piątek, 31 stycznia 2014

Styczniowy projekt denko...

Witajcie!
Z góry przepraszam Was za moją nieobecność i ciszę na blogu, ale ostatnio wszystko odbiera mi czas na tworzenie nowych postów. Teraz niestety rozłożyło mnie choróbsko, bolą mnie zatoki i na dodatek straciłam głos, a do pracy trzeba chodzić... Bardzo mi brakuje regularnego pisania postów. Na szczęście jestem na bieżąco z Waszymi postami i codziennie czytam co w blogosferze piszczy. Pierwszy miesiąc nowego roku kończy się więc czas na podsumowanie zużyć kosmetycznych. W tym miesiącu, podobnie jak w poprzednim, również udało mi się zużyć sporo kosmetyków, z czego jestem bardzo zadowolona, bo zapasy kosmetyczne widocznie się zmniejszają. Oto co udało mi się zużyć w styczniu...


W kategorii twarz znalazły się:
* Płatki kosmetyczne Carea - te płatki stale u mnie goszczą i tak jestem do nich przyzwyczajona, że po inne nawet nie sięgam.
* Kokosowa pomadka ochronna Mythos - pisałam o niej osobną recenzję tutaj. Fajna pomadka, chociaż miałam okazję używać lepszych. Podobno jest kokosowa, ale zapach kokosa jest prawie niewyczuwalny. Przypomina mi on raczej zapach samej skorupy od kokosa ;-) Mimo to dobrze nawilżała i nie topiła się pod wpływem ciepła.
* Peelingujący żel do mycia twarzy BeBeauty - dobry żel za niewielkie pieniądze. Dobrze oczyszczał twarz, nie podrażniał jej i nie wysuszał. Nie jest on mocnym zdzierakiem, ale używałam go co kilka dni. Z pewnością jeszcze nie raz do niego wrócę.
* Płyn micelarny BeBeauty - kolejny produkt z Biedronki, który zna cała blogosfera. Chyba nie muszę go przedstawiać. Ma on wiele zwolenników, ale też i przeciwników. Mi on bardzo przypadł do gustu i regularnie po niego sięgam.
* Krem silnie nawilżający Melisa Uroda - ten krem testowałam dzięki SampleCity.pl. Miał przyjemny, lekko ziołowy zapach. Dobrze nawilżał, nie podrażniał, nie zapychał. Nadawał się zarówno na dzień, jak i na noc. Więcej możecie przeczytać i nim tutaj.
* Matujący krem nawilżający Tołpa Dermo Face Strefa T - próbka tego kremu wystarczyła mi na kilka użyć. Krem ma trochę tępą konsystencję, ale mimo to szybko się wchłania i nie zapycha. Możliwe, że kiedyś skuszę się na jego pełnowymiarową wersję.


W kategorii ciało znalazły się:
* Mydło z algami pod prysznic Ziaja Sopot Spa - pisałam o nim tutaj. Żel przypadł mi do gustu pod względem zapachu, konsystencji i wydajności, niestety okropnie przesuszał mi skórę, dlatego zużyłam go jedynie do mycia rąk.
* Oliwkowe mleczko do ciała Isana - jest to mój ulubieniec wśród balsamów o czym pisałam Wam kiedyś tutaj. Gęsty, treściwy, bardzo dobrze nawilża, ładnie pachnie, nie klei się, jest wydajny i do tego tani. Czego chciec więcej?
* Żel pod prysznic o zapachu kuszącej gruszki Lirene - ta wersja zapachowa przypadła mi do gustu bardziej niż rajski granat. Więcej możecie dowiedzieć się o nim w osobnej recenzji.
* Żel do higieny intymnej Green Pharmacy - ta wersja była z szałwią lekarską i alantoiną. Na początku byłam z niego bardzo zadowolona, jednak po zużyciu połowy butelki żel strasznie się rozwodnił, co nie spodobało mi się.
* Odżywczy żel pod prysznic Dove - żele pod prysznic z Dove bardzo lubię, chociaż ostatnimi czasy rzadko po nie sięgam. Chyba będę musiała to zmienić, bo ten egzemplarz przypomniał mi jak dobrej są jakości.


W kategorii pozostałe znalazły się:
* Kremowe mydło w płynie Linda - wersja miód z mlekiem najbardziej przypadł mi do gustu i regularnie będę do niej wracała.
* Pur Blanca Blush Avon - mój ulubiony zapach z Avonu. To była moja jego pierwsza buteleczka, ale chyba nieostatnia. Zapach jest taki jak lubię, czyli kobiecy, kwiatowy i delikatny. Pisałam o nim bardzo dawno temu o tutaj.
Szampon z minerałami z Morza Martwego i awokado - na początku bardzo plątał mi włosy i po połowie opakowania odłożyłam go na inną porę. Niedawno do niego wróciłam i tym razem było lepiej. Pełną recenzje znajdziecie tutaj.
* Chusteczki nawilżające Babydream - często sięgam po te chusteczki, chociaż moim zdaniem chusteczki z Biedronki są bardziej nawilżone i trochę większe od tych.


