niedziela, 30 marca 2014

Kulturalna niedziela i mobile mix photos...

Witajcie słonecznie!

W końcu za oknem rozpogodziło się i aż miło się zrobiło: słonko świeci, ptaszki ćwierkają, wszystko kwitnie. Jest pięknie :-) Po obiadku na pewno wybierzemy się na jakiś mały spacerek, bo żal nie korzystać z takiej wiosennej pogody. Jak co tydzień mam dla Was kilka poleceń kulturalnych. Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu.

Pierwsze miejsce to książka Murata Kurnaza "Guantanamo - pięć lat z mojego życia". To historia niemieckiego chłopaka tureckiego pochodzenia, niesłusznie posądzonego o terroryzm i tym samym zesłanego do najgorszego więzienia amerykańskiego Guantanamo, znajdującego się na Kubie. Spędził tam 5 lat codziennych tortur fizycznych i psychicznych. Autor książki jest pierwszą osobą, która wyszła z tego więzienia. Jego opowieść wywołała wiele kontrowersji, co do jego niewinności i sposobu traktowania tamtejszych więźniów.


Kolejne polecenie to film "Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia". To druga część filmu "Igrzyska śmierci". Ta część dosyć pomału się rozkręca i wg mnie ma bardziej wpływać na widza pod względem emocjonalnym. Jeśli spodobała Wam się pierwsza część filmu to warto obejrzeć tą drugą część. Mam nadzieję, że trzecia część nie będzie już zrobiona na siłę, a okaże się lepsza od poprzednich.


Ostatnie polecenie to Sam Smith i jego "Money on my mind". Wokalista ma nietypowy głos i niektórych może on drażnić. Ten utwór jednak spodobał mi się na tyle, że często ostatnio u mnie gości.



Teraz kolej na kilka zdjęć z mijającego tygodnia :-)


1. Nowy kaktus do kolekcji.
2. Witaminki.
3. Uczymy się budować dom ;)
4. Wiosna za oknem!


5. Wiosna w domu!
6. Zostałam potencjalnym dawcą szpiku. Teraz tylko czekać aż znajdzie się mój genetyczny bliźniak potrzebujący pomocy :-)
7. Ogarniamy projekt domu.
8. Pyszna kawka.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

sobota, 29 marca 2014

Co tak ślicznie pachnie? Granulki zapachowe 'Guardian Angel' !

Niedawno pokazywałam Wam dwa zapachy wosków Yankee Candle: Christmas Eve i Fireside Treats. Oba zapachy bardzo przypadły mi do gustu. Oprócz tych zapachów mam jeszcze kilkanaście innych, które namiętnie testuję, jednak dzisiaj chciałam pokazać Wam alternatywę dla sławnych wosków YC. Chodzi mi oczywiście o granulki zapachowe Regent House. Kiedyś pokazywałam Wam ich recenzję: Candle Light. Obecnie moja kolekcja granulek zapachowych wynosi 5 sztuk. Zapach, który chciałabym Wam dzisiaj zaprezentować to Guardian Angel czyli Anioł Stróż.


Granulki zapachowe pochodzą ze sklepu Aromatella. Podczas ich zakupu bardzo ciężko było mi się zdecydować, które zapachy najlepiej wybrać, bo w blogosferze jest dosyć mało recenzji, które mogłyby pomóc mi w ich wyborze. Wybór padł na Guardian Angel i tej decyzji nie żałuję. Granulki zamknięte są w foliowym opakowaniu o wadze 200 g i kosztują 9 zł. Oto co pisze o nich producent:

"Pozwól, by Anioł Stróż wszędzie Ci towarzyszył! Ten zapach jest słodki i cukrowy, lecz złagodzony cytrusowymi akcentami."

Opis nie jest może zbyt rozwinięty, ale całkiem dobrze odzwierciedla ich faktyczny aromat. Zapach jest z pewnością dziewczęcy, słodki i cukrowy, ale też nie jest przesłodzony. Jest intensywny i otulający, ale nie powoduje bólu głowy. Trudno jest mi określić jakiekolwiek konkretne nuty zapachowe tych granulek, bo ich zapach jest dość nietypowy, ale naprawdę bardzo ładny. Myślę też, że kolor granulek bardzo dobrze pasuje do tego zapachu, bo kojarzy mi się z czymś pudrowym i podobnie pachnie.


A czemu uważam granulki za dobrą alternatywę wosków YC? Po pierwsze wg mnie są bardziej wydajne od wosków. Granulki mają intensywne i wyraziste zapachy, podobnie jak woski, z tą jednak różnicą, że w opakowaniu jest ich o wiele więcej, bo 200 g, gdzie jeden wosk waży 22 g. Granulki kosztują tylko 2 zł więcej, a jest ich znacznie więcej i tym samym wystarczają na dłużej. Po drugie jest spory wybór wersji zapachowych wśród granulek, bo jest ich blisko 60. Przy bliższym przyjrzeniu się woskom YC i granulkom zauważyłam, że woski są tak jakby sprasowaną wersją granulek, ponieważ podczas ich aplikacji te trochę się kruszą i ukazują swoją granulkową konsystencję. Wystarczy jedynie pół godziny, aby w całym pomieszczeniu zaczął unosić się piękny zapach granulek. Jednorazowa porcja granulek, potrzebna do uzyskania zadowalającego efektu, to ok. jedna mała łyżeczka granulek. Taką ilość odpalam kilkakrotnie, dopóki całkowicie nie straci swojego aromatu.


