dzisiaj znalazłam chwilę wolnego czasu na naskrobanie jakiegoś posta. Mam więc dla Was recenzję wody toaletowej, która od jakiegoś czasu towarzyszy mi na co dzień. To Secret Fantasy z Avonu. Jak wiecie uwielbiam słodkie zapachy i ten właśnie do takich należy. Zwolenniczkom klasyki i elegancji raczej nie przypadnie do gustu ;-)



Nuty zapachowe:
* nuta głowy: jabłko, truskawka, świeży akord,
* nuta serca: jaśmin, frezja, bez,
* nuta bazy: ambra, białe piżmo, drzewo sandałowe.

 

Jak widzicie w Secret Fantasy zamknięto sporo słodkich aromatów, które razem tworzą słodką i dziewczęcą mieszankę. Flakon perfum należy do tych słodkich buteleczek, które pewnie niejedna nastolatka chciałaby mieć na swojej półce. Zamiast zwykłej zatyczki jest zawleczka z kluczykiem, która mi kojarzy się z odbezpieczaniem granatu ;) Zapach jest naprawdę słodki, jednak po kilkunastu minutach traci na swojej mocy i staje się delikatny i subtelny, dlatego używam go praktycznie codziennie. Charakteryzuje się owocowymi i kwiatowymi nutami, dlatego z pewnością nie wszystkim przypadnie do gustu. Jego trwałość jest w porządku, jak na perfumy z tzw. niższej półki. Kupiłam go w promocji za ok. 25 zł i z tego co kojarzę, to teraz jest w podobnej cenie i nawet skusiłam się na kolejną jego buteleczkę. Jeśli lubicie takie słodkie, dziewczęce zapachy, to Secret Fantasy może przypaść Wam do gustu. Wiem, że jeszcze jest w wersji niebieskiej, ale jej jeszcze nie miałam. Lubicie takie słodkie perfumy? Czy wolicie coś cięższego?

 

niedziela, 14 czerwca 2015

Tygodnik kulturalny...


Witajcie!


Weekend zaliczam do tych udanych ze względu na piękną pogodę i przyjemny relaks z Mężusiem. Niestety jutro trzeba wracać do rzeczywistości. Jak co tydzień przygotowałam dla Was kilka poleceń kulturalnych. Lubię czytać takie posty u innych, bo zawsze coś wpadnie mi w oko, a czasami nie mam czasu na wynajdywanie filmów, książek czy muzyki. Mam nadzieję, że jakoś korzystacie z tego, co Wam tu polecam ;-)


Na początek coś lekkiego, zabawnego i przyjemnego, czyli komedia "The DUFF". To historia młodej dziewczyny, która uświadamia sobie, że jest pośmiewiskiem dla rówieśników i jest tzw. duffem. Postanawia zmienić coś w swoim życiu, jednak najpierw musi trafić na samo dno szkolnego upokorzenia, aby móc potem się od niego odbić. Ogólnie komedia jest w porządku, ale nie wszyscy lubią oglądać w filmie nastoletnie problemy więc pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu. Mimo to na tzw. odmóżdżenie może być ;)



Kolejna propozycja to moja ulubiona polska pisarka, czyli Agnieszka Lingas-Łoniewska i jej cykl książek "Zakręty losu". To historia braci Borowskich, z których jeden jest tym dobrym i poukładanym facetem, a ten drugi jest na bakier z prawem i całym otaczającym go światem. Ich drogi przecinają się w najmniej przyjemniejszych momentach, a działania jednego, odbijają się negatywnie na tym drugim. Do tego dochodzą sprawy miłosne, trochę niebezpieczny momentów, przez co te książki czyta się jednym tchem. Nie raz pisałam, że uwielbiam książki tej autorki więc nie mogłam przejść obojętnie obok tej serii. Jedyne moje zastrzeżenie co do tych książek, to ich słabe okładki. Ale przecież książki nie ocenia się po okładce więc czytajcie ;-)



Na koniec klasyka polskiego rapu czyli O.S.T.R i utwór "Lubię być sam". Uwielbiam tego człowieka za jego świetną muzykę i genialne teksty. Słucham go od niepamiętnych czasów i pewnie jeszcze długo nie przestanę. Ponad to mocno trzymam kciuki za jego walkę z chorobą i mam nadzieję, że jeszcze przez długie lata będzie sprawiał radość swoją twórczością.




Na koniec kilka fotek z mijającego tygodnia :)



1. Relaks z książką i dobrym piwkiem.

2. Taki miły prezencik od kocicy :)

3. Letnie mani.

4. Kocurek zawsze znajdzie sobie odpowiednie miejsce do spania :-)


piątek, 12 czerwca 2015

Piątki pachnące Yankee Candle: Mandarin Cranberry...