Jak widzicie w tym miesiącu udało mi się zużyć trochę kosmetyków o większej pojemności. Jak zawsze przeważyły kosmetyki pielęgnacyjne, ale tych używam najwięcej. Mam nadzieję, że w lutym uda mi się zużyć podobną ilość kosmetyków. A jak tam Wasze projekty denko?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 26 stycznia 2014

Kulturalna niedziela...


Witajcie!
Zima zaskoczyła nasz kraj ponownie! Naprawdę to bardzo dziwne, że o tej porze roku spadł śnieg i temperatura jest na minusie, prawda? Przepraszam, że zaczynam od małej ironii, ale dobija mnie to, że ludzie już narzekają na zimę skoro dopiero się zaczęła. Jeszcze niedawno było narzekanie, że nie ma śniegu, a jak spadł to jest wielki problem. Ja tam lubię i zimę i lato więc mi trochę mrozu i śniegu w ogóle nie przeszkadza ;-) Przechodząc do sedna dzisiejszego postu, mam dla Was małą porcję propozycji kulturalnych.

Pierwsze miejsce zajmuje w tym tygodniu utwór "Deeper" Elli Eyre, który ostatnio często gości w moich głośnikach. Piosenkarka ma świetny głos, a co niektórzy mogą ją kojarzyć z Rudimentala.


Film, który Wam polecam to "Człowiek z Cold Rock". W małym miasteczku w niewyjaśnionych okolicznościach giną dzieci. Ich rodzice uważają, że sprawcą jest tajemniczy mężczyzna. Kiedy pewnego dnia znika dziecko pielęgniarki, granej przez Jessicę Biel, kobieta postanawia na własną rękę odnaleźć zaginionego syna. Atmosfera w miasteczku staje się coraz bardziej napięta. Z czasem okazuje się, że prawda o porwanych dzieciach jest zupełnie inna niż mogłoby się wydawać. Film może nie jest najwyższych lotów, ale myślę, że jego zakończenie daje do myślenia, dlatego go Wam polecam.


Książkę, którą mogę Wam polecić to "Droga do raju" Paulliny Simons. Jest to poruszająca i wciagająca opowieść o kobiecej przyjaźni, lojalności i poszukiwaniu własnego celu w życiu. Bohaterkami książki są trzy młode dziewczyny, każda z nich posiadająca inny charakter i inne spojrzenie na rzeczywistość. Podążając we wspólną podróż odmienią swoje życie na zawsze.


Udanego poniedziałku!

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 24 stycznia 2014

Mleczko oczyszczające do twarzy Dr Nona...

Dobre oczyszczanie twarzy jest podstawą każdej pielęgnacji. Nie wyobrażam sobie iść spać bez porządnego oczyszczenia skóry twarzy i szczerze dziwię się dziewczynom, które potrafią położyć się spać w pełnym makijażu. Do oczyszczania twarzy używałam już wielu produktów: żeli, peelingów, maseczek, toników, płynów micelarnych. Najrzadziej sięgam po mleczka oczyszczające. W sumie to w ogóle po nie nie sięgam. Ostatnio jednak mam okazję testować Mleczko oczyszczające do twarzy Dr Nona. Sama raczej bym po nie nie sięgnęła ze względu na jego cenę. Jednak dzięki świetnej wygranej w rozdaniu u Angel mogę na własnej skórze przekonać się o skuteczności tego mleczka.


Mleczko znajduje się w plastikowej butelce o sporej, jak na taki kosmetyk, pojemności 250ml. Opakowanie jest wyposażone w wygodną i higieniczną pompkę typu air-less. Kosmetyk ma delikatny i przyjemny zapach. Jego konsystencja to typowe mleczko, ale dosyć gęste i nie spływające z dłoni. Po pierwszym użyciu wydawało mi się, że mleczko jest jakby trochę tłustawe i bałam się, że nie będzie dobrze oczyszczało skóry i będzie mnie zapychało. Na szczęście nic takiego się nie stało. Mleczko stosuję codziennie rano. Po zwilżeniu skóry twarzy nakładam niewielką ilość mleczka na skórę i oczyszczam ją, podobnie jak zwykłym żelem do mycia twarzy. Później zmywam mleczko wodą, a na koniec tonizuję skórę.