Ponad to granulki są trochę bardziej praktyczne, gdyż wystarczy wysypać ich niewielką ilość do kominka, zapalić tea lighta pod kominkiem i za kilka minut cieszyć się pięknym aromatem. Nie trzeba łamać czy kroić, tak jak w przypadku wosków, chociaż mi to w nich nie przeszkadza. Po straceniu całego aromatu, granulki robią się bledsze i mniejsze i wtedy możemy się ich pozbyć. W tym celu wystarczy wysypać je do kosza. Nie trzeba bawić się w wycieranie kominka z gorącego wosku, czy zeskrobywanie go na zimno, bo granulki nie topią się pod wpływem ciepła.


Mi granulki bardzo przypadły do gustu i przy najbliższej okazji na pewno zaopatrzę się w kolejne wersje zapachowe. Nie wiem tylko, kiedy uda mi się je wszystkie zużyć, bo są naprawdę bardzo wydajne. Wśród granulek, tak jak i w przypadku wosków, są lepsze i słabsze zapachy, jednak jestem z nich zadowolona, ponieważ są intensywne, ale też nietypowe, bo wcześniej nie znałam podobnych zapachów. Oczywiście nie mam zamiaru porzucać wosków YC, ale też nie zrezygnuję z granulek zapachowych Regent House, bo obie formy otaczania się pięknymi zapachami bardzo mi odpowiadają. Wszystkie granulki zapachowe, które posiadam, są dostępne w sklepie Aromatella.


Lubicie granulki zapachowe? Jeśli jeszcze nie skusiłyście się na nie, to polecam ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

czwartek, 27 marca 2014

Rewitalizujący krem do twarzy z ekstraktem z czarnego kawioru Avon Planet Spa...

Seria Planet Spa z Avonu jest moją ulubioną i ostatnio dosyć często po nią sięgam. Najbardziej lubię z niej maseczki do twarzy, które stale u mnie goszczą. Jakiś czas temu skusiłam się na Rewitalizujący krem do twarzy z ekstraktem z czarnego kawioru Avon Planet Spa. Krem przeznaczony jest na noc i tak też go stosuję. Czy sprostał moim wymaganiom?


Krem zamknięty jest w plastikowym słoiczku o pojemności 75 ml. Dodatkowo był zapakowany w kartonik, na którym znalazły się wszystkie niezbędne informacje dotyczącego tego kosmetyku. Jego konsystencja jest lekka, nietłusta i szybko się wchłania. Pod tym względem krem zupełnie różni się od innych kremów stosowanych przeze mnie na noc. Przeważnie zawsze na noc stosuję kremy bardziej treściwe i tłustsze, które potrafią bardzo dobrze nawilżyć i odżywić moją skórę.


Zadaniem tego kremu jest regeneracja, odżywienie i wzmocnienie skóry, a tym samym przywrócenie jej młodego wyglądu. Aż taka stara nie jestem, żeby musiano mi przywracać zdrowy wygląd, ale zawsze lepiej dmuchać na zimne ;-) Krem stosuję prawie codziennie wieczorem. Czasami zamiast niego stosuję coś bardzo tłustszego. Jak już wcześniej wspomniałam krem ma bardzo lekką formułę i szybko się wchłania. Mimo tego bardzo dobrze nawilża skórę, odżywia ją, poprawia jej jędrność i napięcie. Po zastosowaniu kremu, skóra twarzy jest wygładzona i nawilżona. Próbowałam też zastosować krem pod podkład i tu sprawdził się bardzo dobrze.


Krem nie podrażnia mnie, nie wywołuje u mnie pieczenia, ani nieprzyjemnego ściągnięcia skóry. Krem zawiera ekstrakt z czarnego kawioru i alg morskich, niestety są one widoczne dopiero pod koniec składu i jest ich tam pewnie jak na lekarstwo. Kosmetyk ten nie zapycha mnie i nie powoduje powstawania nowych niedoskonałości. Podoba mi się jego zabarwienie, które jest jakby perłowe. Po aplikacji jednak nie widać tego na skórze.


Podsumowując krem przypadł mi do gustu. Z tej serii dostępna jest także maseczka do twarzy i krem pod oczy, ale ich nie kupiłam, bo do tych celów używam innych produktów. Krem zrobił na mnie dobre wrażenie i na szczęście nie rozczarował mnie, a pozytywnie zaskoczył.


Używałyście tego kremu?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 26 marca 2014

Problem z dodawaniem blogów do obserwowanych - rozwiązanie...