W końcu mamy weekend! Wiem, że w taki dzień jak dzisiaj i w taką letnią pogodę nie macie ochoty siedzieć w domu, ale gdyby komuś z Was przyszła chęć na lenistwo w domowym zaciszu i otulenie się przyjemnym zapachem, zapraszam to dalszej części tego posta :-) Dzisiaj na tapetę idzie zapach, który może nie kojarzy się ze słoneczną pogodą, ale akurat mam słabość do żurawinowych aromatów, dlatego ostatnio sięgnęłam po wosk Mandarin Cranberry.



Wosk pochodzi z owocowej linii zapachowej, która jest chyba moją ulubioną. Jak sama nazwa wskazuje, to połączenie mandarynki i żurawiny. A, że żurawinę uwielbiam więc nie mogło zabraknąć tego wosku w mojej kolekcji. Połączenie mandarynki i żurawiny okazało się bardzo trafnym posunięciem. Zapach jest słodki i ciepły, ale przełamany kwaskowatością mandarynki, co dodaje mu świeżości i czyni z całości bardzo apetyczną mieszankę. Mandarin Cranberry nie jest ciężkim zapachem, nie powoduje bólu głowy, nie jest męczący i drażniący. Wręcz przeciwnie. To aromat, który fajnie otula całe pomieszczenie, tworząc przyjemną owocowo-cytrusową atmosferę. Wszystko jest fajnie zbalansowane, przez co wosk jest bardzo miły dla nosa. Według mnie ten zapach nadaje się na każdą porę roku pomimo tego, że żurawina przeważnie kojarzy się ze świętami Bożego Narodzenia. W tym przypadku Mandarin Cranberry możemy palić cały rok, nie tylko w święta. Jak już wcześniej pisałam uwielbiam żurawinowe zapachy, dlatego ten wosk na pewno zaliczam do moich woskowych ulubieńców.



Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies.


http://www.goodies.pl/


Lubicie takie żurawinowe aromaty?


środa, 10 czerwca 2015

Perły piorące Perlux - kampania Streetcom...



Kilka tygodni temu poszczęściło mi się i pierwszy raz dostałam się do kampanii organizowanej przez Streetcom. W związku z tym zostałam ambasadorką pereł piorących Perlux :-) W paczce, którą otrzymałam znalazłam sporo pereł do przetestowania, jak i do rozdania znajomym i rodzinie, aby i oni mogli zapoznać się z tym produktem bliżej. Przyznam szczerze, że byłam pozytywnie zaskoczona ilością tego wszystkiego, bo nie często natrafia się na kampanie, w których dostajemy tyle produktów do przetestowania i rozdania innym. Oczywiście za to należy się duży plus marce Perlux, jak i portalowi Streetcom.



Moja ambasadorska paczka zawierała:

* opakowanie 24 pereł piorących Perlux White,

* opakowanie 16 piorących pereł Perlux Color,

* 15 opakowań po 2 perły piorące Perlux White dla moich znajomych,

* 15 ulotek do rozdania znajomym,

* Przewodnik Ambasadorki.



Tyle o zawartości paczki. A jak jest ze skutecznością pereł piorących Perlux? Ja, jak i moi znajomi, którzy mieli okazję dzięki tej akcji przetestować te maleństwa, jesteśmy z pereł bardzo zadowoleni. Po pierwsze łatwość i szybkość ich użytkowania są ich niezaprzeczalną zaletą. Perły piorące Perlux to niewielkie kapsułki, które wystarczy wrzucić do pustego bębna pralki, a następnie włożyć ubrania przeznaczone do wyprania. Nie trzeba bawić się w odmierzanie proszku czy żelu, nasypywanie i nalewanie go w odpowiednie miejsca. Tym samym oszczędzamy sobie czas, a przy tym nerwy, bo na pewno nie raz zdarzyło Wam się rozsypać proszek i narobić przy tym bałaganu. Po drugie oszczędność miejsca i lekkość pereł, skłaniają mnie ku ich zakupowi. Kilkukilogramowe proszki do prania zazwyczaj zajmują trochę miejsca w łazience, a co gorsze to sporo ważą. Osoba, która mieszka na którymś piętrze w bloku i musi oprócz standardowych zakupów wnieść jeszcze kilka dodatkowych kilogramów proszku to nie lada wyczyn. A takie małe perły są zapakowane w wygodne opakowanie, nie są ciężkie i nie zajmują dużo miejsca. Dodatkowo fajnie wyglądają na łazienkowej półce, więc to ich kolejny plus. Po trzecie, ale i najważniejsze, to ich skuteczność. Te perły naprawdę dają sobie radę z uporczywi plamami różnego typu. Po wypraniu w nich ubrań jeszcze ani razu nie zdarzyło mi się narzekać na ich czystość. 