Po użyciu mleczka skóra jest oczyszczona, ale też wyraźnie nawilżona. Wyczuwam na niej delikatny film ochronny, który na szczęście nie jest tłusty. Producent kosmetyku zapewnia, że mleczko to jest skutecznym środkiem w profilaktyce trądziku. To najbardziej mnie zastanawiało w tym mleczku i byłam ciekawa czy faktycznie coś zdziała w tym kierunku. Obecnie nie mam zbyt dużych problemów z trądzikiem tak jak kiedyś. Czasami zdarzają się jakieś większe wypryski w czasie trudnych dni. Oczywiście moja skóra jest daleka od ideału, ale jest o wiele lepiej niż kilka lat temu. Stosując to mleczko zauważyłam, że nie powodowało ono zapychania i powstawania nowych zaskórników i wyprysków. Z kolei kiedy coś mi już wyskoczyło, to mleczko skutecznie łagodziło przykre niespodzianki, dzięki czemu szybciej się goiły i znikały.


Jak widzicie skład mleczka jest bardzo fajny. Do tego nie zawiera ono parabenów, a zawiera  opatentowany przez firmę Dr Nona kompleks bioorganomineralny BOMK oraz system autotroficzny na bazie soli i biomasy Morza Martwego. A z czego składa się ten kompleks bioorganomineralny? 
- BIO - są to substancje biologicznie czynne, powstające w żywych organizmach - to biomasa Morza Martwego,
- ORGANO - związki organiczne, zawarte w roślinach aromaterapeutyczne substancje, fitopreparaty,
- MINERALNY - substancje nieorganiczne - minerały oraz biometale Morza Martwego.


Obecnie zużyłam już 2/3 tego mleczka i jestem bardzo zadowolona z jego działania. Mleczko fajnie oczyszcza skórę, nawilża ją, wygładza, zmiękcza, a do tego zapobiega powstawaniu niemiłych niespodzianek i łagodzi je. Mleczko jest bardzo wydajne, ponieważ wystarczy jego niewielka ilość, aby dokładnie oczyścić całą twarz. Biorąc pod uwagę cenę 95zł, pojemność 250ml i wydajność (używam go od 3 m-cy) myślę, że w to mleczko warto zainwestować. O tym kosmetyku mogłabym jeszcze długo pisać, ale nie chcę Was zanudzać informacjami typowo chemicznymi i biologicznymi więc odsyłam na stronę producenta, gdzie możecie dowiedzieć się o nim znacznie więcej

Miałyście okazję używać kosmetyków marki Dr Nona?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 22 stycznia 2014

Odżywczy krem do rąk, stóp i łokci z masłem shea Avon Planet Spa...

Część z Was pewnie już nie raz czytałam na moim blogu, że kremy do rąk to kosmetyki, których zużywam najwięcej i najczęściej po nie sięgam, zaraz za pomadkami ochronnymi. Mimo, iż nie mam problemu z przesuszonymi dłońmi, to zawsze mam pod ręką jakiś kosmetyk do nawilżania dłoni. Po każdym myciu rąk zawsze kremuję ręce. Teraz w okresie zimowym nasze dłonie są narażone na nieprzychylne warunki atmosferyczne więc wybieram kremy treściwe o intensywnym działaniu nawilżającym. Taki jest krem, z którym dzisiaj chciałabym Was zapoznać. To Odżywczy krem do rąk, stóp i pięt z masłem shea Avon Planet Spa.


Krem przeznaczony jest zarówno do dłoni, jak i do łokci i stóp, jednak ja używam go jedynie w celu nawilżenia dłoni. Krem zamknięty jest w płaskim, plastikowym, zakręcanym pojemniczku o pojemności 75ml. Krem jest gęsty, treściwy i wydaje się być lekko klejący, jednak rozsmarowuje się bez żadnych problemów i tak też się wchłania. Pozostawia na skórze delikatną warstwę ochronną, która na szczęście nie jest już klejąca.Wydajność kremu jest bardzo dobra, ponieważ wystarczy jego niewielka ilość, aby dobrze nawilżyć dłonie.


Zapach kremu jest trochę nietypowy. Przypomina mi karmel i daktyle więc należy raczej do tych słodkich, chociaż nie jest przesłodzony. Dosyć długo utrzymuje się na skórze. Krem bardzo dobrze nawilża skórę, pozostawiając ją miękką, odżywioną i gładką. Do tego nie trzeba co chwila smarować nim dłoni, aby uzyskać zadowalające nawilżenie. Wystarczy jeden raz, aby cieszyć się świetnie nawilżoną skórą. Biorąc pod uwagę rezultaty nawilżenia na moich dłoniach, jestem pewna, że krem poradzi sobie także z bardziej wymagającą skórą łokci i pięt.


W składzie kremu znajdziemy masło shea, olej sojowy, sok z aloesu. Poza tymi cennymi składnikami reszta jest średnia, ale na szczęście nie są to szkodliwe składniki, które mogłyby nam zaszkodzić lub wywołać nieprzyjemne skutki.


Ogólnie krem zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Linia Planet Spa z Avonu jest moją ulubioną i kiedy sięgam już po kosmetyki tej marki, to właśnie po te z tej linii. Cena tego kremu bez promocji to 20zł, która wg mnie jest nieco zawyżona, podobnie jak reszty kosmetyków z Planet Spa, ale ja kupiłam go w promocji za bodajże 6zł i ta cena zdecydowanie bardziej mi pasuje.

Używałyście tego kremu? Jeśli nie to jaki jest Wasz kremowy ulubieniec na mrozy?

Pozdrawiam Kasiaaa

wtorek, 21 stycznia 2014

Recenzja porównawcza plasterków na wypryski Acid Aid Band i Marion...

Pod koniec roku 2013 otrzymałam do przetestowania dwa rodzaje plasterków punktowych na wypryski. Pierwsze to plasterki Acne Aid Band, a drugie to plasterki polskiego producenta Marion. Pierwszy raz miałam okazję testować coś w tym stylu więc nie wiedziałam jakich efektów się po tym spodziewać. Nie raz wspominałam Wam, że mam mieszaną cerę ze skłonnością do powstawania niemiłych niespodzianek. Pomyślałam więc, że te plasterki są idealne dla mnie. Po ich przetestowaniu mogę w końcu podzielić się z Wami opinią na ich temat...


Pierwsze testowałam plasterki Acne Aid Band. W opakowaniu jest ich 12 sztuk. Znajdują się na folii, z której bez problemu można je odkleić. Od razu widać, że te plasterki zawierają w sobie substancje, które mają likwidować wyprysk. Przyklejałam je na niemiłą niespodziankę wieczorem na dokładnie oczyszczoną skórę i zostawiałam je na całą noc. Plasterki bardzo dobrze trzymały się skóry i ani razu nie odkleiły mi się. Po przyklejeniu są prawie niewidoczne i fajnie stapiają się ze skórą, maskując przy tym wypryski. Rano po usunięciu plasterka wyprysk był faktycznie zmniejszony, złagodzony i mniej bolesny. Oczywiście nie został zlikwidowany w 100%, ale poprawa była znaczna.


Plasterki z Marion różnią się od poprzednich. W opakowaniu znajdziemy ich mniej, bo 10 sztuk. Podobnie jak wcześniejsze, znajdują się na folii, z której bez problemu je odkleimy. W odróżnieniu od poprzednich, na tych z Marion nie widać już substancji pomagającej zwalczyć wypryski. Są zupełnie przezroczyste. Ich stosowanie jest identyczne jak poprzednich: przyklejamy je na dokładnie oczyszczoną twarz i zostawiamy najlepiej na całą noc. Plasterki te niestety nie trzymają się też tak dobrze skóry, jak te Acne Aid Band. Są też sztywniejsze i nie dopasowują się tak idealnie do nierówności na skórze i kształtu twarzy. Co do działania to tu też jest trochę gorzej. Wypryski są złagodzone, ale w mniejszym stopniu, niż podczas użycia wcześniejszych plasterków.


Podsumowując działanie obu plasterków, zdecydowanie lepsze okazały się Acne Aid Band. W znacznym stopniu niwelowały wypryski, łagodząc stan zapalny i zmniejszając je. Plasterki z Marion też działały, ale są bardziej delikatne i na mnie nie podziałały w takim stopniu jak pierwsze plasterki. Oba plasterki nie podrażniły mojej skóry i nie spowodowały pogorszenia stanu wyprysków. Ceny pierwszych plasterków nie znalazłam i nie wiem czy są gdzieś u nas dostępne, ale te z Marion kosztują ok. 2zł więc za tę cenę można się na nie skusić i sprawdzić jak na nas podziałają. Takie plasterki to dosyć dobry zamiennik maści, które nałożone na noc najprawdopodobniej zostaną wytarte w poduszkę podczas snu ;-)


Miałyście okazję przetestować któreś plasterki? A może polecacie jakieś inne wynalazki niwelujące wypryski?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 19 stycznia 2014

Testowanie z trnd elektrycznej szczoteczki Oral-B Professional Care 500...

