Mój powrót do blogowania jest trochę powolny, bo przez tę kilkumiesięczną przerwę, odzwyczaiłam się od regularnego publikowania postów. Przez ten czas, kiedy mnie tu nie było, miałam domowy zawrót głowy, jak ja to nazywam ;-) Pod koniec roku w końcu przeprowadziliśmy się. Jednak nie sądziłam, że przeprowadzka tak bardzo mnie pochłonie. Pakowanie, sprzątanie, ogarnianie, kupowanie sprzętu domowego, wystrój wnętrz, to wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Tym bardziej, że jestem osobą, która lubi mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, a taka z pozoru prosta rzecz, jak wybranie tkaniny do obicia narożnika zajęła mi kilka długich dni. Nie wspomnę już o wyborze sprzętu do kuchni: sztućce, garnki, zastawa stołowa, mikser i inne gadżety jakże ważne dla perfekcyjnej pani domu ;-) Przejrzałam niezliczoną ilość stron, aby podjąć dobre decyzje i nie żałować wydanych pieniędzy. Oczywiście jeszcze dużo mamy do zrobienia, ale widzimy już światełko w tunelu :) Nie mogę powiedzieć, że wybieranie tych wszystkich rzeczy do domu nie sprawia mi przyjemności. Jest to bardzo przyjemne, a szczególnie jeśli inni doceniają efekty twoich starań. Jest też druga strona medalu: sporo stresu i nerwów, czy wszystko będzie takie jak sobie zaplanujesz. W związku z tym mam w planach napisanie kilku postów dotyczących wyboru sprzętu domowego i dodatków do domu. Mam nadzieję, że ktoś na tym skorzysta, bo podczas moich poszukiwań czasami brakowało mi konkretnych i rzeczowych opinii o niektórych produktach niezbędnych w domu. To tyle na temat mojej nieobecności ;-)
Dawno nie polecałam Wam filmów, książek i muzyki więc nadrabiam zaległości :) Film, który podbił moje serce to "Do utraty sił", w którym główną rolę zagrał Jake Gyllenhaal. Wciela się on w postać boksera, który w trakcie kłótni z rywalem traci ukochaną żonę. Załamany utratą swojej miłości, traci także córkę, która przestaje mu ufać i oddala się od niego. Powodowany chęcią jej odzyskania stara się odbić od dna i zacząć wszystko od nowa. Film ten wycisnął ze mnie niejedną łzę i polecam go z czystym sumieniem. Gyllenhaal świetnie tu zagrał i potwierdził swoje umiejętności aktorskie.
Książka, którą skończyłam czytać dosłownie kilka godzin temu, to "Miłość przychodzi z deszczem" autorstwa Mili Rudnik. To opowieść o bliźniakach, którzy zawsze byli nierozłączni i wiedzieli o sobie wszystko. Do czasu, aż decydują się na krok, który dla obu jest momentem niszczącym ich poukładane i szczęśliwe życie. Marcin jest żonaty i pragnie zostać ojcem, jednak okazuje się to niemożliwe. Marek jest wolny i zrobi dla brata wszystko, nawet coś szalonego i wstrętnego. Kłamstwo, którego się dopuszczają, a które miało przynieść szczęście jednemu z nich, niszczy ich, ale i najbliższe im osoby. Po śmierci jednego z braci i po kilku latach pozornego spokoju, wszystko na nowo odżywa, a kłamstwo staje się jeszcze cięższe. Czy jednak można się go pozbyć i żyć szczęśliwie z osobą, którą kocha się nad życie? Książka wciągnęła mnie i pochłonęła całkowicie. Napisana lekko, ale jest pełna emocji i uczuć, które biją od jej bohaterów. Pokazuje, że niektóre decyzje podjęte w imię dobra, mogą mieć tragiczne i nieodwracalne w skutkach, a raz podjęte nie mogą zostać zmienione.
Na na koniec piękny utwór "Monday", który wykonuje Matt Corby. Mogłabym go słuchać na okrągło :) Jego głos jest po prostu cudowny i dociera do każdej mojej kosteczki :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz