niedziela, 30 sierpnia 2015

Tygodnik kulturalny...



Witajcie!


Dzisiejszy dzień spędzam na korzystaniu z ostatnich kąpieli słonecznych. Wiadomo, że z przyjściem roku szkolnego pogoda ulega znacznej zmianie i niestety będzie trzeba pozmieniać swoją garderobę. Dzisiaj jednak korzystam z pięknej pogody, a w międzyczasie nadrabiam kulturalne zaległości.


Jeśli chodzi o literaturę to tutaj, podobnie jak z muzyką, moje upodobania nie ograniczają się do jednego gatunku. Najbardziej lubię literaturę faktu i podróżniczą, chociaż pomiędzy tymi pozycjami staram się sięgać po coś lżejszego. Książka "Hopeless" autorstwa Colleen Hoover okazała się właśnie taką pozycją: lekką, ale też wciągającą i wzruszającą. To opowieść o młodej dziewczynie, na której drodze niespodziewanie pojawia się przystojny i tajemniczy chłopak. Od pierwszego spotkania zaczyna między nimi iskrzyć, ale jest tez wiele innych emocji łączących i dzielących tych dwoje. Kiedy ta miłosna historia na dobrą sprawę mogłaby się już zakończyć happy endem do akcji wkracza ponura przeszłość dziewczyny, która będzie musiała dowiedzieć się o sobie prawdy, ale i pokonać niemiłe wspomnienia. Jak w przypadku takich historii bywa, jest ona trochę banalna, ale warta przeczytania.

 

 

Jedną z moich ulubionych zagranicznych wokalistek jest Jess Glynne. Jej utwór "Why me" jest taki jak lubię: rytmiczny, niejednoznaczny i wpadający w ucho. No i zazdroszczę jej tej burzy rudych loków ;-)

 

 

W tym tygodniu nie obejrzałam żadnego szczególnego filmu, który mogłabym Wam polecić, ponieważ kończyłam oglądać pierwszy sezon "Detektywa", którego już Wam polecałam. W zamian mam krótki, ale treściwy filmik autorstwa Klaudii Klary, którą uwielbiam. Dziewczyna ma charakter i nie boi się mówić prawdy prosto z mostu o takich prostych rzeczach, jak chociażby testowanie kosmetyków. Muszę powiedzieć, że tym swoim testowaniem rozwaliła mnie na łopatki. Nie wiem czy sama odważyłabym się na coś takiego ;-)

 

 

Kolejny filmik, który mnie rozwalił to kreska na oku w męskim wykonaniu. W sumie to nie dziwię im się, że mają z tym problemy, bo sama je mam ;-) Trzeba im jednak przyznać, że bardzo się starali :)

 

 

Przypadło Wam coś do gustu? :)

 

sobota, 29 sierpnia 2015

Kobalt i złoto na paznokciach...

Witajcie!


Korzystacie w pełni z ostatnich dni lata? Bo ja staram się, chociaż nie zawsze mam na to czas. Ostatnie dni spędziłam na budowie wyrywając chwasty więc to mało przyjemne zajęcie, chociaż mogłam się trochę na czymś wyżyć ;-) Dzisiaj zrobiłam sobie wolne więc nie mogło zabraknąć malowania paznokci. Postawiłam na dwa piękne kolory: kobaltowy i złoty. Kiedyś pokazywałam Wam bardzo podobne zdobienie (tutaj), ale w tamtym przypadku bazą był równie ładny turkusowy. Tym razem to kobalt gra główną rolę, a złoto jest dodatkiem.

 

 

Lakiery użyte w tym zdobieniu to:

* baza Pro Care Manhattan,

* kobalt Clubbing Miss Sporty nr 320,

* złoto Lotus Effect Manhattan nr 11 Golden Honey.