Wiem wiem ostatnio ucichło na blogu. Niestety wszystko przez brak wolnego czasu i nieszczęśliwy wypadek Mężusia, czego efektem jest złamana ręka ;-/ Na szczęście wszystko pomału zaczyna się goić więc jestem dobrej myśli. W końcu wygospodarowałam wolną chwilę więc miałam czas na stworzenie dzisiejszego posta. Pod koniec tamtego roku miałam przyjemność brać udział w testowaniu elektrycznej szczoteczki Oral-B Professional Care 500. Testy były organizowane przez trnd, platformę organizującą bezpłatne testowanie różnych produktów. Platforma jest młoda i testowanie elektrycznej szczoteczki było pierwszym produktem, który można było dzięki niej testować. Po zakwalifikowaniu się do testów wszyscy ambasadorzy otrzymali pełnowartościowy produkt do przetestowania, czyli elektryczną szczoteczkę Oral-B, oraz próbki do dzielenia się ze swoimi przyjaciółmi i znajomymi, w tym wypadku były to wymienne końcówki (8 sztuk) do elektrycznej szczoteczki Oral-B oraz broszury informacyjne. Poniżej możecie zobaczyć jak prezentował się cały pakiet startowy.


Powiem szczerze, że do szczoteczki elektrycznej nie byłam zbytnio przekonana. Wołałam zwykłą manualną szczoteczkę. Na szczęście dzięki tym testom całkowicie zmieniłam zdanie, co do tejże szczoteczki. Taka szczoteczka ma wiele zalet, m. in:
- technologia czyszczenia 3D, która skutecznie usuwa płytkę nazębną,
- profesjonalny zegar, który odmierza nam niezbędny czas do dokładnego umycia zębów,
- czujnik nacisku zapobiegający zbyt mocnemu szczotkowaniu,
- wbudowany akumulator zapewniający działanie szczoteczki do 7 dni,
- jest prosta w obsłudze i wytrzymała,
- jest stworzona dla osób lubiących gadżety.


Otrzymując pakiet startowy wszyscy uczestnicy testowania byli zobowiązani do przekazania swoich opinii na temat testowanej szczoteczki w trzech ankietach online. Dzięki otrzymanym wymiennym końcówkom i broszurom informacyjnym moi przyjaciele, znajomi i moja rodzina także zapoznali się z tą szczoteczką. Po każdej rozmowie dotyczącej szczoteczki wypełniałam raport, znajdujący się w dołączonej książeczce, a potem wszystkie 20 raportów przesłałam online. Poprzez tą akcję producenci elektrycznej szczoteczki Oral-B poznali opinię mnóstwa osób, które na własnych zębach przekonały się o skuteczności tej szczoteczki. Moim zadaniem było jej dokładne przetestowanie i sprawienie, aby stała się ona jeszcze bardziej rozpoznawalna wśród moich bliskich. Myślę, że cel osiągnęłam, ponieważ wielu moich znajomych wyraziło chęć kupna tej szczoteczki sobie i swoich bliskim.


Jak już wcześniej wspomniałam na początku nie byłam przekonana do elektrycznej szczoteczki, ponieważ obawiałam się o moje odsłonięte szyjki zębowe (kto zmaga się z tym problemem wie, jak to czasami boli). Myślałam, że ta szczoteczka będzie po prostu dla mnie zbyt mocna i sprawi mi dużo bólu. Pierwszy kontakt z nią był faktycznie dziwny i trochę się jej wystraszyłam, ponieważ ona naprawdę bardzo dobrze czyści zęby. To pewnie zasługa 20 tys. ruchów pulsacyjnych i 7,6 tys ruchów oscylacyjno-rotacyjnych na minutę ;-) Dzięki nim zęby są zdecydowanie lepiej wyczyszczone niż po szczotkowaniu manualną szczoteczką i tą różnicę od razu się czuje. Po kilku użyciach przyzwyczaiłam się jednak do solidnego czyszczenia i żadnego bólu nie odczuwam podczas mycia zębów tą szczoteczką. Spodobał mi się w niej także zegar, który odmierza nam każde 30 sekund oraz 2 minuty mycia zębów.


Ja, jak i osoby które razem ze mną testowały tą szczoteczkę, jesteśmy z niej bardzo zadowoleni. Dzięki tej akcji, chyba po raz pierwszy, tak dokładnie zapoznałam się z testowanym produktem. Inni producenci, czy to elektrycznych gadżetów czy kosmetyków, mogliby brać przykład z tej akcji. Z czystym sumienie mogę Wam polecić platformę trnd.pl. Zasady testowania z nią są łatwe, przejrzyste i możliwe do zaakceptowania, więc testowanie sprawia wiele przyjemności.

Fakt otrzymania do testowania produktu w żaden sposób nie wpłynął ma moją opinię.

