Nie było mnie na blogu przez dwa dni, bo mój komputer niestety zaniemógł i musiałam oddać go do naprawy. Teraz już jest wszystko dobrze i przychodzę do Was z nową recenzją kosmetyczną. Tym razem niestety recenzja nie będzie pochlebna. A szkoda, bo wiązałam wiele nadziei z kosmetykiem, o którym Wam dzisiaj napiszę, czyli o Occie z malin Marion. Czytając etykietkę tego produkty myślałam, że chociaż trochę pomoże mi wzmocnić moje włosy, jednak nic takiego się stało. A szkoda...
Spray znajduje się w niedużej plastikowej buteleczce. Jest koloru typowo malinowego. Ma bardzo ładny malinowy zapach, który niestety nie utrzymuje się na włosach. Skusiłam się na niego, bo przeczytałam, że nie zawiera SLS, SLES ani parabenów. Oczywiście zapach także mi się spodobał. Spray w zapewnieniach producenta miał za zadanie przywrócić włosom blask, siłę i elastyczność. Do tego miał regenerować włosy od wewnątrz i wygładzać je. Niestety kosmetyk ten nie zrobił zupełnie nic z moimi włosami. Włosy były po nim takie, jakbym nie zastosowała żadnej odżywki, ani nic podobnego. Pomimo tego, że stosowałam go regularnie od dwóch miesięcy, w żadnym stopniu nie wpłynął na regenerację i wzmocnienie moich włosów.
Jeśli chodzi i ten kosmetyk z pewnością do niego nie wrócę, bo nie lubię stosować czegoś, po czym nie widać żadnych efektów. Podobno płukanka octowa z tej samej serii daje o wiele lepsze rezultaty więc może skuszę się na nią. Wiem, że niektórym osobom przypadł do gustu ten spray, jednak ja nie polubiłam się z nim, pomimo miłego zapachu. Jedyne co mi się w nim podobało to zapach. No i jest wydajny. Ale jeśli nie widać efektów, to po co używać? Teraz go wykańczam i zobaczycie go za miesiąc w projekcie denko.
Miałyście? Używałyście? Co o nim sądzicie?
Pozdrawiam K. :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz