wtorek, 30 lipca 2013

Lipcowy projekt denko...

Lipiec już się kończy, a więc naszedł czas na lipcowy projekt denko. W tym miesiącu udało mi się zużyć trochę kosmetyków pełnowymiarowych, jak i trochę próbek. Wśród zużytych kosmetyków znalazł się tylko jeden bubel, więc to bardzo dobry wynik, jak na tyle kosmetyków.


Jak co miesiąc kosmetyki podzieliłam na kilka kategorii: ciało, włosy, dłonie, twarz, pozostałe i próbki. Niektóre kosmetyki stale u mnie goszczą, a innych używałam po raz pierwszy. Same zobaczcie, co udało mi się zużyć w tym miesiącu.


W kategorii ciało znalazły się:
* Żele Balea - robiłam kiedyś o nich osobny post i pojawiają się w każdym moim projekcie denko. Uwielbiam je za wszystko: zapach, konsystencję, wydajność, opakowanie. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Tym razem zużyłam dwie sztuki o zapachu brazylijskie mango i owoc guavy. Oba pięknie pachniały.
* Żel peelingujący z arbuzem Joanna - o nim pisałam także w osobnym poście na temat peelingów. Nie jest to mocny zdzierak, ale idealnie nadaje się na co dzień. Pięknie pachnie. Ma w sobie delikatne drobinki, które masują i peelingują. Jest trochę rzadki i przez to mało wydajny, ale chyba skuszę się na inną wersję zapachową.
* Krem do ciała kakaowy Isana - jest przeciwieństwem kremu do ciała owoc granatu i figa (recenzja), który dla mnie jest zbyt rzadki, ale aktualnie muszę go jak najszybciej wymęczyć. Z kolei wersja kakaowa jest gęsta, lepiej nawilża i przyjemnie pachnie, nie chemicznie. Z pewnością w przyszłości do niego powrócę.


W kategorii włosy znalazły się:
*Szampon koloryzujący Marion odcień aksamitny brąz - ten kosmetyk stale u mnie gości i regularnie go używam. Tym razem jednak kolor nie przypadł mi do gustu, bo zbytnio nie było go widać na moim włosach. teraz kupiłam sobie odcień, który zawsze używam i z którego jestem najbardziej zadowolona.
* Ultralekka odżywka z olejkiem arganowym Marion - bardzo fajna odzywka, która nie obciążała i nie przetłuszczała włosów. Włosy były po niej miękkie i delikatnie, lepiej się rozczesywały. Jest o wiele lepsza niż ocet malinowy z tej samej firmy, o którym napiszę w kolejnym poście.
* Szampon piwny - podkradłam go mojej mamie, która regularnie go używa. Nadaje się do włosów przetłuszczających się, bo nie przetłuszcza ich i nie plącze. Może nie pachnie jakoś rewelacyjnie, ale włosy są po nim odświeżone, miękkie i delikatne.
* Szampon nabłyszczający figa i ekstrakt z pereł - bardzo fajny szampon, który mimo tego, że ma kolor perłowy, nie przetłuścił mi włosów, a wręcz przeciwnie, dłużej były świeże. Włosy są po nim miękkie, delikatne, łatwo się rozczesują i wolniej się przetłuszczają. Ma przyjemny nie chemiczny zapach. Szampon nie zawiera silikonów.


W kategorii dłonie znalazły się:
*Mleczko pielęgnujące Johnson's Baby - jest to wersja próbkowa, ale ja używałam tego mleczka jako kremu do rąk, bo idealnie się w tym celu sprawdzało. Bardzo dobrze nawilża na długi czas. Przyjemnie pachnie i jest bardzo wydajne.
* Krem do rąk z wyciągiem z arniki Quartett - bardzo dobry krem do rąk. Gęsty, ale nie tłusty, bardzo dobrze nawilżający na długi czas. Nie pozostawiał tłustego filmu na skórze. Przyjemnie zapach. Kupiony w Niemczech więc w Polsce raczej go nie dostaniemy.


W kategorii twarz znalazły się:
* Morelowy peeling St. Ives - bardzo mocny zdzierak, przynajmniej dla mnie. Musiałam się z nim ostrożnie obchodzić, aby nie podrażnić sobie nim skóry. Przeważnie mieszałam go z żelem do mycia twarzy. Mimo to bardzo go lubiłam, ponieważ idealnie radził sobie z usuwaniem martwego naskórka i świetnie wygładzał skórę. Niestety został wycofany ze sprzedaży, ale podobno peeling z Sorayi jest podobny do niego.
* Płyn micelarny Be Beauty - o tym płynie chyba nic nie trzeba pisać, bo zna go cała blogosfera. To jest moje pierwsze zużyte opakowanie, a w zapasie czekają na mnie jeszcze dwie sztuki. Polubiłam się z nim, bo jest delikatny, nie podrażnia, dobrze nawilża skórę. Używałam go nie do demakijażu, a jedynie do przemywania twarzy i w tym przypadku radził sobie świetnie. Niedawno było o nim głośno, że niby ma zniknąć z Biedronkowych półek, ale ja ciągle go tam widzę i mam nadzieję, że to się nie zmieni.


W kategorii pozostałe znalazły się:
* Płatki kosmetyczne Carea - moje ulubione płatki kosmetyczne. Nie rozdwajają się i do tego są tanie jak barszcz.
* Zapas mydła w płynie - kupuję te mydło w Lidlu za całe 2zł! Używam go tylko do mycia dłoni. jest wydajne, pieni się, delikatnie pachnie. Za tą cenę nie można mieć nic lepszego.
* Sól do kąpieli o zapachu kokosa i cytrusów - to jest ten jeden jedyny bubel w tym miesiącu. W poprzednim miesiącu miałam inny zapach i też był to bubel. Moja siostra to kupiła i dała mi żebym zużyła. Sól jest mało wydajna i bardzo słabo pachnie. Zostało mi jeszcze jedno opakowanie i już nigdy więcej do niego nie powrócę.
* Antyperspirant Garnier Mineral Active Dry - fajny antyperspirant o przyjemnym i delikatnym zapachu. Co do chronienia przed poceniem się, to mogę go zaliczyć do średniej ochrony. Nie wiem czy do niego wrócę. może wybiorę tym razem inną wersję.
* Suplement diety Skrzyp, pokrzywa, witaminy - kupuję go w Inter Marche za niecałe 10zł/60tab. Wystarczy jedna tabletka dziennie, więc wystarcza na dwa miesiące. Teraz używam drugie opakowanie i jestem z niego zadowolona.


W kategorii próbki znalazły się:
* Żel do mycia rąk bez użycia wody Carex - mam jego pełnowymiarową wersję i przypadł mi do gustu. Przyjemnie pachnie i dobrze myje.
* Olejek do mycia Mustela - nie przypadł mi do gustu ten olejek, bo miał trochę dziwny zapach, a poza tym wystarczył na jedno zastosowanie, więc to za mało, abym mogła coś więcej o nim powiedzieć.
* Odżywcze mleczko do ciała Nivea - kiedyż używałam tylko i wyłącznie tego mleczka, ale później zaczęłam testować nowości i całkiem o nim zapomniałam. teraz przypomniał mi się jego wyrazisty i klasyczny zapach i bardzo dobrze nawilżenie.
* Podkład Clinique Even Better - był to odcień naturalny. Bardzo dobrze krył i nie powodował efektu maski. Niestety nie na moją kieszeń.
* Próbki Love Me Green - o nich była osobna recenzja tutaj.



Jak widzicie kosmetyki, które zużyłam w tym miesiącu to przeważnie kosmetyki 'pierwszej potrzeby'. Udało mi się też zużyć kilka próbek. Staram się systematycznie zużywać moje kosmetyczne zapasy, które powoli się zmniejszają. Kontroluję się też na zakupach, żeby nie kupować na zapas tych samych kosmetyków. Ale promocje ciągle mnie kuszą super okazjami ;-)

Używałyście którychś z tych kosmetyków? Jak Wasze projekty denko?

Pozdrawiam K. :-)

poniedziałek, 29 lipca 2013

Ulga dla skóry wrażliwej...

W ostatnich postach były recenzje kosmetyków do oczyszczania, a dzisiaj czas na nawilżenie. Bardzo lubię kosmetyki Ziaji, które prawie zawsze przypadają mi do gustu. Oczywiście czasami trafiają się jakieś buble, ale chyba każda firma kosmetyczna ma w swojej ofercie takie kosmetyki. Kremy z Ziaji stosuje dość często i wszystkie, które do tej pory używałam spełniały moje oczekiwania. Tak jest i tym razem. Krem łagodzący na dzień redukujący podrażnienia z serii Ulga dla skóry wrażliwej, bardzo polubiłam i z pewnością nie raz będzie u mnie gościł.


preparat hypoalergiczny
bezzapachowy
0% barwników
0% silikonów
0% olejów mineralnych
minimalna bezpieczna ilość konserwantów - See more at: http://ziaja.com/kosmetyki/dla-dziecka/1756,krem-lagodzacy-na-dzie-redukujacy-podraznienia#sthash.zIaMVfI9.dpuf
preparat hypoalergiczny
bezzapachowy
0% barwników
0% silikonów
0% olejów mineralnych
minimalna bezpieczna ilość konserwantów - See more at: http://ziaja.com/kosmetyki/dla-dziecka/1756,krem-lagodzacy-na-dzie-redukujacy-podraznienia#sthash.zIaMVfI9.dpuf
Krem nie posiada żadnych barwników, silikonów oraz olejów mineralnych.  Zawiera minimalną bezpieczną ilość konserwantów. Jest testowany dermatologicznie. Zawiera filtr SPF 20 (ochrona średnia).


Krem znajduje się w klasycznym, typowym dla Ziaji słoiczku. Opakowanie jest wygodne i poręczne. Konsystencja kremu jest biała i na pierwszy rzut oka może wydawać się ciężka i tłusta, ale w rzeczywistości taka nie jest. Jest dosyć lekka i szybko się wchłania. Nie powoduje świecenia się na twarzy, chociaż przy takiej pogodzie, jaką mamy teraz, jest to prawie nieuniknione.


Krem bardzo dobrze spisuje się pod podkład. Co do spełnienia obietnicy producenta, czyli łagodzenia podrażnień, w moim przypadku krem faktycznie działa. Łagodzi zaczerwienienia i podrażnienia. Skóra jest po nim delikatna, bardzo miękka i dobrze nawilżona. Nie spowodował u mnie żadnych podrażnień, ani uczuleń. Do tego jest bardzo wydajny. Kupiłam go w Rossmanie za ok. 7zł więc cena tez jest ok. Plusem jest też SPF 20, który na taką pogodę może nie jest zbyt wysoki, ale zawsze to jakaś ochrona. Nie wiem czy krem nada się na zimę, ponieważ ma lekką formułę, ale na takie upalne dni, jest jak znalazł.

Używałyście? Sprawdził się u Was?

Pozdrawiam K. :-)

niedziela, 28 lipca 2013

Mobile mix...

Dawno nie było postów z serii mobile mix, a ostatnio trochę mi się uzbierało fotek w telefonie, więc kilka dzisiaj Wam pokażę. Nie będę się dzisiaj rozpisywała, bo pogoda jest wykańczająca (36 stopni!) i nie wyspałam się, bo była straszna duchota. Po południu będę musiała to sobie odespać ;)


1. Nowy lakier na paznokciach.
2. Wakacyjna podopieczna - Tequila.
3. Coca-Cola z moim imieniem.
4. Wycieczka do lasu.


5. Przejażdżka do bilioteki.
6. Opalanie z książką.
7. Moja kocica - Milka.
8. Prezent od znajomych - chorwacka Rakija.

Pozdrawiam K. :-)

sobota, 27 lipca 2013

Mój zapachowy umilacz...

Poprzednie posty były typowo kosmetyczne, a dzisiaj jest taki upał na dworze, że nawet nie chciało mi się żadnych fotek robić. Dlatego też przychodzę do Was z postem, w którym pokażę Wam mój mały zapachowy umilacz, który także dość dobrze radzi sobie z komarami. Mam tutaj na myśli kominek zapachowy kupiony w Rossmanie za jedyne 4,10zł. Do tego wystarczą olejki zapachowe, świeczka podgrzewacz i gotowe :)


Od dawna myślałam o zakupie kominka zapachowego, a kiedy taki zobaczyłam w promocji w Rossmanie wiedziałam, że musi być mój. Do tego dokupiłam kilka olejków zapachowych i w domu unosi się piękny i aromatyczny zapach. A o co chodzi z komarami? Otóż pomysł podrzuciła mi moja siostra, która olejki zapachowe wykorzystuje do robienia mikstury, którą psika swoje konie, aby nie gryzły je dokuczliwe w czasie lata owady. Komary, jak i inne gryzące owady nie lubią zapachu trawy cytrynowej, lawendy, pomarańczy, grapefruita, wanilii, goździków, itp. Łącząc kilka tych zapachów z wodą powstaje płyn, który skutecznie zwalcza wiele owadów, w tym komary, które są moim utrapieniem. 

 

Postanowiłam więc przetestować ten patent na sobie i zastosowałam kilka olejków zapachowych w moim kominku. Do tego celu użyłam olejku waniliowego, lawendowego, pomarańczowego, grapefruitowego i citronelli, czyli trawy cytrynowej. Muszę przyznać, że nie myślałam ,że coś to poskutkuje i że będzie to ładnie pachnieć. Na szczęście myliłam się, bo teraz w domu unosi się piękny zapach, a komary nie są tak chętne do odwiedzania mnie.


Większość olejków kupiłam w Rossmanie w promocyjnej cenie 3,99zł. Tylko zapach citronella kupiłam w Brico Marche. Każdy zapach z osobna jest bardzo ładny, a zmieszane wszystkie razem pachną bombowo. Oczywiście można je mieszać w dowolny sposób, jak kto lubi. Wystarczy kilka kropel olejku zmieszać z niewielką ilością wody, podpalić świeczkę pod kominkiem i cieszyć się pięknym zapachem. Trzeba tylko pamiętać, że takich olejków zapachowych nie można stosować bezpośrednio na skórę, bo mogą powodować podrażnienie. 


Piękne zapachy i leczenie nimi, czyli aromaterapia, pomagają także uśmierzyć ból, wspomagają odporność organizmu i koją nerwy. A więc jeśli lubicie przyjemne zapachy, które ukoją Wasze zmysły, a przy okazji pozbędą się natrętnych komarów, proponuję skorzystać z kominka zapachowego. Do wyboru jest dużo pojedynczych zapachów, takich jak ja wykorzystałam, ale są też dostępne różnorodne kompozycje zapachowe.

Pozdrawiam K. :-)

piątek, 26 lipca 2013

Pierwsze wrażenia, czyli próbki Love Me Green...

Miesiąc temu albo i wcześniej otrzymałam do przetestowania kilka próbek kosmetyków marki Love Me Green. Oczywiście próbki musiały swoje odleżeć zanim zabrałam się do ich testowania, ale w końcu udało mi się z nimi zapoznać. Love Me Green to producent francuskich kosmetyków naturalnych nie zawierających parabenów. 


Oto co producent pisze o sobie:

Marka Love me Green to :
- 100%  kosmetyki naturalne na bazie wyłącznie roślinnych składników aktywnych jak olejki i wyciągi roślinne.
- 100%  opracowane i wyprodukowane we Francji
- 100%   zapachy na bazie wyciągów roślinnych
- 100%  konserwantów akceptowanych przez ECOCERT
- 100%  bez Izopropyl Palmitate
- 100%  bez parabenów
- 100%  bez silikonów, pochodnych olei mineralnych z przemysłu petrochemicznego,
- 100%  bez Phenoxyethanol
- 100%  bez EDTA
Kosmetyki Love me Green nie są testowane na zwierzętach.


* Organiczny regenerujący krem do twarzy na noc - krem ma gęstą konsystencję, ale nie jest tłusty. Nawet jeśli nałożymy grubsza warstwę kremu to szybko się wchłonie, pozostawiając skórę nawilżoną, miękką i gładką. Jedna próbka wystarczyła mi na kilka użyć więc wydajność jest bardzo dobra. Jedynym minusem tego kremu jest jego zapach, który dla mnie był trochę dziwny i chyba zbyt egzotyczny, ale to pewnie przez to, że zapach jest na bazie olejków pochodzenia roślinnego.

* Organiczny regenerujący krem do twarzy na dzień - ten krem miał trochę lżejszą konsystencję od poprzedniego, ale nawilżał równie dobrze. Skóra była po nim miękka i gładka. Nie zostawiał tłustego filmu na skórze. W tym przypadku zapach również mnie nie przekonał. Próbka wystarczyła mi na kilka użyć.

* Organiczny energetyzujący peeling do twarzy - bardzo fajny peeling dla osób, które nie lubią mocnych zdzieraków. Ma w sobie delikatne drobinki, które dobrze radzą sobie z martwym naskórkiem i wygładzają skórę, nie podrażniając jej. Ma przyjemny cytrusowy zapach. Jedna próbka wystarczyła mi na 2 użycia.

* Organiczny wyszczuplający balsam do ciała zielona herbata - balsam ma lekką konsystencję, która łatwo się rozprowadza po skórze i szybko wchłania. Ma przyjemny zapach. Jeśli chodzi o działanie to nie mogę o nim nic powiedzieć, bo jedna próbka dużo nie zdziała, ale na pewno balsam dobrze nawilża.

* Organiczny rewitalizujący krem do rąk - wydajny krem o gęstej, ale nie tłustej konsystencji. Bardzo dobrze nawilżał dłonie, nie pozostawiając na nich tłustego filmu. Niestety zapach podobny do dwóch pierwszych kremów.

* Organiczny nawilżający balsam do ciała - ten balsam miał trochę gęstszą konsystencję od wersji z zieloną herbatą, ale podobnie bardzo dobrze nawilżał i ładnie pachniał. Łatwo się rozprowadzał i szybko wchłaniał.


Podsumowując wszystkie przetestowane próbki, kosmetyki Love Me Green spełniły moje oczekiwania. Kremy bardzo dobrze nawilżały, nie powodowały podrażnień, nie zapychały. Każda próbka kremu wystarczyła na kilka użyć więc były też bardzo wydajne. Balsamy również bardzo dobrze nawilżały i wygładzały skórę. Peeling fajnie wygładził i odświeżył moją skórę. Plusem tych kosmetyków jest ich "naturalność": nie zawierają chemicznych składników, które mogą nas uczulić. Jedynym minusem tych kosmetyków jest ich zapach, który w niektórych przypadkach jest bardzo dziwny i nie przypadł mi do gustu, ale to jest oczywiście kwestia gustu.


Zamieszczone recenzje są tylko i wyłącznie moimi osobistymi odczuciami, co do testowanych kosmetyków. Bardzo dziękuję firmie Love Me Green za możliwość przetestowania ich produktów - fakt ten nie wpłynął na moją ocenę.

Pozdrawiam K. :-)

czwartek, 25 lipca 2013

Czas na demakijaż z Bielendą...

Wczoraj był post o żelu do mycia twarzy z Rival de Loop, kilka dni wcześniej był post o toniku z tejże firmy, a dzisiaj post o kosmetyku do demakijażu, ale z zupełnie innej firmy. Mowa tu o dwufazowym płynie do demakijażu marki Bielenda. Kosmetyk ten jest bardzo dobrze znany wszystkim blogerkom i każda z nas miała okazję go poznać. Jeśli go jeszcze nie znacie to zapraszam na recenzję.


Płyn zamknięty jest w plastikowej prostokątnej buteleczce, która jest bardzo poręczna. Buteleczka jest przezroczysta, dzięki czemu kontrolujemy ilość kosmetyku. Pierwsza część płynu, ta tłusta, jest przezroczysta. Druga część płynu jest lekko różowa (na zdjęciach tego nie widać, bo została mi już końcówka kosmetyku). 

Skład: 
Aqua (Water), Cyclopentasiloxane, Isohexadecane, Glycerin, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Extract, Hydrolyzed Keratin, Allantoin, Sodium Hyaluronate, Arginine PCA, Sodium Chloride, Propylene Glycol, Disodium EDTA, Methylparaben, DMDM Hydantoin, CI 17200 (Acid Red 33).


Bardzo lubię dwufazowe płyny do demakijażu, ponieważ skutecznie zmywają makijaż i ten kosmetyk również bardzo dobrze radzi sobie z makijażem. Nie trzeba trzeć wacikiem oczy i męczyć się, aby pozbyć się resztek makijażu. Wystarczy delikatnie przyłożyć wacik, poczekać kilka sekund i wytrzeć. Płyn ten nie podrażnia, nie uczula, nie szczypie i nie powoduje "mgły" na oku, jak niektóre tego typu kosmetyki. Co do wzmacniania rzęs, to nie wiem czy faktycznie wpłynął w jakiś sposób na ich stan, ale z pewnością ich nie osłabił.


Jak dla mnie kosmetyk nie posiada wad, jedynie otwór w buteleczce mógłby być bardziej praktyczny, bo czasami wylewa mi się więcej niżbym chciała. Poza tym kosmetyk jest wydajny, łatwo dostępny i w przystępnej cenie. Nie używam kosmetyków kolorowych wodoodpornych, ale czytałam opinie o nim i podobno bardzo dobrze radzi sobie także z takim makijażem, więc to kolejny plus dla niego. Jest to mój pierwszy dwufazowy płyn z Bielendy i nie zawiodłam się na nim, dlatego z pewnością przetestuję jego rodzinę, a potem ponownie wrócę do niego.

Używacie dwufazowych płynów do demakijażu czy wolicie płyny micelarne? A może macie inne sposoby na pozbycie się makijażu?

Pozdrawiam K. :-)

środa, 24 lipca 2013

Żel do mycia twarzy - Rival de Loop...

Przedwczoraj pisałam o toniku do twarzy z Rival de Loop, a dzisiaj mam dla Was recenzję żelu do mycia twarzy Rival de Loop o zapachu zielonego jabłuszka. Poranną i wieczorną pielęgnację twarzy zawsze zaczynam od umycia twarzy żelem i nie wiem czemu ostatnio pisałam właśnie o toniku, a nie o żelu. Chyba coś mi się pomieszało ;-) Żel, o którym dzisiaj piszę jest łatwo dostępny w Rossmanie i kosztował mnie niecałe 5zł.


Zamknięty jest w klasycznej miękkiej tubie. Opakowanie jest przezroczyste dzięki czemu kontrolujemy poziom żelu. Zamykanie jest dosyć solidne więc nie ma obaw, że kosmetyk nam się wyleje. Zapach jest świeży i typowo jabłkowy.

Skład: 
Aqua, Coco-Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Alcohol Denat., Caprylyl/Capryl Glucoside, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate CrosspOlymer, Phenoxyethanol, Sodium Chloride, Panthenol, Parfum, Glycerin, Sodium Hydroxide, Ethylhexylglycerin, Butylene Glycol, Disodium Edta, Cucumis Sativus fruit extract, Ginkgo Biloba leaf extract, Pantolactone, Citric Acid.

Żel nie zawiera  silikonów, parabenów i barwników więc myślę, że nada się dla osób nie tolerujących tych składników w kosmetykach. Ma gęstą konsystencję, która lekko się pieni. Jest wydajny, ponieważ już niewielka ilość kosmetyku wystarczy, aby dokładnie umyć całą twarz.


Żel bardzo dobrze oczyszcza skórę, nie pozostawiając uczucia ściągnięcia. Nie podrażnia, nie uczula. Za cenę 5 zł chyba nie znajdziemy nic lepszego, a jeśli chcemy trochę przyoszczędzić na kosmetykach, to warto go wypróbować. Mi nie wyrządził żadnej krzywdy na twarzy, a wręcz przeciwnie, skóra jest po nim oczyszczona i gładka. Czytałam o nim negatywne opinie, że zupełnie nic nie robi z nasza skórą, ale mi on przypadł do gustu.


Z tyłu opakowania widnieje znaczek "Vegan', który przyznawany jest przez organizację Vegan Society. Jest on gwarancją tego, że kosmetyk zawiera wyłącznie roślinne składniki i nie używa się nawet wosku pszczelego. Certyfikat ten zaświadcza, że produkty go posiadające, spełniają wysokie standardy w zakresie ochrony środowiska: nie zawierają składników roślinnych pochodzących z genetycznie modyfikowanych upraw, tzw. GMO, składników pochodzenia zwierzęcego, ani nie są na nich testowane. Z tego co zauważyłam to nie wszystkie kosmetyki Rival de Loop posiadają ten znaczek, ale jeśli ten żel taki posiada, to tym bardziej go lubię.


Kosmetyk ten jest z limitowanej edycji, a ja kupiłam go w ofercie 'Cena na do widzenia' więc chyba w Rossmanie już go nie zobaczymy. A szkoda, bo z pewnością kupiłabym go ponownie. 
Używałyście tego żelu? Jakie są Wasze opinie na jego temat?

Pozdrawiam K. :-)

wtorek, 23 lipca 2013

Milka na paznokciach...

Ostatnio rzadko maluję paznokcie, bo czekam, aż całkowicie mi się zregenerują i dojdą do normalności. Niestety trudno mi wytrzymać bez pomalowanych paznokci, bo lakiery coraz bardziej mnie kuszą :-) Kupiłam sobie też nowy lakier więc musiałam go przetestować. Kolor jest delikatnym fioletem, który od razu skojarzył mi się z opakowaniem czekolady Milki, stąd nazwa posta. Swoją drogą moja kocica też ma na imię Milka, ale dlatego, że jest biała w czarne łaty :) Kolor, który dzisiaj zaprezentuję to Miss Sporty Clubbing nr 344.


Kolor to jasny fiolet, trochę pastelowy. Może w buteleczce wygląda na lekko ciemny, ale w rzeczywistości na paznokciach jest jaśniejszy. Na zdjęciach możecie zobaczyć dwie warstwy lakieru, które dobrze pokryły paznokcie, nie zostawiając na nich żadnych smug. Niestety po jakimś czasie pod lakierem zrobiły mi się takie wypustki, jakbym miała pod nim ziarenka piasku. Nie wiem czym to było spowodowane - może tym, że mam trochę zniszczoną płytkę paznokcia. Na szczęście z daleka nie rzucało to się w oczy.


Lakiery z serii Miss Sporty Clubbing bardzo przypadły mi do gustu i jest to już któryś z kolei mój lakier z tej serii. W tych lakierach pędzelek jest dosyć szeroki i jakby lekko pocieniowany przy końcu, więc nie wszystkim może przypaść do gustu. Osoby z małymi i wąskimi paznokciami mogą mieć problemy z malowaniem, ale mi dobrze się nim maluje.