Miałyście okazję przetestować tę szczoteczkę?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Mydło z algami pod prysznic Ziaja Sopot Spa...

Wśród żeli pod prysznic mam kilka swoich ulubieńców, do których często wracam i których darzę dużą sympatią. Jednak, jak to kobieta, lubię sięgać po nowe kosmetyki, których do tej pory jeszcze nie testowałam. W przypadku kosmetyków z Ziaji jest różnie. Raz trafi się jakaś perełka, raz jakiś bubelek. Żel, o którym dzisiaj piszę, jest średniakiem. Lubię go za jego zalety, ale ma także i wady. Nie wiem czemu, ale mam sentyment do Ziaji i zawsze wybaczam jej pewne kosmetyczne niedociągnięcia...


Mydło z algami pod prysznic Ziaji z serii Spoot Spa nie jest moim pierwszym żelem tego typu. Jakiś czas temu pisałam Wam o żelu pod prysznic z Ziaji o zapachu gumy balonowej (tutaj), z którym bardzo się polubiłam, pomimo jego pewnych minusów. Myślałam, że tym razem ten żel z Ziaji nie będzie tak wysuszał mi skóry, jednak myliłam się. Tak jak w poprzednim przypadku, tak i teraz żel bardzo dobrze oczyszcza skórę, jednak po jakimś czasie po kąpieli czuć, że skóra jest napięta i przesuszona. Po niektórych żelach nie mam takiego odczucia i spokojnie nie muszę się balsamować. Niestety w tym przypadku balsamowanie jest konieczne.


Żel zamknięty jest w klasycznej dla Ziaji 500ml plastikowej butelce. Żel nie ma zbyt gęstej konsystencji, dlatego jest średnio wydajny. Bardzo dobrze się pieni i przyjemnie pachnie solanką morską. Żel zawiera ekstrakt z alg zielenic, czerwonych alg i alg Laminaria. Pomimo tylu dobrych składników żel nie robi nic nadzwyczajnego ze skórą, poza jej wysuszaniem ;-)


Niestety pomimo mojego sentymentu do kosmetyków Ziaji, do tego żelu raczej już nie powrócę, ze względu na przesuszanie mojej skóry. Zauważyłam, że wszystkie mydła pod prysznic z Ziaji zachowują się bardzo podobnie. Świetnie pachną, bardzo dobrze oczyszczają skórę, świetnie się pienią, ale nie nawilżają skóry. Następnym razem sięgnę po mydła kremowe i mam nadzieję, że w tym przypadku efekt będzie zupełnie odwrotny.


Lubicie mydła pod prysznic z Ziaji? Jakie możecie polecić?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

sobota, 11 stycznia 2014

Kulturalna sobota...

Witajcie!
Ostatnio pogoda naprawdę mnie zaskakuje. Dzisiaj budzę się, a za oknem zaczyna się wiosna. Dziwne to, ale mi się podoba :-) W tym miesiącu jakoś nie mam zbyt dużo czasu na nowe posty, ponieważ mój Mężuś skutecznie odciąga mnie od komputera. Jednak od nowego tygodnia już na 100% będę miała więcej czasu na nowe recenzje. Muszę wykorzystać wszystkie fotki, które zmagazynowałam na kompie. Jak co tydzień mam dzisiaj dla Was kilka poleceń kulturalnych. Oto one...

Film, który ostatnio obejrzałam to "Droga". Nie należy on do nowości, ponieważ jego premiera miała miejsce kilka lat temu, ale film bardzo spodobał się mi, jak i mojemu Mężowi. Jest to adaptacja powieści Cormaca McCarth'ego, która przedstawia Amerykę w postapokaliptycznym świetle. Głównymi bohaterami filmu jest ojciec i syn, którzy przemierzają kraj w poszukiwaniu jedzenia i bezpieczeństwa. Zmierzają w jednym kierunku nie wiedząc, co ich dalej czeka. Reżyser filmu przedstawił w filmie człowieka, jako istotę bardzo słabą, która odarta z cywilizacji wiele traci z człowieczeństwa. Film jest wzruszający, trzymający w napięciu i trochę przygnębiający, ale naprawdę bardzo dobry. Mam zamiar przeczytać książkę, na której został oparty ten film.


Muzyczna propozycja to "Lubię to" zespołu Indios Bravos. Uważam, że Gutek, czyli wokalista tego zespołu, ma jeden z lepszych głosów w Polsce, a jego piosenki są pozytywne i zawsze poprawiają mi humor.


Ostatnio propozycja to coś do poczytania, czyli "Uprowadzona" Lucy Christopher. Książkę czytałam już dawno temu, ale jakoś teraz sobie o niej przypomniałam. Historia przedstawiona w książce jest dość banalna: młoda dziewczyna zostaje porwana i przetrzymywana na odludziu przez młodego mężczyznę. Mimo prostoty i banalności książka porusza ważny temat porywania młodych kobiet i tzw. syndromu sztokholmskiego. Czyta się ją jednym tchem więc jest idealna na wieczorny relaks.


Udanego weekendu!
Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 8 stycznia 2014

Klasyka na paznokciach...

W okresie jesienno-zimowym na moich paznokciach goszczą przeważnie stonowane kolory, nie rzucające się zbytnio w oczy. Są wśród nich głównie ciemne kolory, ale zdarzają się też takie jaśniejsze w odcieniach brązu i beżu. Czasami sięgam po coś bardziej żywszego. Ostatnio jednak moje serce podbił kolor klasyczny i elegancki, czyli czerń w wydaniu Wibo nr 34. Kolor ten prezentuje się świetnie na paznokciach i na pewno nie raz u mnie zagości.


Lakier zamknięty jest w klasycznej dla lakierów Wibo szklanej buteleczce. Jego konsystencja jest dosyć gęsta, ale nie ciągnie się i bez problemu maluje się nim paznokcie. na upartego mogłaby wystarczyć tylko jedna warstwa tego lakieru, jednak ja standardowo nałożyłam dwie warstwy, aby nie było żadnych prześwitów.


Lakier prezentuje się klasycznie i elegancko. Czerń to taki ponadczasowy kolor, który pasuje chyba każdemu i do wszystkiego. Jak widzicie krycie lakieru jest bardzo dobre. Lakier nie smuży, nie bąbelkuje, nie ma żadnych prześwitów. Jego trwałość na odżywce z Manhattanu to około 5 dni bez większych odprysków.


Już od dawna czaiłam się na czarny lakier, ale obawiałam się właśnie słabego krycia. Skusiłam się na niego na -40% promocji w Rossmannie. Zapłaciłam za niego niecałe 4zł i była to bardzo dobra inwestycja ;-) Myślę, że ten lakier nada się także do jakichś zdobień, ale jeszcze w tym celu go nie przetestowałam.


O tym lakierze chyba nie trzeba dużo pisać. Wystarczy, że same spojrzycie jak dobrze prezentuje się na paznokciach. Bałam się trochę czarnego koloru na paznokciach, bo myślałam, że ręce będą wyglądały na trupie. Na szczęście myliłam się w tej kwestii. Jeśli chodzi o zmywanie to lakier nałożony na bezbarwną odżywkę zmywa się bez problemu. Nie odbarwia też skórek wokół paznokci, jak i samych paznokci.


Lubicie taką klasykę na paznokciach?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Mobile mix photos...

Dawno już nie było postów ze zdjęciami podsumowującymi mijający tydzień. Postanowiłam to nadrobić, chociaż łatwo nie było, bo ostatnio jakoś nie mam weny do cykania fotek w ciągu dnia. Nie wiem czemu, ale ciężko jest mi wyrobić w sobie nawyk robienia zdjęć wszystkiemu co mnie otacza i co dzieje się wokół mnie ;-)


1. Karmienie szkolnych kóz mojej siostry.
2. Zakupy w galerii.
3. Ulubione granulki zapachowe.
4. Zimowe kapciochy ;-)


5. Koci odpoczynek :)
6. Radość ze świątecznych prezentów.
7. Ulubiony relaks.
8. Nowe testowanie zapachów Bi-es z samplecity.pl.

Pozdrawiam Kasiaaa ;-)

sobota, 4 stycznia 2014

Kulturalna sobota...

Dzisiaj przychodzę do Was z nową porcją poleceń kulturalnych, czyli coś dla duszy, ucha i oczu ;-) Tego typy posty, jak wiecie, chętnie czytam u innych osób, ponieważ zawsze coś tam ciekawego wynajdę dla siebie. Niestety nie spotkałam jeszcze osoby prowadzącej bloga, która w pełni podzielałaby moje zainteresowania kulturalne. Nie wiem czy to tylko mój gust jest dziwny, czy po prostu jeszcze nie natrafiłam na bratnią (kulturalną) duszę. Pożyjemy zobaczymy ;-)

Na początek mam dla Was coś z literatury, czyli "Przeżyć z wilkami" Mishy Defonseci. Książka opowiada historię żydowskiej dziewczynki, która w wieku 7 lat traci rodziców i trafia pod opiekę obcej rodziny, od której po niedługim czasie ucieka i żyje na własną rękę. Od tej pory dziewczynka wędruje pieszo przez różne kraje, żyjąc w lesie i żywiąc się tym co znajdzie. Szkoda, że książka nie jest oparta na prawdziwej historii, ale mimo to fajnie się ją czyta.