 

 

Głównym powodem sięgnięcia po kobaltowy lakier było to, że po prostu niewiele mi go już zostało, a moim świeżym postanowieniem jest zużywanie lakierów, których jest już mniej niż połowa. Poza tym ten kolor świetnie wygląda na paznokciach i już dawno go nie nosiłam. A złoty? Jest świetny i jest idealnym dodatkiem do wielu pozostałych lakierów. Do wykonania tego zdobienia posłużył mi cieniutki pędzelek kupiony na Ebay'u, który jest bardzo pomocny w tego typu zdobieniach.  Oczywiście każdy paznokieć ma inny wzorek, żeby nudno nie było :) Co mogę jeszcze powiedzieć o tym zdobieniu? Chyba tylko to, że bardzo je lubię i już mam w planach podobne zdobienia, tylko z użyciem innych kolorów bazowych. Nie zdziwcie się więc jeśli co jakiś czas będziecie oglądały coś podobnego tylko w innej wersji kolorystycznej ;-)

 

czwartek, 27 sierpnia 2015

Intensywnie nawilżający krem do stóp Fusswohl...

W ostatnim poście polecałam Wam pewien krem do rąk, który przypadł do gustu mnie i moim dłoniom (Krem do rąk Fresh Kamill). Pisałam też, że przykładam sporą uwagę do odpowiedniego nawilżania skóry moich dłoni. Całkiem odwrotna sytuacja ma się do moich stóp, o które mało dbam. Spowodowane jest to chyba tym, że po prostu nie mam z nimi praktycznie żadnych problemów. Skóra na piętach nie jest popękana ani przesuszona, nie jest twarda i nieprzyjemna w dotyku, nie dokuczają mi odciski, ani nic z tych rzeczy. Po pumeks sięgam chyba raz w miesiącu, a czasami i rzadziej. Wiem jednak, że dużo osób zmaga się z sucha i szorstką skórą stóp i czasami ciężko im doprowadzić ją do zadowalającego stanu. Dlatego dzisiaj mam dla Was recenzję kremu do stóp, który polubiłam już po kilku użyciach. To Intensywnie nawilżający krem do stóp Fusswohl.

 

 

Krem znajduje się w klasycznej miękkiej tubce o pojemności 75 ml. Dodatkowo był zapakowany w kartonik. Znalazłam go na promocji w Rossmannie za bodajże 3,49 zł lub coś koło tego. Biorąc pod uwagę jego skuteczność i wydajność, to naprawdę niewielka kwota.  Jego zapach nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest delikatny, typowo kremowy. Jego konsystencja jest gęsta i treściwa, ale krem nie jest tłusty więc szybko się wchłania.

 

 

Jak już wspomniałam nie mam problemu z suchą skórą stóp, jednak i tak codziennie wieczorem zawsze je jakoś nawilżałam. Przeważnie smarowałam je tym balsamem, którego używałam do nawilżenia całego ciała. Postanowiłam jednak skusić się na typowy krem do stóp i wybór padł właśnie na niego. Okazał się być strzałem w dziesiątkę, ponieważ po jego aplikacji skóra jest naprawdę dobrze nawilżona i to nawilżenie jest wyczuwalne nawet dla osoby nie mającej problemu suchej skóry stóp. Do tego skóra jest przyjemna w dotyku, delikatna i odżywiona. Za te plusy zapewne odpowiedzialny jest mocznik, który znajdziemy w tym kremie. W tym przypadku jego zawartość wynosi 10% i to właśnie on odpowiada za skuteczność tego kremu.



Krem przeznaczony jest do skóry bardzo suchej i myślę, że naprawdę sobie z nią poradzi. Dla mnie okazał się być bardzo dobrym nawilżaczem do skóry stóp, a i jako krem do rąk pewnie też świetnie się sprawdzi. Jeśli chodzi o jego wydajność, to wystarczy jego niewielka ilość, aby zapewnić odpowiednie nawilżenie skórze stóp. Moje stopy bardzo go polubiły i z pewnością jeszcze po niego sięgnę, jeśli znajdę go jeszcze w sprzedaży. Ostatnio chciałam kupić jego kolejne opakowanie żeby mieć w zapasie, ale niestety już go nie znalazłam. Mam jednak nadzieję, że jeszcze go spotkam i wpadnie do mojego koszyka. Używałyście go? A może znacie inne sprawdzone kremy do stóp?


wtorek, 25 sierpnia 2015

Krem do rąk Fresh Kamill...