Witajcie!
Nie wiem jak Wy, ale ja od jakiegoś czasu mam problem z dodawaniem blogów do obserwowanych. Nerwica mnie bierze, kiedy chcę dodać jakikolwiek blog do obserwowanych, bo często pokazuje mi się taka informacja:


Postanowiłam nie dać się technice i znaleźć sposób na to g**** ;-) Kiedy pojawia się powyższa informacja, zamykam okno i próbuję tak kilka razy, aż pokaże mi się normalne okno z możliwością dodania określonego bloga do obserwowanych. Oczywiście blogger.com to twardy zawodnik i co rusz rzuca blogerom nogi pod kłody. Tak jest i w tym przypadku, bo kiedy pokaże się właściwe okienko, to z boku widzimy taką oto informację:


"Przepraszamy... Realizacja Twojego żądania była niemożliwa. Spróbuj ponownie teraz lub trochę później". Jeśli w pierwszym przypadku, kilkakrotne ponowne otwieranie nowego okna daje skutek, to w tym przypadku można się zaklikać na śmierć. Dlatego, aby dodać pożądany blog do obserwowanych, należy kliknąć w "Więcej opcji", bo kliknięcie w "Obserwuj bloga" w moim przypadku nic nie pomaga. Po kliknięciu w "Więcej opcji" ukazuje nam się taki widok:


Teraz dopiero można kliknąć "Obserwuj" i być na bieżąco :-) Mam nadzieję, że ten post pomoże komuś, kto tak jak ja, ma problemy z dodawaniem blogów do obserwowanych. Swoją drogą ostatnio blogger.com płata nam coraz więcej figli z funkcjonowaniem blogosfery, co bardzo mnie denerwuje :-/

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

wtorek, 25 marca 2014

Perfumy od FM Group, czyli zamiennik zapachu idealnego...

Każda kobieta uwielbia piękne zapachy, które odzwierciedlają jej charakter i duszę. Staram się na każdym kroku otaczać pięknymi zapachami, które potrafią poprawić mi humor. Olejki eteryczne, woski zapachowe, świeczki, granulki zapachowe, saszetki zapachowe do szaf czy auta, balsamy i żele pod prysznic - to wszystko musi mi ładnie pachnieć. Najważniejsze są jednak perfumy, które towarzyszą mi cały dzień i które najtrudniej jest mi wybrać. Bardzo lubię słodkie, kwiatowe i owocowe zapachy, ale w perfumach muszą być one stonowane i subtelne, aby nie gryzły w nos. Kiedyś moja przyjaciółka miała śliczne perfumy, które bardzo przypadły mi do gustu. Niestety ich cena jest dosyć wysoka, a kiedy już uzbieram wystarczającą kwotę na ich zakup, to zawsze pojawi się jakaś inna bardziej przydatna rzecz i tak zakup co chwilę jest odkładany. Jakiś czas temu, dzięki kochanej teściowej ;-) mogłam w pewnym stopniu spełnić swoją zapachową zachciankę i nabyłam swój wytęskniony zapach, w formie zamiennika oryginału. Zostałam szczęśliwą posiadaczką perfum FM Group (nr 141), które są zamiennikiem przepięknego zapachu Versace Crystal Bright.


Przed zakupem obawiałam się, że perfumy dostanę w tandetnym flakonie, a co gorsza zapach okaże się zupełni inny od oryginału i mało intensywny. Na szczęście myliłam się, bo otrzymałam perfumy zamknięte w ładnym, zielonym, szklanym flakonie, który dodatkowo znajdował się w kartonowym pudełeczku. A czy zapach odzwierciedla oryginał? Tak! Perfumy jak najbardziej przypominają oryginalne Versace Crystal Bright i pachną niemal identycznie. Pewnie są jakieś różnice pomiędzy tymi wersjami perfum, ale wyczułabym je dopiero wąchając oba, jeden po drugim.


Zapach ten jest typowo kwiatowy, romantyczny i subtelny, kobiecy. Nada się zarówno na dzień, jak i na wieczór. Nie jest to ciężki i nachalny zapach, co mi bardzo w nim odpowiada. Zapachy w nim ukryte to:
* Nuty głowy: owoc granatu, yuzu, akord mrozu.
* Nuty serca: magnolia, piwonia, kwiat lotosu.
* Baza: ambra, drewno mahoniowe, piżmo.


Zapach jest śliczny i bardzo go lubię. Jest świeży i kwiatowy, ale też zmysłowy i otulający. Dla mnie jest to faworyt wśród zapachów i mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła skusić się na jego oryginał, który dodatkowo urzeka swoim pięknym flakonem.


Co do spraw czysto technicznych tego perfumeryjnego zamiennika, jestem z niego bardzo zadowolona. Zapach jest intensywny i długo utrzymuje się na skórze. Nie jest w nim wyczuwalny alkohol, ani nie czuć tu taniej podróbki. Za 50 ml zapłaciłam chyba niecałe 60zł, o ile dobrze pamiętam. Zaperfumowanie w tym przypadku wynosi 20%, ale mimo tego ich trwałość i intensywność jest zaskakująco dobra. W planach mam jeszcze zakup innego ulubionego zapachu, a mianowicie Hugo Boss Intense. Myślę, że kupienie zamiennika perfum z wyższej półki jest świetnym rozwiązaniem dla osób, które nie chcą uszczuplić sobie szybko portfela, a chcą poczuć na sobie odrobinę luksusu. Jedynym minusem tego produktu jest ich słaba dostępność i brak możliwości dokonywania zakupów on-line. Jedynie członkowie klubu FM Group mogą zamawiać ich produkty. Na szczęście ja jakoś znalazłam do nich dostęp, z czego bardzo się cieszę ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 24 marca 2014

Krem do cery wrazliwej i problemowej Epona z zawartością mleka klaczy...

Odżywiona i nawilżona skóra twarzy jest na pewno dla każdej z nas bardzo ważna. Wszystkie wiemy jak trudno jest znaleźć odpowiedni krem dla swojej cery, który spełniałby wszystkie nasze wymagania. Ja ciągle szukam swojego ideału. W tych poszukiwaniach czasem uda mi się trafić na bardzo dobry krem, a czasami na kremowy niewypał. Innym razem krem nie wywołuje u mnie żadnych emocji. Obecnie jestem w trakcie używania Kremu do cery wrażliwej i problemowej Epona z zawartością mleka klaczy. Krem otrzymałam w ramach wygranej u Angel.


Krem bardzo mnie zainteresował ze względu na to, że zawiera w sobie mleko klaczy (!) więc tym bardziej byłam ciekawa jak się u mnie sprawdzi. Przeznaczony jest do cery wrażliwej i z problemami takimi jak atopowe zapalenia skóry, egzema czy łuszczyca. Mi żaden z tych problemów nie dolega, jednak uważam, że moja skóra i tak jest problemowa ze względu na nadmierne wydzielanie sebum i skłonność do powstawania niedoskonałości. Pierwsze co spodobało mi się w kremie to jego opakowanie - kartonowe pudełko w 100 % wykorzystane na zawarcie wszystkich niezbędnych informacji: opis kremu, składniki, sposób użycia, informacje o producencie.


Samo opakowanie kremu zawiera wszystkie interesujące nas informacje, a dodatkowo do kosmetyku dołączona jest ulotka o pozostałych produktach tej marki, a także informacja o samym mleku klaczy, które ma tu odgrywać kluczową rolę. Krem znajduję się w plastikowym opakowaniu z dozownikiem typu air-less, który ma gwarantować nam łatwość i higienę aplikacji. Konsystencja kremu jest lekka, nietłusta i szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustego filmu na skórze. Krem jest bezzapachowy. Nie jest testowany na zwierzętach.


Możecie zobaczyć, że skład kremu jest naprawdę bardzo dobry. Znajdziemy w nim substancje aktywne takie jak: ¼ mleka klaczy, olej ze słodkich migdałów, olej z orzeszków macadamii, olej z awokado, skwalan roślinny, naturalną witamina E. Wszystkie te, jak i pozostałe składniki kremu, mają za zadanie zwalczać stany zapalne i nadwrażliwość skóry. Krem przynosi ulgę, działa kojąco i łagodząco, a dodatkowo wygładza i nawilża skórę. Wszystkie te zapewnienia producenta u mnie się sprawdziły i krem w żaden sposób mi nie zaszkodził. Nie zapchał mnie, nie spowodował powstania niedoskonałości, bardzo dobrze nawilża i wygładza skórę. Nie jest tłusty więc szybko się wchłania i nadaje się pod podkład.


Przed użyciem bardzo ciekawił mnie główny składnik użyty w kremie, czyli mleko klaczy. Okazuje się, że ma ono bardzo zbliżony skład chemiczny do mleka kobiecego. Zawiera białka, które mają silne działanie antybakteryjne, aminokwasy i peptydy, nienasycone kwasy tłuszczowe, laktozę, witaminę A oraz wszystkie wiatminy z grupy B, D, E i C. Ponad to jest bogate w enzymy, substancje mineralne oraz makro i mikro elementy. Mleko klaczy opóźnia procesy starzenia się skóry, działa antybakteryjnie i antywirusowo. Jak widzicie mleko klaczy to taka bomba witaminowa, która może mieć bardzo dobry wpływ na naszą skórę. Na początku miałam trochę obaw przed tym składnikiem, ale mleko klaczy brzmi o wiele lepiej niż np. śluz ślimaka ;-)


Dodatkowo krem nie zawiera olejów mineralnych i ich pochodnych, parabenów, silikonów, syntetycznych barwników, kompozycji zapachowych, ani innych ulepszaczy, które tak naprawdę mogą zaszkodzić, a nie pomóc naszej skórze. Zawartość naturalnych składników w kremie wynosi aż 99,2 %. W swojej ofercie Epona posiada jeszcze 3 produkty z zawartością mleka klaczy. Recenzowany krem kosztuje ok. 45 zł, a na promocji można go kupić troszkę taniej. 