Lakier szybko schnie, chociaż ja zawsze muszę sobie zrobić kilka zadziorów na lakierze, podczas jego schnięcia. Utrzymuje się na paznokciach bez żadnych odprysków do dwóch dni, a potem lekko odpryskuje przy końcówkach. Swoją drogą muszę chyba zakupić jakiś dobry top coat, który pomoże mi przedłużyć trwałość moich lakierów.


Jak widzicie kolor bardzo ładnie prezentuje się na paznokciach. Na zdjęciach widać też te wypustki, które zrobiły mi się po pomalowaniu i zadziory. Mimo to lakier i jego kolor bardzo przypadł mi do gustu i chyba będzie on moim ulubieńcem wśród lakierów z Miss Sporty. Kiedy lakier dokładnie wysechł namalowałam na palcach wskazujących rządek małych białych kropeczek. Myślę, że to fajne urozmaicenie klasycznego mani.



Podoba Wam się kolor? Jeśli znacie jakieś dobre top coaty to proszę o propozycje.

Pozdrawiam K. :-)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Tonik do demakijażu z wyciągiem z ogórka i gingko - Rival de Loop...

W upalne dni z reguły nie robię makijażu, bo nie lubię martwienia się to czy czasami coś mi się nie rozmazało. Jeśli już to preferuję delikatny i funkcjonalny make up no make up. Wtedy nakładam lekki podkład, puder transparentny, tuszuję rzęsy, na koniec jakaś pomadka i błyszczyk. Nigdy jeszcze nie używałam kosmetyków wodoodpornych, chociaż może niedługo spróbuję coś takiego przetestować. Po całym dniu kiedy skóra jest zmęczona słońcem najważniejsza jest dla mnie jej pielęgnacja. Nie wyobrażam sobie oczyszczania twarzy bez użycia toniku, chociaż wiem, że niektórym ten kosmetyk wydaje się zbędny. Mojej skórze zawsze przynosi on ulgę i pomaga mi ją dokładnie oczyścić i nawilżyć. Tonik, który chcę Wam dzisiaj pokazać jest łatwo dostępny w Rossmanie i pewnie większość z Was kiedyś na niego natrafiła.

 

Tonik zamknięty jest w klasycznym opakowaniu zamykanym na "klik". Butelka ma opływowy i poręczny kształt. jest przezroczysta, dzięki czemu kontrolujemy jest stan.  Kolor toniku jest delikatnie różowy. Zapach ma bardzo delikatny i przyjemny, nie chemiczny. Przeznaczony jest do cery suchej i wrażliwej. Skład ma niezbyt wymyślny. Nie zawiera alkoholu, silikonów i parabenów, co jest jego dużą zaletą.


Tonik w ogóle nie podrażnia skóry ze względy na swój ograniczony skład chemiczny. Demakijaż oczy zawsze robię przy użyciu dwufazowego płynu do demakijażu, a tego toniku używałam jako normalnego toniku do oczyszczenia i nawilżenia skóry. W tym celu sprawdzał się naprawdę bardzo dobrze. Próbowałam zmyć nim także tusz i z tym też sobie dobrze poradził.


Podsumowując tonik ten jest wart polecenia. Nie wiem jak poradziłby sobie z mocnym makijażem, ale z takim jaki ja robię, bez problemu sobie radzi. Jak już wspomniałam ja używałam go jako toniku do oczyszczania i nawilżania i tu radzi sobie bardzo dobrze. Do tego jest wydajny. Jedynym jego minusem jest to, że trochę się pieni, kiedy przecieramy twarz nasączonym nim wacikiem. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim, ale po pewnym czasie przyzwyczaiłam się do tego i już mi to nie przeszkadza. Myślę, że za taką cenę (ok. 4-5zł, a w promocji za niecałe 4zł) chyba nie znajdziemy nic lepszego i skuteczniejszego.


Używałyście tego toniku? Co o nim myślicie?

Pozdrawiam K. :-)

niedziela, 21 lipca 2013

Niedzielne lenistwo...

Ostatnio rzadko robiłam posty, w których polecałam Wam "kulturalne rzeczy". Dlatego dzisiaj nadrabiam zaległości i wrzucam kilka ciekawych umilaczy czasu. Na początek coś muzycznego, czyli moje nowe odkrycie Matisyahu: "Sunshine" w wersji akustycznej, która mnie urzekła prostotą i delikatnością.


Na drugim miejscu mogę Wam polecić ciekawy film oparty na historii rodziny, która przeżyła tsunami w Tajlandii w 2004 roku. Historia jest wzruszająca i ciężko uwierzyć w to, że całej rodzinie udało się przeżyć taką masakrę. Film idealny na niedzielny relaks.


Na koniec polecam Wam książkę "Chłopies" Evy Hornung, opowiadającą o kilkuletnim chłopcu zamieszkałym z bezdomnymi psami. Za pomocą historii małego chłopca przedstawiono w niej naturę ludzką i zwierzęcą, które tak naprawdę niewiele się od siebie różnią. Jej czytanie wywołuje wiele emocji. Momentami trochę szokuje.


Jeśli macie jakieś ciekawe propozycje muzyczne, filmowe lub książkowe, to chętnie je przyjmę;)
Pozdrawiam K.  :-)

piątek, 19 lipca 2013

Antybzzzz - Żel ratujący moją skórę...