Kolejne polecenie to film "Labirynt", który przedstawia porwanie dwóch kilkuletnich dziewczynek sprzed domu. Kiedy policja nie potrafi odnaleźć dziewczynek, ojciec jednej z nich postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i sam odnaleźć porwane dzieci. Akcja filmu toczy się dość wolno, bo film trwa ponad 2h, ale nie jest on nudny i ciągle trzyma w napięciu w inteligentny sposób.


Ostatnia propozycja to James Arthur i jego poruszająca "Recovery". Normalnie uwielbiam tego gościa, jego muzykę i mogłabym go słuchać non stop ;)


Udanego weekendu!
Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 3 stycznia 2014

Szampon z minerałami z Morza Martwego i awokado Apis...

Okres świąteczny trochę mnie rozleniwił, dlatego tak rzadko zamieszczałam posty z recenzjami kosmetycznymi. Nadszedł już Nowy Rok, pora więc na nowe posty. Zdjęcia wychodzą już bokiem mojemu komputerowi więc muszę mu trochę ulżyć. Dzisiaj mam dla Was recenzję Szamponu z minerałami z Morza Martwego i awokado Apis. Przeznaczony jest on dla włosów cienkich i osłabionych czyli takich jak moje. Czy jednak sprawdził się u mnie?


Szampon zamknięty jest w plastikowej, nieprzezroczystej butelce o troszkę dziwnej pojemności 270ml. Zapach ma przyjemny, delikatny, który trochę utrzymuje się na włosach. Jego konsystencja jest jasnozielonego koloru, lekka i ani za gęsta, ani za rzadka, taka akurat w sam raz. Szampon jest wydajny, ponieważ bardzo dobrze się pieni, więc wystarcza jego niewielka ilość, aby umyć moje długie włosy.


Jak  widzicie szampon już na drugim miejscu w swoim składzie posiada SLS. Ten składzik nie powoduje szkodliwych skutków na moich włosach więc ignoruję go. W szamponie znajdziemy także dobroczynne składniki takie jak naturalna sól morska, ekstrakt ze słodkich migdałów, ekstrakt z awokado, olej makadamia.


A jakie zadania ma spełniać ten szampon? 
- odbudowana struktua włosa,
- widoczna objętość i gęstość,
- odżywione i zregenerowane włosy od nasady aż po same końce,
- aksamitne w dotyku,
- olśniewający blask.

Czy to u mnie się sprawdziło? No nie wiem. Podchodzę do tego szamponu drugi raz. Najpierw zużyłam jego pół butelki i byłam z niego średnio zadowolona. Po pierwsze bardzo plątały mi się po nim włosy, a po drugie wysuszał je i po każdym myciu musiałam zastosować odżywkę. Później sięgnęłam po inny szampon. Teraz znowu do niego wróciłam i tym razem jestem z niego bardziej zadowolona. Mniej plącze mi włosy, chociaż nadal to robi. Nadal je wysusza, ale włosy przestały mi już tak wypadać jak jakiś czas temu. Nie wiem czy to dzięki niemu, czy może hormony mi się już uspokoiły. Poza tym włosy po umyciu są miękkie i delikatne. Zwiększonej objętości i gęstości jeszcze nie zauważyłam, ponieważ w ostatnim czasie dużo włosów mi wypadło i dopiero teraz pomału mi się regenerują.


Czy sięgnę po ten szampon ponownie? Raczej nie. Jakoś szału z moimi włosami nie zrobił. Oczekiwałam po nim większych efektów. Oczywiście szampon dostaje ode mnie dużego plusa za nietestowanie na zwierzętach. Jego plusem jest też to, że nie spowodował u mnie łupieżu i nie wpłynął źle na stan moich włosów. Poza tym nie mam mu nic do zarzucenia. Szampon kosztuje ok. 12-15zł/270ml i dostępny jest w sklepach i aptekach online.

A Wy lubicie kosmetyki marki Apis? Polecacie coś z ich produktów?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 1 stycznia 2014

Szczęśliwego Nowego Roku 2014 !!!

Witajcie w 2014 roku!
Rok 2013 dobiegł końca. Wkraczam w nowy 2014 rok z nową energią i mam nadzieję, że ten rok będzie lepszy od minionego dla nas wszystkich. W 2013 roku w moim życiu wydarzyło się sporo, ale były to przeważnie same dobre rzeczy. Oby w tym roku spotkały nas jak najlepsze chwile. Zarówno sobie, jak i Wam, życzę ciągłego spełniania marzeń i osiągnięcia wszystkich zamierzonych celów.


Pozdrawiam Kasiaaa :-)