Ogólnie jestem bardzo zadowolona z tego kremu. Jedynym jego minusem, jak dla mnie, jest to, że krem nie matuje mojej skóry, ale to nie należy do jego zadań więc ten minus jest taki minimalny. Krem bardzo dobrze wpływa na moją cerę, dokładnie ją nawilżając i odżywiając. Na mojej twarzy lubią pojawiać się różne niedoskonałości, a od kiedy używam tego kremu znacznie szybciej się ich pozbywam. Do tego krem jest bardzo wydajny. Używam go od miesiąca, a mam jeszcze ponad połowę opakowania.


Miałyście okazję używać kosmetyków z jakimiś niecodziennymi składnikami?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 23 marca 2014

Kulturalna niedziela...

Witajcie!
Pogoda za oknem trochę się popsuła i prawie ciągle pada, przynajmniej tak jest u mnie. Na szczęście pocieszam się faktem, że jak wyjdzie słońce i temperatura wzroście, wszystko zacznie pięknie kwitnąć i będzie prawdziwa wiosna. Od poniedziałku będę miała więcej wolnego czasu więc na blogu też ruszy wiosenne ożywienie. Póki co mam dla Was dzisiaj małą porcję poleceń kulturalnych, na które serdecznie Was zapraszam.

Bardzo lubię książki podróżnicze i takich zawsze wypatruję na bibliotecznych półkach. Obok książki Jerzego Opoki "Białe słonie" nie mogłam oczywiście przejść obojętnie i z wielką chęcią ją przeczytałam. To opowieść o spełnieniu podróżniczych marzeń autora książki i jego żony, który wybrali się w podróż do Tajlandii i Birmy. Oprócz opisanej zwykłej codzienności tamtejszych tubylców, w książce znajdziemy także garść informacji czysto praktycznych dla osób udających się w podobną podróż, a także liczne zdjęcia dokumentujące zwiedzane miejsca.


Kolejna propozycja to Laura Welsh i jej "Cold rush". Ujęła mnie zarówno piosenka, jak i jej teledysk, który przyciąga uwagę swoją prostotą i przekazywaniem emocji.


Ostatnia propozycja to program "The Voice of Poland", którego jestem wielką fanką. Wg mnie osoby zgłaszające się do tego programu mają świetne głosy, którymi naprawdę mogą się pochwalić. Ważne jest też to, że jury nie widzi osób śpiewających więc decyduje się na wybór konkretnej osoby, tylko pod wpływem jej śpiewu, a nie tego, że wyjdzie na scenę i zrobi z siebie błazna ;-)


Pozdrawiam Kasiaaa ;-)

piątek, 21 marca 2014

Piątki pachnące Yankee Candle 'Fireside Treats'...

Witajcie!
Jakiś czas temu pisałam Wam o moim zachwycie nad popularnymi woskami Yankee Candle. Te małe i urocze tarty urzekły mnie swoim wyglądem, ale przede wszystkim kuszącymi zapachami. Dzisiaj przyszła pora na kolejny zapach, który ostatnio u mnie gościł, a mianowicie 'Fireside Treats' czyli Opiekane Pianki. Zapach kupiłam w okresie Bożego Narodzenia w sklepie Goodies, ale dopiero teraz pierwszy raz go użyłam. Czy ten zapach przypadł mi do gustu? Tak, tak, tak! :-)


Oto co o tym zapachu pisze producent:
"Ciągną się w nieskończoność i pachną kuszącym, roztopionym cukrem. Przypiekane w żywych płomieniach wieczornego ogniska pianki to smak dzieciństwa i wspomnienie upływających w doskonałej atmosferze spotkań z przyjaciółmi. Słynne, topione Marshmallows to także zjawiskowa kompozycja Yankee Candle, która – przybierając formę naturalnego wosku – pachnie karmelizowanym cukrem, słodkim lukrem i ledwo wyczuwalną nutką najprawdziwszej, ogrzanej w płomieniach wieczornego ogniska laski wanilii."


Wszystko, co napisał producent jest prawdą! Wosk pachnie słodko roztopionym cukrem i słodkim lukrem, który mi trochę przypomina zapach waty cukrowej. Wyczuwalna jest też delikatna i nienachalna nuta wanilii. Wszystko skomponowane jest w bardzo słodki zapach, który mi jak najbardziej przypadł do gustu. Po zapaleniu tealighta pod woskiem, jego zapach jest bardzo szybko wyczuwalny. Paląc inne woski, w niektórych przypadkach na zapach trzeba poczekać znacznie dłużej, a tu zapalamy tealighta i za kilka minut pokój wypełnia się ślicznym zapachem. Paląc woski YC zawsze używam małego kawałeczka, aby najpierw sprawdzić intensywność konkretnego zapachu. Niektóre woski posiadają naprawdę dużą moc zapachu i wystarczy niewielka ilość, aby uzyskać zadowalający efekt i tak jest w tym przypadku.