Kiedyś pisałam, że mam problemy z ugryzieniami komarów, po których robią mi się wielkie czerwone plamy, bąble, a potem wszystko zamienia się w twarda gulkę. Na szczęście jakiś czas temu trafiłam na kosmetyk, który skutecznie radzi sobie z takimi nieprzyjemnymi skutkami komarzych ugryzień. Chciałabym wam przedstawić mojego ulubieńca ostatnich tygodni: Antybzzz - Żel łagodzący ukąszenia komarów.


Żel ten zamknięty jest w małej buteleczce o pojemności 30ml. Jest bardzo poręczny i zmieści się w każdej torebce. Opakowanie ma wygodny aplikator, dzięki któremu precyzyjnie nałożymy żel, a potem go rozsmarujemy. Jak sama nazwa wskazuje ma konsystencję żelową, która bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia żadnych śladów na skórze.


Działanie tego żelu jest bardzo dobre, ponieważ skutecznie radzi sobie z powierzchniowymi podrażnieniami skóry, redukuje zaczerwienie i pieczenie, działa kojąco na naskórek, a także przyspiesza procesy regeneracji skóry. Do tego jest bezzapachowy, nie znajdziemy w nim także barwników, ani alkoholu. Używam go codziennie i zawsze szybko przynosi mi ulgę.


Żel zawiera w sobie substancje aktywne takie jak: alantoinę, antyleukinę 6 i prowitaminę B5 (D - panthenol). Jest testowany dermatologicznie i alergologicznie. Mogą go używać także dzieci powyżej 3. roku życia. 


Mi ten żel bardzo przypadł do gustu, ponieważ w 100% spełnia swoje zadanie, jakim jest eliminowanie nieprzyjemnych skutków ugryzień przez komary. W żaden sposób nie podrażnił i nie uczulił mojej skóry. Po zastosowaniu  w ogóle nie jest wyczuwalny i widoczny. Jest bardzo wydajny, bo wystarcza mała kropla, aby pokryć ugryzienie. Nie trzeba też wielokrotnie smarować ugryzionego miejsca - wystarczy raz i mamy spokój na kilka dobrych godzin, albo i dłużej. Dzięki zgrabnemu opakowaniu mogę go wszędzie ze sobą zabrać, co jest jego dodatkowym atutem. Z pewnością będzie mi towarzyszył do czasu wyginięcia wszystkich komarów :-)

Pozdrawiam. K. :-)

czwartek, 18 lipca 2013

Krem ochronny z ekstraktem z winogron - Garnier Essentials Hydration...

Bardzo rzadko pojawiają się w moich projektach denko kremy nawilżające do twarzy. Te kosmetyki schodzą u mnie najwolniej i jeden krem przeważnie używam kilka miesięcy. Krem, który dzisiaj chciałam Wam pokazać stosowałam na dzień, ale przerzuciłam się na inny krem i ten stosuję tylko na noc. Mowa tu o kremie ochronnym z ekstraktem z winogron Garnier Essentials Hydration.


Krem zamknięty jest w plastikowym seledynowym słoiczku. Ma bardzo przyjemny, rześki zapach. Ma lekką konsystencję, dzięki czemu szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu na skórze. Jest łatwo dostępny i dostaniemy go w przystępnej cenie.



Idealnie nadaje się zarówno na dzień, jak i na noc. Przeznaczony jest do skóry normalnej, mimo to u mnie sprawdza się bardzo dobrze. Nawilża i wygładza skórę na wiele godzin. Nie podrażnia, nie uczula, nie zapycha, pozostawia uczucie świeżości. Nie roluje się pod podkładem, a do tego jest wydajny. Jedynym jego minusem jest to, że zawiera parabeny, ale w obecnych czasach większość kosmetyków je zawiera.

Skład: 
Aqua/Water, Glycerin, Paraffinum, Liquidum/Mineral Oil, Cyklohexasiloxane, Butyrospermum, Parkii Butter/ Shea Butter, Glyceryl, Stearte Se, Poliglycerol-3, Methylglucose Distearte, Stearyl Alcohol, Tocopheryl, Acetate, Aluminium Starch Octenylosuccinate, Bht, Corbomer, Ethylexyl, Methoxycinnamate, Myristic Acid, Paltic Acid, Sodium Hydroxide, Stearic Acid, Xanthan Gum, Disodium Edta, Chlorophensin Ethylparaben, Methylparaben, Perfum, Citronellol.


Po zastosowaniu tego kremu skóra jest gładka i dobrze nawilżona, a co najważniejsze nie świeci się, jak po niektórych kremach. Mi krem przypadł do gustu i możliwe, że do niego wrócę w przyszłości. Najpierw jednak muszę zużyć zapasy kremów, które stoją w szafce. Krem mogę polecić osobom, które szukają dobrego nawilżenia za niewielkie pieniądze.


Pozdrawiam. K. :-)

środa, 17 lipca 2013

Krem do ciała Isana owoc granatu i figa do skóry suchej...

Kiedy na Rossmanowskiej półce zobaczyłam krem do ciała z limitowanej edycji o zapachu granatu i figi wiedziałam, że musi być mój. Oczywiście spokojnie poczekałam na promocję i wtedy go kupiłam za 7,99zł/500ml. Wcześniej używałam jego braci, czyli kakaowego i oliwkowego kremu do ciała, z którymi polubiłam się. Niestety ten krem trochę mnie rozczarował. Liczyłam, że ta wersja będzie podobna do poprzedników, jednak zupełnie się od nich różni.