Miałam okazję przetestować dwie wersje pereł piorących Perlux: White i Color. Oprócz nich dostępne są jeszcze dwie inne wersje: przeznaczona dla ubranek małych dzieci Baby oraz przeznaczona do ciemnych i czarnych tkanin. Zarówno wersja White, jak i Color, spisały się u mnie w równym stopniu bardzo dobrze. Każda jedna perła składa się z proszku i żelu, które. Biorąc pod uwagę pranie przy użyciu normalnego proszku oraz przy użyciu pereł Perlux, koszt jednego prania w przypadku proszku wynosi ok. 3,53 zł, a przy użyciu pereł Perlux ok. 1,20 zł. Oszczędność pieniędzy widoczna jest więc gołym okiem.



Instytut Chemii Przemysłowej ocenił Perlux jako najskuteczniejsze perły piorące dostępne na rynku. Perły Perlux skutecznie radzą sobie z plamami z trawy, herbaty, krwi, czerwonego wina, pomidora czy sosu mięsnego. Dodatkowo perły piorące Perlux zapewniają naszym ubraniom długotrwały i przyjemny zapach, ochronę pralki przed kamieniem, ochronę koloru tkanin, wybielanie i ochronę tkanin przed szarzeniem, bezpieczeństwo dla alergików.

 

 

Jak widzicie dla mnie takie perły piorące mają same zalety i jestem pewna, że będę po nie częściej sięgała. Oprócz dobrej skuteczności myślę, że są fajnym gadżetem dla każdej szanującej się perfekcyjnej pani domu ;-) Miałyście okazję ich używać? Jesteście zwolenniczkami takich wygodnych rozwiązań czy wolicie tradycyjne środki do prania ubrań?



wtorek, 9 czerwca 2015

Emulsja oczyszczająca z granatem Alterra...

Oczyszczanie skóry to podstawa! Zawsze to sobie powtarzam, bo według mnie porządne oczyszczanie skóry twarzy gwarantuje nam jej zdrowy i zadbany wygląd. Najczęściej sięgam po kosmetyki, które oczyszczają ją dogłębnie, ale nie robią jej krzywdy. Przeważnie trafiam na udane produkty, które spełniają moje oczekiwania. Jednak czasami trafi się jakiś gagatek, który okazuje się być małym niewypałem. Niestety tak było w przypadku Emulsji oczyszczającej z granatem Alterry.



Po kosmetyki Alterry sięgam bardzo rzadko. Skłoniona jednak pozytywnymi opiniami krążącymi w blogosferze pokusiłam się na zakup tejże emulsji myjącej. Kosmetyk zamknięty jest w plastikowej, miękkiej tubce o pojemności 125 ml. Zapach emulsji jest delikatny, pachnie lekko granatem. Jej konsystencja jest kremowa, ale lekka. Emulsja jest dość wydajna, dlatego trochę się męczyłam z jej zużyciem, tym bardziej, że w połowie opakowania sięgałam po nią coraz rzadziej.



Emulsja podczas aplikacji w ogóle się nie pieni. Przypomina raczej jakiś krem myjący, ale o to chyba właśnie chodziło w emulsji do mycia. Na początku używania emulsji byłam z niej zadowolona, bo poza oczyszczaniem twarzy, nawilżała ją. Jednak jak dla mnie kwestia oczyszczania w jej przypadku stała pod znakiem zapytania, ponieważ nie oczyszczała mojej skóry w takim stopniu, jakiego wymagam od tego typu produktów. No i po jakimś czasie jej stosowania efekty oczyszczania były widoczne gołym okiem na mojej skórze. Niestety pojawiły mi się krostki i ropne gulki pod skórą, czyli po prostu emulsja mnie zapchała a nie oczyściła. Kiedy w końcu doszłam do tego, że to ona mnie zapycha, odstawiłam ją i wszystko po jakimś czasie wróciło do normy.



Wiem, że emulsja służy bardzo wielu osobom, jednak u mnie kompletnie się nie sprawdziła. Chyba pierwszy raz w życiu spotkałam się z kosmetykiem do oczyszczania skóry twarzy, który tak by mnie zapchał. Emulsję w końcu niedawno zużyłam, ale używałam jej sporadycznie, jedynie jako dodatek do mocniejszego peelingu i tu sprawdzała się całkiem dobrze. Jednak codzienne jej używanie w moim przypadku w ogóle nie wchodzi w grę. Myślę, że ta emulsja sprawdzi się u osób nie mających cery przetłuszczającej się i problematycznej, takiej jak moja, a na pewno przypasuje osobom z cera suchą i wrażliwą. Ja już na pewno więcej po nią nie sięgnę. Używałyście tej emulsji? Jak się u Was sprawdziła?