Czy zapach naprawdę przypomina opiekane pianki? Nie wiem, bo nigdy ich nie opiekałam nad ogniskiem, ale jeśli to jest ich prawdziwy zapach, to na pewno byłabym ich wielką fanką. Ta wersja zapachu bardzo mi odpowiada, chociaż może nie wszystkim przypaść do gustu, ze względu na swoją słodycz. Ja nie raz Wam pisałam, że uwielbiam słodkie zapachy i nic w tej kwestii się nie zmieniło. Zapach wosku 'Fireside Treats' jest słodziutki, kuszący i pokusiłabym się o określenie go dziecinnym, jeśli takie słowo można przypisać do zapachu ;-)


Mimo swojej słodkości i intensywności, zapach tego wosku nie jest ciężki, mulący i nie wywołuje bólu głowy. Biorąc pod uwagę intensywność tego zapachu przy użyciu małego kawałka tarty, jestem pewna, że zapach będzie mi długo towarzyszył, a po jego zużyciu na pewno kupię go ponownie. Po przetestowaniu kilku różnych wersji zapachowych wosków YC, ten okaz póki co jest moim ulubieńcem :) Ten wosk, jak i wszystkie inne zapachy wosków Yankee Candle prezentowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies.


Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 16 marca 2014

Kulturalna niedziela i mobile mix photos...

Witajcie!
Postów w tym tygodniu było bardzo mało, bo po prostu nie mam czasu, aby coś konkretnego stworzyć. Pocieszam się jednak myślą, że od przyszłego tygodnia będę miała o wiele więcej wolnego czasu więc spodziewajcie się porcji nowych kosmetycznych (i nie tylko) recenzji. Dzisiaj jak co tydzień mam dla Was małą porcję poleceń kulturalnych i kilka fotek z minionego tygodnia.

Pierwsze polecenie to książka, którą obecnie czytam, czyli "Sekretny język kwiatów" Vanessy Diffenbauch. Książka urzekła mnie swoją prostotą i przekazywanymi informacjami dotyczącymi tzw. języka kwiatów. Może historia przedstawiona w książce jest banalna, ale wywołuje różne emocje, co mi bardzo w tym przypadku odpowiada. Książka trochę przypomina mi "Perfumiarza", którego historia toczy się we współczesnych czasach.


Kolejne polecenie to Naughty Boy "Think about it" feat. Wiz Khalifa z obłędnym głosem Elli Eyre. Z każdym innym utworem coraz bardziej ją lubię.


Ostatnie polecenie to polski film "Matka Teresa od kotów". Film nie jest nowością, ale ostatnio o nim sobie przypomniałam więc polecam wam go dzisiaj. Film jest zapisem okropnej zbrodni, jakiej dokonali dwaj młodzi bracia. Z pewnością nie jest on łatwym i przyjemnym filmem, bo reżyser postarał się zgłębić w nim psychologię dwojga młodzieńców, ale też środowisko, w którym żyli oraz ich stosunki rodzinne. Pokazana jest w nim także moc wpływu starszego brata na młodsze rodzeństwo, które jest w niego bezgranicznie zapatrzone. Jak wiecie ja lubię polskie filmy, które poruszają trudne sprawy, więc osobą o podobnym guście na pewno się spodoba ;-)


Teraz czas na zdjęcia z minionego tygodnia :)


1. Wieczorna lampka wina.
2. Nowe zamówienie z Avonu.
3. Kolekcja wosków YC powoli się powiększa :)
4. Relaks przy książce.


5. Wiosenny spacer.
6. Ulubione ptasie mleczko.
7. Pocztówka z gorącego Meksyku od przyjaciółki (miała dojść na święta, a doszła kilka dni temu, czyli leciała do PL jakieś 3 m-ce ;-).
8. Bambus i Lolita :)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 12 marca 2014

Różowe landrynki i złoto na paznokciach...

Witajcie!
Dawno nie pokazywałam Wam żadnego mani, ale ostatnio rzadziej maluję paznokcie. Znowu zaczęły mi się trochę rozdwajać i łamać, dlatego wróciłam do kuracji z odżywką Eveline 8 w 1. Mam nadzieję, że paznokcie szybko wrócą do dobrej formy i będę mogła cieszyć się żywszymi kolorami na paznokciach, bo wiosna ruszyła pełną parą. Róż toleruję w małych ilościach i głównie na paznokciach, dlatego dzisiaj mam dla Was różowy mani, przełamany pięknym złotem...


Lakiery użyte do tego mani:
* jako baza posłużyła mi Odżywka Pro Care Nail Repair Manhattan,
* na wskazującym palcu jest Manhattan Lotus Effect nr 51 K,
* złoty piasek na serdecznym palcu to Lovely Snow Dust nr 1,
* jasny róż to Manhattan Lotus Effect nr 55 K.


Jak widzicie lubię lakiery Manhattan i dosyć często po nie sięgam. Mają fajne kolory, a z ich trwałością też nie jest źle, jeśli są nałożone na odpowiednią bazę. Złoty piasek z Lovely podbił moje serce od pierwszego użycia i skusiłam się też na jego srebrnego brata. Myślę, że wszystkie użyte tu przeze mnie lakiery, ładnie się ze sobą skomponowały i jeszcze nie raz będą gościły na moich paznokciach.