Krem zamknięty jest w dość dużym plastikowym i zakręcanym opakowaniu. Zapach jest słodki, owocowy i przyjemny, ale odrobinę chemiczny, jednak to zupełnie nie przeszkadza. Przeszkadza za to jego konsystencja, która jest naprawdę rzadka, a ja takich mazideł nie lubię. Konsystencja powoduje to, że na początku krem maże się po skórze, a dopiero po chwili wchłania się. Trzeba uważać żeby przypadkiem opakowanie nie przewróciło się, bo wtedy kremowa powódź gwarantowana.


Co do nawilżenia to krem nawilża średnio. Jeśli ktoś ma skórę suchą lub bardzo suchą to na pewno będzie musiał częściej go stosować. Dla mnie ten krem nadaje się do skóry normalnej, która nie ma większych problemów z suchością. Jego plusem jest na pewno brak olejów mineralnych, silikonów i parabenów.


Jak już wcześniej wspomniałam krem mnie rozczarował, bo ja lubię dosyć gęste mazidła do ciała, które lepiej nawilżają. Sam zapach jest przyjemny, ale niestety w tym przypadku mi to nie wystarcza. Przeszkadza mi w nim też to, że na początku maże się po skórze. Na szczęście szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu na skórze.


Wiem, że dużo dziewczyn chwali sobie te kremy do ciała z Isany, jako produkty do balsamowania włosów. Na pewno jest to dobry sposób na pozbycie się tego kosmetyku, jeśli nie przypadł nam do gustu. Muszę spróbować takiego rozwiązania, bo opakowanie jest spore, a krem wydajny. Nie wiem tylko czy powinnam tak traktować moje włosy, które mają tendencję do przetłuszczania się. Poczytam na ten temat, a potem będę eksperymentowała.

Jeśli któraś z Was używała tego kremu do balsamowania włosów to proszę o porady, jak się do tego zabrać i jak to na Was podziałało.

Pozdrawiam. K. :-)

wtorek, 16 lipca 2013

Krem Balea do rąk bardzo suchych z mocznikiem...

Bardzo lubię kremy do rąk i w ciągu dnia wiele razy smaruję sobie nimi ręce. Zawsze mam też w torebce jakiś mały krem, bo moje dłonie mają tendencję do przesuszania się, czego strasznie nie lubię. Od jakiegoś czasu używam kremu do rąk popularnej ostatnio niemieckiej firmy Balea. Jest to krem do rąk bardzo suchych.


Krem ten zamknięty jest w klasycznej miękkiej tubce zamykanej na 'klik'. Osobiście wolę właśnie takie opakowania kremów od tych zakręcanych, ponieważ są bardziej poręczne. W opakowaniu znajduje się 100ml kremu, który dla mnie jest bardzo wydajny, mimo tego, że używam go wielokrotnie w ciągu dnia. 

 
Krem zawiera w sobie witaminy E, glicerynę, masło shea i 5% mocznika. A co to jest ten mocznik? Mocznik to bardzo dobry składnik nawilżający, który wchodzi w skład naturalnego czynnika nawilżającego skórę. Przyciąga wodę, zatrzymuje ją i nie pozwala jej wyparować. Dodatkowo zwiększa przepuszczalność warstwy rogowej, dzięki czemu ułatwia składnikom aktywnym wnikanie w głębsze warstwy skóry. Mocznik możemy także znaleźć w specjalistycznych preparatach przeznaczonych do leczenia problemów skórnych, np. łuszczycy, trądziku. Dzięki temu tajemniczemu składnikowi nasza skóra staje się miękka i gładka. Jeśli więc w składzie kosmetyków zobaczycie nazwę 'Urea', to śmiało sięgajcie po nie, bo Urea to nic innego, jak właśnie mocznik. Dla znających niemiecki wrzucam tylną etykietkę kremu.


Konsystencja tego kremu jest dość gęsta, ale lekka i nie tłusta. Łatwo się go rozprowadza i szybko się wchłania. Na skórze pozostawia delikatną powłoczkę, która sprawia, że dłonie są bardzo gładkie. Zapach tego kremu jest delikatny i przyjemny, nie chemiczny. Jest wydajny, a ręce po posmarowaniu pozostają dość długo nawilżone (nie są to 24h, jak zapewnia producent, ale chyba żaden krem nie nawilża przez tyle czasu). Widoczna, na poniższym zdjęciu niewielka porcja kremu, w zupełności wystarcza n pokrycie obu dłoni.


Krem jest do kupienia w niemieckiej drogerii DM za ok. 2€. Możemy znaleźć go także w drogeriach internetowych oraz na Allegro. Ja podkradłam go mojej mamie, która używa go regularnie i ja też zacznę to robić, bo polubiłam się z nim. Działanie tego kremu oceniam bardzo pozytywnie. Bardzo dobrze nawilża suchą skórę dłoni, ładnie pachnie, nie jest tłusty i jest wydajny. Pozostawia skórę delikatną, miękką i gładką. Poza tym ma dobry skład, co jest jego kolejnym plusem. Można go stosować także na noc, nakładając grubszą warstwę. Z pewnością poradzi sobie także z bardzo suchą skórą dłoni. Myślę, że stanie się on moim ulubieńcem i na stałe zagości w mojej kosmetyczce. 


Używałyście tego kremu? Przypadł Wam do gustu?

Pozdrawiam. K. :-)