Witajcie!


Nie raz i nie dwa pisałam o tym, że kremy do rąk testuję z wielkim zapałem. To kosmetyki, które nie zalegają na moich półkach, bo zużywam je regularnie i dość szybko. Po krem do rąk sięgam minimum kilkanaście razy dziennie mimo, że nie mam problemów z przesuszoną skóra dłoni. Po prostu lubię kiedy skóra moich dłoni jest odpowiednio nawilżona, odżywiona, gładka i przyjemna w dotyku. Poza domem też sięgam po krew do rąk, który zawsze nosze w torebce. Oczywiście nie noszę ze sobą pełnowymiarowych opakowań, a miniatury, które idealnie nadają się do torebki, bo są lekkie, poręczne i zajmują niewiele miejsca. W sumie mogę stwierdzić, że krem do rąk to kosmetyk, który towarzyszy mi na każdym kroku, gdziekolwiek bym nie poszła :-) W okresie wakacyjnym moim kremowym towarzyszem stał się Krem do rąk Fresh marki Kamill.

 

 

Krem do rąk Fresh Kamill należy do kremów specjalistycznych marki Kamill. Znajduje się on w klasycznej miękkiej tubce o pojemności 75 ml. Bez problemu wydobędziemy z niej odpowiednią ilość produktu, a jej zamknięcie jest naprawdę solidne więc nie ma obawy, że kosmetyk samoistnie ucieknie nam z tubki. Jednak nawet gdybyśmy zostawiły otwarte opakowanie to raczej nie ma opcji, aby krem wylał się z opakowania. Powód jest prosty: krem jest gęsty i treściwy, przy czym nie jest on tłusty i ciężki. Po aplikacji szybko się wchłania, pozostawiając skórę nawilżoną, odżywioną, gładką i przyjemną w dotyku. Jego zapach jest delikatny, cytrynowo-mleczny. Jak dla mnie jest on idealny w okresie letnim, ponieważ jest odświeżający i pobudzający. 

 

 

W składzie tego kremu znajdziemy wyciąg z rumianku i witaminę E. Krem nie zawiera barwników, olejów mineralnych, parafiny, parabenów i emulgatorów zawierających PEG. Muszę też nadmienić, że Krem do rąk Fresh Kamill podbija tegoroczne konkursy.  W konkursie Przeboje FMCG 2015 został zwycięzcą w kategorii "Kosmetyki do pielęgnacji ciała", a w konkursie Przeboje FMCG otrzymał statuetkę Qultowego kosmetyku 2015 roku. Jest więc czego gratulować :-)

 

 

Podsumowując krem jak najbardziej spełnił moje oczekiwania, jeśli chodzi o nawilżenie o odżywienie skóry dłoni. Jest gęsty, ale nie jest tłusty, dzięki czemu nie zostawia lepkiej i tłustej warstwy na skórze i szybko się wchłania.  Do tego ma przyjemny świeży cytrusowy zapach. Kremu jeszcze mi trochę zostało, ale niestety to już ostatni mój krem do rąk Kamill jaki mam w swoich kosmetycznych zapasach. Na pewno jednak jeszcze nie raz sięgnę po kremy do rąk marki Kamill, bo bardzo przypadły do gustu mnie i moim dłoniom :-)

 

niedziela, 23 sierpnia 2015

Tygodnik kulturalny...


Witajcie!


Jak Wam mija ten weekend? Bo mi mija na porządkach, ale i relaksie. Wiem, że to niedziela i powinno się dzień święty chwalić, ale ja mam trochę inne podejście do tego typu kwestii i właśnie w niedzielę najlepiej mi się sprząta. Co do relaksu, to przygotowałam dla Was kilka poleceń kulturalnych, które mam nadzieję umilą Wam te ostatnie godziny niedzielnego relaksu.


Film, który obejrzałam kilka dni temu to "Zbuntowana". To kontynuacja filmu "Niezgodna". To film z pogranicza si-fi, akcji i małego romansu. Jeśli podobała Wam się pierwsza część, to i ta przypadnie Wam do gustu. Jak dla mnie filmy te mają coś w sobie z "Igrzysk śmierci", ale może to tylko moje wyobrażenia.