A ten piękny złoty piasek mogłabym używać za każdym razem, jednak nie widziałam go już w Rossmannie więc muszę go oszczędzać ;-) Ślicznie mieni się w świetle, a i bez niego świetnie wygląda. Ma w sobie mnóstwo złotych drobinek i trochę większego brokatu. Jego trwałość jest zabójcza, bo mogłabym go nosić na paznokciach ponad tydzień bez żadnych uszczerbków. Zmywa się go trochę ciężko, ale też tragedii nie ma.


Podoba Wam się taki mani?


Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 10 marca 2014

Kremowe mydło w płynie Mitia...

Jakiś czas temu załapałam się do kolejnej akcji testowania z samplecity.pl, w ramach którego miałam okazję zapoznać się bliżej z Kremowym mydłem w płynie Mitia. Otrzymałam wersję oliwkową, którą już prawie wykończyłam do końca więc mogę przedstawić Wam moją recenzję o tym produkcie. Do mydła producent dorzucił także szmacianą torbę, którą wykorzystałam do zbierania makulatury ;-)


Mydło zamknięte jest w plastikowej butelce o pojemności 500 ml. Butelka wyposażona jest w wygodną pompkę, dzięki której możemy dozować odpowiednią ilość mydła. Konsystencja mydła jest w sam raz: nie za rzadka i nie za gęsta, co mi bardzo odpowiada, bo nie lubię lejących się mydeł, które od razu spływają z dłoni. Mam wersję oliwkową, która tak właśnie pachnie. Nie jest to zapach intensywny i nachalny i nie utrzymuje się zbyt długo na skórze.


Skład jaki jest każdy widzi. Nie jest on zbyt dobry, ale w myciu rąk nie szkodzi. Mimo takiego składu mydło nie wysusza mi skóry dłoni i nie podrażnia jej, co dla mnie jest istotne, bo nie muszę sięgać po każdym myciu rąk po krem nawilżający.


Ogólnie mydło przypadło mi do gustu, chociaż niczym szczególnym się nie wyróżnia. Nie zaszkodziło mi, ale też nie zdziałało nic konkretnego na skórze dłoni. Nie wiem jak mydło radziłoby sobie ze skórą reszty ciała i czy by go nie wysuszyło, ale myślę, że tragedii by nie było. Jak dla mnie mydło to jest ok i możliwe, że sięgnęłabym po jego inne wersje zapachowe, jednak niestety nigdzie go jeszcze nie widziałam. Z jego dostępnością jest dosyć kiepsko, a szkoda, bo widziałam, że jest kilka fajnych wersji, na które mogłabym się skusić, np. wersja z granatem lub miód i mleko. Jeśli chcecie przetestować to mydło to pewnie musicie go szukać w małych osiedlowych sklepikach lub małych drogeriach. Ja jeszcze na to mydło nie natrafiłam, ani nic tej marki, która ma w swojej ofercie oprócz mydeł w płynie także żele pod prysznic, płyny do kąpieli, szampony, kremy i mleczka do ciała. Dodam jeszcze, że marka Mitia jest 'dzieckiem' czeskiego producenta Tomil, który zajmuje się produkcją i dystrybucją takich marek jak: Wansou, Devil, Tania, Tecchi, Tomik i Air, oferujących produkty kosmetyczne i chemię gospodarczą.

Fakt otrzymania w ramach testowania tego produktu, w żaden sposób nie wpłynął na moją opinię.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

niedziela, 9 marca 2014

Lutowy projekt denko...

Witajcie!
W ostatnim tygodniu na blogu trochę przycichło, ale naprawdę nie miałam czasu, aby naskrobać chociażby małego posta. Po tym tygodniu jednak myślę, że będę miała trochę więcej wolnego czasu więc nadrobię blogowe zaległości. Na szczęście jestem na bieżąco z Waszymi postami i jeśli miałam chwilkę wolnego, to starałam się Was odwiedzać, by wiedzieć co w trawie piszczy. Dzisiaj przychodzę do Was z trochę spóźnionym projektem denko, ale lepiej późno niż wcale. Przechodzę więc od razu do rzeczy, aby zbytnio nie przynudzać ;-)


W lutym udało mi się zużyć nawet sporo produktów. Wśród nich są stali bywalcy, ale znalazło się też kilka nowości. Ogólnie zużyłam 10 pełnowymiarowych produktów, jedną maseczkę w saszetce i do kosza wylądował także niewypał w postaci cieni do powiek.


W kategorii ciało znalazły się:
* Żel oczyszczająco - rewitalizujący Garnier Czysta Skóra Fruit Energy - jest to już któreś jego opakowanie u mnie. Polubiłam go ze względu na jego świetny zapach i dosyć dobrą wydajność. Oczyszczał też dobrze, jednak spektakularnych efektów nie czynił na mojej twarzy. Wracam jednak do niego co jakiś czas, kiedy akurat jest dostępny w promocji. Więcej możecie przeczytać o nim w osobnej recenzji.
* Kremowy żel pod prysznic Mleko i miód Isana - po żele z Isany sięgam dosyć często. Są wśród nich godne polecenia okazy, ale też zwykłe średniaki. ten należy do pierwszej kategorii. jest gęsty, kremowy, bardzo dobrze się pieni, ma ładny zapach i jest dosyć wydajny. Nie podrażnia i nie wysusza skóry, co dla mnie jest istotne. Do tego znajdziemy go w każdym Rossmannie i kosztuje niewiele.
* Kremowy żel pod prysznic BeBeauty Soft Touch z olejem ze słodkich migdałów - żel ten dostępny jest w stałej ofercie Biedronki, ale pierwszy raz go używałam. Bardzo przypadł mi do gustu ze względy na jego gęsta konsystencję, wydajność, super pienienie się i przyjemny, delikatny zapach. Co najważniejsze nie wysuszał i nie podrażniał skóry. Mam w planach zakup jego Biedronkowych braci i na pewno nie raz będę po niego sięgała.
* Antyperspirant Garnier Mineral Action - lubię dezodoranty Garniera, chociaż nie zawsze dobrze na mnie działają. Są lepsze i gorsze, a ten sprawdzał się całkiem przyzwoicie. Co prawda od kiedy używam Blokera z Ziaji, nie mam problemów z nadmiernym poceniem się, to ten dezodorant nie zawiódł mnie, jednak też szału nie zrobił.
* Czekoladowe masło do ciała Perfecta Spa - lubiłam je za jego słodki, czekoladowy zapach i dobre nawilżenie, ale nie polubiłam go za brudzenie ubrań zaraz po aplikacji. Jego pełna recenzja jest dostępna tutaj. Nie sięgnę już więcej po nie.


W kategorii twarz znalazły się:
* Dwufazowy płyn do demakijażu oczu Herbal Garden Eva Natura - o tym dwufazowcu pisałam już kiedyś tutaj. Do demakijażu oczu używam tylko tego typu kosmetyków, ponieważ wg mnie one najlepiej radzą sobie ze zmyciem makijażu oczu. Ten produkt mnie nie zawiódł, chociaż po jakimś czasie zauważyłam, że jednak nie do końca radzi sobie ze zmyciem tuszu do rzęs. Mimo to lubiłam go, bo nie podrażniał oczu i nie zostawiał tłustego filmu na nich.
* Maseczka na dobre samopoczucie Truskawka i wanilia Rival de Loop - po maseczki tej marki sięgam dosyć często, choć ostatnio poszły w odstawkę ze względu na namiętne używanie maseczek Planet Spa z Avonu. Mimo to te też bardzo lubię ze względu na ich różnorodność i dobre działanie. Ta konkretna pachnie pysznie i słodko, bo truskawkami i wanilią, czyli tak jak lubię.
* Potrójne matowe cienie do powiek Butterfly - te cienie to kompletny niewypał. Skusiłam się na nie ze względu na niską cenę i neutralne kolory, które chciałam wykorzystywać na co dzień. Niestety w sklepie nie było ich testerów więc wzięłam je w ciemno i to był mój błąd. Ich pigmentacja jest prawie zerowa! Nawet taki laik makijażowy jak ja, podczas używania widzi ich kiepskość. Zużyłam tylko jeden najjaśniejszy kolor beżowy, który używałam do zmatowienia powiek. W tym celu sprawdzał się ok, jednak nawet koloru nie nadawał. Pozostałe dwa cienie to kompletna porażka. Jeśli kiedyś natraficie na te cienie to trzymajcie się od nich z daleka ;-)


W kategorii pozostałe znalazły się:
* Płatki kosmetyczne Carrea - dostępne w Biedronce i znajdują się w każdym moim denku. Tanie, łatwo dostępne i dobre.
* Chusteczki nawilżające Dada - o tych chusteczkach chyba też nie muszę dużo pisać, bo pewnie każda z Was je zna. Dostępne w Biedronce za niecałe 5 zł. W opakowaniu znajdują się 72. sztuki. Wg mnie są lepiej nawilżone niż te z Babydream, które są dostępne w Rossmanie. Zamiennie sięgam raz po te, a raz po te drugie. Nie podrażniają, nie uczulają, przyjemnie pachną, są skuteczne i możemy nimi wytrzeć chyba wszystko ;-)
* Mydło w płynie Bez i orchidea Isana - ta wersja pachnie znacznie mniej intensywnie od mojego ulubieńca, czyli Mango i pomarańczy. Raczej już nie sięgnę po tą wersję, bo wolę bardziej wyraziste zapachy.
* Odżywczy krem do rąk, stóp i łokci Planet Spa Avon - bardzo dobry krem. Gęsty, treściwy, wydajny, o przyjemnym, słodkim zapachu. Bardzo dobrze nawilża. Odsyłam Was do jego pełnej recenzji tutaj.

I na tym kończę podsumowanie lutowych zużyć kosmetycznych. Ich ilość jest zadowalająca, tym bardziej, że trzymam się planu: "zużywać, a nie magazynować". Oczywiście jakieś tam zakupy kosmetyczne poczyniłam, ale nie szaleję za bardzo ;-) A jak tam Wasze denka?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)