 


Książka, która przekonała mnie do siebie swoją prostotą, szczerością, ironicznością i trafnymi spostrzeżeniami dotyczącymi młodych ludzi wkraczających w dorosłe życie, to "Zachłanni" Magdaleny Żelazowskiej. To historia trzech tzw. "słoików", czyli lokalnych emigrantów osiadłych w stolicy. Każdy z nich chce osiągnąć w swoim życiu sukces i wieść dostatnie życie. Każdy ma w tym celu przygotowany plan, aby zamiary zmienić w czyny. Jednak droga do szczęścia i stabilizacji nie jest usłana różami, a rzeczywistość okazuje się być mniej kolorowa. W tym celu muszą wykazać się sprytem, pomysłowością, empatią, ale i jej brakiem, a do tego muszą być ambitni i nieugięci. Autorka z humorem opisuje rzeczywistość przyjezdnych i ich sposoby radzenia sobie z nią.

 

 

Wykonawca, który ostatnio bardzo często u mnie gości to Jafia. Kiedyś był wokalistą grupy Rastasize i ich muzyka też była świetna. Uwielbiam jego głos, a jego muzyka jest genialna. W ogóle polecam przesłuchać jego całą płytę"KA RA VA NA". Chórki na tej płycie wymiatają ;-) A dzisiaj polecam Wam jeden konkretny utwór, jakim jest "Mama".

 

 

Polecane artykuły:

* Ostatnio w internecie krąży nowy trend w stylizacji paznokci "Bubble nails". Skusiłybyście się na coś takiego? ;-) 

* Trudno to sobie wyobrazić, ale w pewnym nepalskim miasteczku prawie każdy jego mieszkaniec  oddał swoją nerkę, aby zapewnić rodzinie godziwy byt. 

*  Dlaczego nazwy wielu zagranicznych marek nie zostały spolszczone? Odpowiedź jest banalna: bo brzmiałyby dziwnie i śmiesznie. Pan Lapko pokazuje nam jak wyglądałyby polskie nazwy znanych zagranicznych produktów.

 

piątek, 21 sierpnia 2015

Piątki pachnące Yankee Candle: Beach Holiday...

Witajcie!


Uwierzycie w to, że za ponad tydzień kończą się wakacje? Mi ten czas zleciał błyskawicznie i już martwię się, że niebawem znowu będziemy ubierać się na cebulkę. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Mam jednak dla Was coś, co skutecznie przywiedzie myśli o beztroskim leniuchowaniu i wypoczynku na plaży. Coś, co będzie przypominało o upalnych wakacjach i powiewie morskiej bryzy. To nic innego jak wosk Yankee Candle Beach Holiday.

 

 

Już sam kolor i etykieta wosku Beach Holiday mają za zadanie nawiązywać do  wakacji: błękit morza i budka ratownika. A czy sam zapach przypomina morską bryzę? Oj tak! Po rozpaleniu wosku w pomieszczeniu roznosi się przyjemny, delikatny aromat morskiej bryzy. Kiedy odpalam ten wosk przed oczami pojawia mi się obraz plaży, gorącego piasku, bezchmurnego nieba i czystej morskiej wody. Ewidentnie czuć w nim właśnie tę morskość, rześkość i słoność, które tworzą przyjemną atmosferę. Beach Holiday z pewnością nie spowoduje bólu głowy, ani nie zamuli, ponieważ jest on świeży, pobudzający, ale i otulający. To zapach, który przypadnie do gustu osobom lubiącym nienachalne, lekkie i subtelne zapachy. Pomimo swojej lekkości jest on jednak bardzo dobrze wyczuwalny i utrzymuje się w pomieszczeniu jeszcze przez dłuższy czas. Jak dla mnie jest on bardzo udanym odzwierciedleniem aromatu morskiej bryzy i idealnie nadaje się na letnią porę, ale i w okresie jesienno-zimowym może fajnie umilić nam czas spędzany w domowym zaciszu, przypominając o słonecznej pogodzie :-)

 



Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies.



środa, 19 sierpnia 2015

Gradient i palmy na paznokciach...

Witajcie!


Dzisiejszy dzień rozpoczęłam wizytą u zaprzyjaźnionej fryzjerki. Nic konkretnego nie zmieniłam, ponieważ jestem w trakcie zapuszczania włosów więc tylko podcięłam końcówki. Ponad rok temu ścięłam włosy przed ramiona i do tej pory mi odrastają. Wtedy pierwszy raz miałam tak krótki włosy, ale dość fajnie się w nich czułam, a i nie ścinałam ich na darmo, bo oddałam je dla fundacji na perukę dla ciężko chorujących kobiet. Z tego względu dbam o swoje włosy jak się da, bo na następny rok mam zamiar powtórzyć to ostre cięcie, ale jeszcze trochę brakuje mi do wymaganej długości. O oddawaniu włosów napiszę na pewno osobny post, a dzisiaj mam zdobienie, które wczoraj pojawiło się na moich paznokciach. Nie jest ono idealne, ale mi się podoba więc chciałam Wam je pokazać.

 

 

Do zdobienia użyłam następujących lakierów:

* baza to odżywka Pro Care Manhattan,

* błękitny to Clubbing Miss Sporty nr 456,

* ciemniejszy niebieski to Clubbing Miss Sporty nr 320,

* fioletowy to Clubbing Miss Sporty nr 465,

* pod gradient użyłam białego Extreme Nails Wibo nr 25,

* palmy wykonałam czarnym pisakiem do zdobień kupionym na Ebay'u.

* top coat to Insta-Dri Sally Hansen.

 

 

Dawno nie nosiłam niebieskości na paznokciach więc postanowiłam to nadrobić. A że ostatnio motyw palemek jest bardzo modny, postanowiłam i ja takie mieć. Palemki wykonałam na gradiencie. Tak jak pierwsza malowana palma poszła mi szybko i sprawnie, tak przy malowaniu kolejnych pisak odmówił współpracy i musiałam się trochę namęczyć, aby coś z niego wycisnąć. Używałam go po raz pierwszy, bo swoje musiał odleżeć i w sumie nie wiem co o nim myśleć. Początek był bardzo dobry, ale później ciężko było nim malować i chyba taki sam efekt uzyskałabym malując cienkim pędzelkiem i zwykłym lakierem. Ale dam mu jeszcze szansę. Błękitny lakier też nie chciał ze mną współpracować, ponieważ smużył, a na koniec trochę zbąblował się. Malowanie prawej ręki też było trudniejsze, ale palemki nie wyszły tragicznie ;-) Myślę, że ten motyw jeszcze pojawi się u mnie, póki są jeszcze wakacje. Całe zdobienie pokryłam topem Insta-Dri, który pierwszy raz nie rozmazał mi namalowanego wzorku. Co myślicie o takim zdobieniu? Podoba Wam się?

 

wtorek, 18 sierpnia 2015

Lipcowy haul zakupowy...


Witajcie!


Wczoraj pokazywałam Wam to, co udało mi się zużyć w lipcu (tutaj). Dzisiaj mam dla Was post zakupowy. Podsumowując kosmetyczne zakupy lipcowe jestem z siebie dumna, że tak mało kupiłam. Normalnie sama siebie zaskakuję :)

 

 

Jeśli chodzi o  zakupy typowo kosmetyczne to nie zaszalałam w tej sferze. Do mojego koszyka wpadł dezodorant Fitness Isana i nowy limitowany żel pod prysznic także Isany. Do tego perfumy, które polubiłam czyli Secret Fantasy z Avonu. To już mój drugi flakonik. Są dość słodkie więc nie wszystkim podpasują, ale ja lubię takie aromaty. Do tego w Biedronce skusiłam się na Multiodżywczy krem regenerujący do ciała BeBeauty. Miałam kiedyś krem do rąk z tej serii i byłam z niego zadowolona więc postanowiłam przetestować jego brata do ciała.

 

 

W lipcu jakoś poszłam w aromatyczne zakupy i tym samym skusiłam się na poręczne perfumetki: Calvin Klein Ckin2u, Cacharel Amor Amor i Hugo Boss Intense Shimmer Edition. Wszystkie zapachy idealnie trafiają w moje gusta i na pewno jeszcze nie raz u mnie zagoszczą. Każda perfumetka to 20 ml, a jej koszt wyniósł mnie 6 zł więc myślę, że to dobry interes. W planach mam zakup innych zapachów, których do tej pory jeszcze nie testowałam.

 

 

Kolejnymi aromatycznymi zakupami/niezakupami były woski Yankee Candle i Kringle Candle. W sumie to nie były zakupy, bo otrzymałam je w zamian za wymienione punkty w nowym programie partnerskim Goodies. Te pierwsze woski uwielbiam i mam już dość pokaźną ich kolekcję. Tym razem zadomowiły się u mnie starsze wersje Lilac Blossoms, Midnight Jasmine oraz dwa nowe letnie zapachy Serengeti Sunset i Kilimanjaro Stars. Z woskiem Kringle Candle zapoznałam się po raz pierwszy. Co prawda mam tej marki dwie małe świeczki, które pachną obłędnie i szkoda mi je zużyć ;-) Zapach Spellbound od KC jest nietypowy i nieoczywisty, dlatego z pewnością doczeka się osobnej recenzji.

 

To by było na tyle z moich kosmetycznych i niekosmetycznych zakupów. Jak widzicie ostatnio przystopowałam z kupowaniem kosmetyków. To chyba też zasługa budowy domu, ponieważ teraz mam pilniejsze i znacznie potrzebniejsze wydatki więc kosmetyczne zakupy poszły w odstawkę ;-)

 

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Lipcowy projekt denko...

Witajcie!


Oj trochę mnie tu nie było, ale nie będę się kolejny raz tłumaczyła z mojej nieobecności. po prostu są wakacje i trochę z Mężusiem odpoczywaliśmy jeśli tak można nazwać prace remontowe w naszym nowym domku ;-) Jesteśmy już bliżej niż dalej, ale i tak jeszcze mnóstwo pracy przed nami. na szczęście chyba najgorsze roboty już mamy za sobą. Niedługo zaczniemy wybierać meble, firany, poduszki, regały, garnki, lampy i inne rzeczy, których wybieranie będzie sprawiało mi największą frajdę. No bo ileż można wybierać oświetlenie do garażu czy gniazdka, albo inne mało interesujące przedmioty :-) Dzisiaj jednak przychodzę do Was z podsumowaniem moich lipcowych zużyć kosmetycznych, które publikuję tu z niemałym opóźnieniem. Na szczęście w końcu się za nie zabrałam i mogę pochwalić Wam się co w lipcu wyrzuciłam do kosza.

 

 

Na powyższym zdjęciu widać wszystkie kosmetyczne lipcowe pustaki. W ciągu ostatnich kilku miesięcy ilość zużytych kosmetyków przeważnie wynosi ponad 10 sztuk z czego jestem bardzo zadowolona. Oczywiście jakieś nowości do mnie też przybywają, ale znacznie więcej zużywam niż kupuję więc jest dobrze :-)

 

 

W kategorii ciało znalazły się:

* Dezodorant Ultra Sensitive Isana Med - bardzo fajny dezodorant za śmieszne pieniądze. Ma ładny, przyjemny zapach i jak na taką cenę, to dobrze radzi sobie z ochroną przed potem. Oczywiście za niecałe 4 zł nie ma co od niego wymagać nie wiadomo czego, więc jak dla mnie zasługuje na pozytyw.  Więcej możecie przeczytać o nim tutaj.

* Mleczko pod prysznic Pro Care Restore Lukcja - ten kosmetyk dostałam w ramach testowania na Wizaz.pl. Mleczko miało bardzo przyjemny, kremowy zapach i zaskoczyło mnie tym, że tak dobrze się pieniło. Niestety nie nawilżało mojej skóry, a powodowało nieprzyjemne uczucie ściągnięcia skóry po kąpieli więc raczej więcej już po nie nie sięgnę.

* Balsam brązujący Body Arabica Lirene do ciemnej karnacji - dość dobry balsam brązujący, który nie tworzył na skórze niefajnej pomarańczowej opalenizny. Minusem tego typu balsamów jest ich charakterystyczny zapach, podobny do zapachu skóry po wyjściu z solarium. W tym przypadku ten zapach nie był aż tak charakterystyczny, ale i tak wyczuwalny. Mimo to mi taki aromat zbytnio nie przeszkadza.

* Mydło w kostce Melon & Karambola - takie sobie mydło. Myślałam, że będzie pachniało typowo melonowo, jednak to nie to.

* Żel do golenia Fresh Cien -  całkiem dobry żel do golenia. Zalegał u mnie w łazience, bo mój Mężuś ma swój jeden ulubiony i na żaden inny nie spojrzy więc go zużyłam.

 

 

* Balsam do ciała Mango Mambo Balea - wiecie, że uwielbiam żele tej marki, jednak do balsamów nie jestem przekonana. Owszem bardzo fajnie pachną jednak wolałabym żeby lepiej nawilżały. W tym przypadku efekt nawilżenia był taki sobie, chociaż i tak nie najgorszy.

* Woda toaletowa Carribean Paradise Avon - trochę męczyłam ten zapach, bo w połowie butelki znudził mi się. Zapach średni. Są inne dużo ładniejsze zapachy dostępne w Avonie więc do niego już więcej nie wrócę.

* Szampon do włosów farbowanych Finale - szampon ten dostępny jest w Lidlu. Zaczęłam go używać od połowy butelki, ponieważ moja mama o nim zapomniała. Nic złego nie zrobił z moimi włosami: nie przesuszył ich, nie spowodował łupieżu i swędzenia głowy, ani też nie przetłuścił ich.

* Dezodorant Exotic Isana - kolejny dezodorant z Isany w tym denku. Ten był gorszy od poprzednika, bo nie chronił przed potliwością. Jego zapach był ok, ale też bardzo pylił podczas aplikacji, tak jak poprzedni.

* Krem do rąk z woskiem pszczelim i olejem makadamia Anida - bardzo dobry krem do rąk w niskiej cenie. Fajnie nawilżał dłonie i miał przyjemny zapach. Jego pełną recenzję znajdziecie tutaj

* Mydło w płynie Ahoj morze! Isana - jeden z lepszych zapachów limitowanych mydeł z Isany. Mydło faktycznie kojarzyło się z czymś morskim i miało lekko morski, słony zapach. Bardzo przypadło mi do gustu.

 

 

W kategorii twarz znalazły się:

* Oczyszczająca maseczka do twarzy z glinką Turkish Thermal Baths Planet Spa Avon - to zdecydowanie moja ulubiona maseczka z tej serii i tego producenta. Bardzo dobrze oczyszczała skórę, ale musi być stosowana regularnie co kilka dni. Moja skóra polubiła się z nią.

* Krem nawilżający Shedor - ten krem dostałam od siostry, która znalazła go w którymś z kosmetycznych pudełek. Miał fajny, nietypowy, ale i bardzo przyjemny zapach. Bardzo dobrze nawilżał skórę, nie przetłuszczając i nie zapychając jej przy tym.

* Łagodzący płyn micelarny  Be Beauty - ta wersja micela zupełnie nie przypadła mi do gustu. Kiedy choć odrobina płynu dostała się do oczu bardzo piekło więc nie wyobrażam sobie, że mogłabym używać go do demakijażu oczu.

 

To by było na tyle z moich lipcowych zużyć kosmetycznych. Jak widzicie trochę się tego uzbierało. mam nadzieję, że w sierpniu pójdzie mi tak samo dobrze. A Jak tam Wasze lipcowe kosmetyczne pustaki?

 

wtorek, 4 sierpnia 2015

Saran wrap i stemple na paznokciach...

Witajcie!


Piękną mamy pogodę prawda? Jest trochę męcząca momentami, ale mi się podoba :) Na blogu ostatnio zrobiło się cicho, ale co jakiś czas mam sporo rzeczy do wybierania do naszego nowego domu i dużo czasu mi to pochłania. Są momenty kiedy nawet nie mam czasu kiedy paznokci pomalować ;-) Na szczęście ostatnio na moich pazurach pojawiło się dość letnie zdobienie, które dziś możecie zobaczyć.

 

 

Lakiery użyte w zdobieniu to:

* turkusowy Star Lemax nr 23,

* żółty Star Lemax nr 12,

* grafitowy Love Letters Essence nr 05 Inkheart (do stempli),

* top Insta-Dri Sally Hansen,

* baza to odżywka Pro Care Manhattan.

 

 

Tym razem jednocześnie na paznokciach znalazła się metoda saran wrap i stemple. Oba sposoby ozdabiania paznokci są łatwe, szybkie i przyjemne w wykonaniu.  Najpierw połączyłam metodą saran wrap dwa lakiery Lemax: turkusowy i żółty. Ostatnio często męczę ten turkus, bo zostało mi go już niewiele, dlatego chciałabym go do końca wykorzystać. Łącząc te dwa kolory powstał nowy trochę zielonkawy odcień. Po wyschnięciu obu lakierów zabrałam się za stemple. Już dawno ich nie robiłam więc bałam się, że słabo mi wyjdą, jednak chyba wyszło całkiem dobrze, bo szybko ich nie zmyłam. Wzorek pochodzi z płytki BP-L 003. Do jego odbicia użyłam lakieru do stempli z Essence w odcieniu grafitowym, który bardzo dobrze się odbija i nie sprawia żadnych problemów podczas stemplowania. Całość pokryłam topem Insta-Dri z Sally Hansen, który standardowo trochę rozmazał wzorki.

 

 

Jak już wspomniałam dawno nie stemplowałam więc są małe niedociągnięcia, ale ogólnie jestem zadowolona z efektu końcowego. Zapomniałam jaką radochę sprawia ta metoda zdobienia paznokci i jak fajne są jej efekty końcowe. Mam zamiar nadrobić stemplowe zaległości i częściej w ten sposób ozdabiać swoje paznokcie. Podoba Wam się takie mani?

 

niedziela, 2 sierpnia 2015

Tygodnik kulturalny...

 

Oj coś ostatnio nie mam czasu na blogowanie. Zawsze coś lub ktoś skutecznie mnie od tego odciąga i dlatego właśnie na blogu zalega mała cisza. Mam nadzieję, że jednak wezmę się w garść i powrócę do regularnego blogowania. Dzisiaj przychodzę do Was z kilkoma poleceniami kulturalnymi, które ostatnio u mnie gościły.


Film, który bardzo przypadł mi do gustu to "Wiek Adaline". To historia kobiety urodzonej na początku XX wieku, która wskutek wypadku przestaje się starzeć. Jej nadzwyczajna cecha bardzo jej doskwiera przez co stara się nie zakochiwać i żyć samotnie. Jednak los stawia na jej drodze przystojnego mężczyznę, dla którego traci głowę. Historia trochę banalna, ale bardzo ładnie przedstawiona. Na letni wieczór idealna.

 

 

Książka, którą aktualnie czytam to "Wielkie małe życie. Wspomnienia o radosnym psie" autorstwa Deana Koontza. To bardzo pozytywna i wzruszająca książka. Pokazuje ona, że psy to nie tylko zwierzę domowe, ale i istota zdolna do wyrażania swoich uczuć, ale przede wszystkim myśląca. Każdy posiadacz psa z pewnością doceni tę literacką pozycję.

 


Artystka muzyczna, która w ostatnim czasie dość często u mnie gości to młodziutka Jasmine Thompson. Jej utwór "Adore" jest jednym z moich ulubionych. Dziewczyna ma anielski głos, prawda? :-)



To by było na tyle z moich poleceń kulturalnych. Jutro zabieram się za ogarnięcie kosmetycznych pustaków i lipcowych nowości kosmetycznych. Mam też do pokazania stemplowe zdobienie więc bądźcie czujne ;-)