wtorek, 31 marca 2015

Marcowy projekt denko...


Koniec miesiąca zawsze sprzyja podsumowaniu kosmetycznych zużyć. Tak jest i dzisiaj, w związku z czym przybywam do Was z marcowym projektem denko. Wedle moich wcześniejszych przypuszczeń, kosmetyczne zużycia marca nie prezentują się zbyt obficie, jednak coś tam udało mi się zużyć. Jak co miesiąc denko oscyluje w okolicy dziesięciu produktów.


Nie wiem z jakiego powodu, ale całkiem wypadło mi z głowy podzielenie zużytych kosmetyków na kategorie, tak jak robiłam to co miesiąc. Niestety musicie mi to wybaczyć i zadowolić się tylko tym jednym powyższym zdjęciem. A więc w marcu udało mi się zużyć:
* Odżywcza emulsja z maliną nordycką Neutrogena - świetny balsam do ciała. Był naprawdę skuteczny i bardzo przypadł mi do gustu. Więcej możecie o nim przeczytać w tym poście.
* Olejek do kąpieli Jeżyna & Malina Tutti Frutti Farmona - nie wiem skąd nazwa olejek, bo ten kosmetyk to bardziej żel niż olejek. Tak też go stosowałam. Żel, podobnie jak peeling z tej samej serii, skradł moje serce swoim świetnym owocowym zapachem i dobrym działaniem. Poza tym żel nie przesusza skóry, co dla mnie jest istotnym punktem w działaniu tego typu kosmetyków. Na pewno jeszcze nie raz po niego sięgnę.
* Mydło w płynie Linda - to akurat był zapas tego mydła. Można je dostać w Biedronce i co jakiś czas po nie sięgam. Nie mam mu nic do zarzucenia.
* Antyperspirant Fa Sport Double Power - to zdecydowanie mój ulubieniec i faworyt wśród dezodorantów. Od jakiegoś czasu wiernie mi służy i coraz rzadziej sięgam po inne.
* Bloker Ziaja - to kolejny świetny kosmetyk, który znalazł się wśród marcowych pustaków. Używałam go jedynie dwa razy w tygodniu, a dzięki niemu byłam w pełni chroniona przed nadmiernym poceniem się i nieprzyjemnym zapachem. Wiem, że niektórym on nie służy, ale u mnie sprawdzał się bardzo dobrze i na pewno sięgnę po kolejne opakowanie.
* Zmywacz do paznokci BeBeauty - ten zmywacz jakoś nie przypadł mi do gustu. Fajnie, że jest wyposażony w pompkę, ale równie dobrze mogłoby jej nie być. Do tego nie był tak skuteczny, jak mój ulubiony zmywacz z Isany.
* Płatki kosmetyczne Carea - stały punkt projektu denko. Po żadne inne nie sięgam
* Szampon przeciwłupieżowy Isana Med - przyjemny szampon do włosów, który na pewno mi nie zaszkodził. Nie spowodował przetłuszczania, nie wzmocnił łupieżu, a wręcz na odwrót. Miał delikatny, nienachalny zapach, praktycznie niewyczuwalny. Był wydajny i dobrze się pienił. Jedyny minus to taki, że trochę plątał włosy, ale nie aż tak bardzo, jak co niektóre szampony. Bardzo możliwe, że jeszcze po niego sięgnę.
* Pur Blanca Elegance Avon - ostatnio bardzo często używam perfum z Avonu na co dzień. Tak tez było w przypadku tych, które okazały się całkiem przyjemne. Przypominały mi perfumy z którymi kiedyś szalałam, a mianowicie Pure One nieznanej marki, które były zapachem unisex.
* Migdałowy peeling do ciała Sweet Secret Farmona - całkiem przyjemny peeling do ciała, ale na pewno nie był on mocnym zdzierakiem. Dobrze nadawał się na co dzień, ale nie wiem czy jeszcze raz po niego sięgnę. Jeśli już to może po inną wersję zapachową. Jeśli chcecie dowiedzieć się o nim więcej, to zapraszam do tego posta.
* Krem do rąk Intensiv Kamill - świetny krem do rąk. Skuteczny, przyjemnie pachniał, był wydajny i niedrogi. Dostaniemy go w każdym Rossmannie. Jego pełną recenzję znajdziecie tutaj.
* Próbki - 3 sztuki.

Używałyście któryś z tych kosmetyków? Co o nich sądzicie?


poniedziałek, 30 marca 2015

Marcowy haul zakupowy...


 Marzec już prawie za nami, dlatego pora pokazać Wam, co nowego wpadło w tym miesiącu do mojego koszyka. W marcu zaszalałam trochę z lakierami, jednak biorąc pod uwagę fakt, że od kilku miesięcy żadnych nie kupowałam, to jakoś jestem usprawiedliwiona ;-)


Lakiery, które nabyłam w marcu, to same Manhattany, które są moimi ulubionymi lakierami. Tym razem skusiłam się na zielenie, niebieskości, złoto, brudny róż i rozbielony nude. Ze wszystkich kolorów jestem bardzo zadowolona, a jeden z nich mogłyście już zobaczyć tutaj. Do tego skusiłam się na dwufazowy zmywacz do paznokci, który pochodzi z Ezebry, podobnie jak lakiery. Długo wyczekiwana, ale w końcu się zjawiła większa płytka do stemplowania. Do tego dotarły do mnie neonowe piegi, które będą idealne na wiosenne i letnie zdobienia paznokci. Oba gadżety upolowałam na Ebay'u, kiedy jeszcze dolar tak nie szalał. Płytka kosztowała mnie ok. 2,60$, a piegi 0,99$, co jest znacznie niższymi cenami niż na BPS.


W Rossmannie nie mogłam przejść obojętnie obok obniżki na niektóre mazidła, które chyba zostają właśnie wycofywane ze sprzedaży. Kupiłam więc masło brązujące Orzech & Bursztyn z Bielendy, które już kiedyś miałam i byłam z niego zadowolona. A, że niedługo będzie można odsłaniać nogi, to przyda się do nadania kolorku bladej skórze ;-) Do tego skusiłam się na masło z Perfecty Pomarańcza & Kawa. Oba mazidła świetnie pachną, a ich ceny były dość niskie, więc grzechem byłoby ich nie kupić. Dodatkowo kupiłam krem pod oczy Rival de Loop, bo mój obecny już dobija dna, kapsułki Rival de Loop, ulubiony dezodorant Fa Sport Double Power. W Biedronce wpadł mi do koszyka szklany pilniczek, a w lokalnej drogerii kupiłam dwie saszetki szamponetek koloryzujących Marion, których regularnie używam. Są idealne do odświeżenia koloru włosów i ich nie niszczą. Z kolei w Avonie zamówiłam słodkie perfumy, które są naprawdę słodkie. No i to by było na tyle z moich kosmetycznych zakupów :-)

 

Ostatnio pilnie poszukiwałam adidasów za kostkę, jednak sama nie wiedziałam jakie miałyby być. Tzn. coś tam w głowie mi świtało, ale nie mogłam takich znaleźć ;-) W końcu natrafiłam na takie oto ładne Reeboki i stałam się ich szczęśliwą posiadaczką. W Lidlu natrafiłam także na super wyprzedaż, na której dorwałam kilka szmatek: podkoszulki, bluzę, legginsy, apaszkę. Nie pokazuję jednak tego, bo większość z nich jest w bordowym kolorze, więc wszystko zlałoby się w jedno ;) A Wam co przybyło nowego w marcu?



niedziela, 29 marca 2015

Tygodnik kulturalny...


Niewiarygodne, jak ten tydzień szybko mi minął. W sumie nic ciekawego się nie działo, ale za to pozałatwiałam kilka urzędowych spraw, które mi ciążyły. Niestety pogoda za oknem nie dopisuje, ale pocieszam się myślą, że już niedługo na stałe wkroczy piękna aura. Dzisiejszy post poświęcam, jak co tydzień, poleceniom kulturalnym. Mam nadzieję, że coś przypadnie Wam do gustu :)

Książka, która ostatnio mnie poruszyła, to "Uratuj mnie" Rachel Reiland. To relacja kobiety chorej na ciężką chorobę psychiczną, jaka jest pograniczne zaburzenie osobowości. W przejrzysty i zrozumiały sposób, autorka zapoznaje czytelnika ze swoim myśleniem w trakcie trwania choroby oraz walką z nią. Pokazuje też, że dzięki odpowiedniej terapii, a także dobremu terapeucie, można poradzić sobie z samo destrukcją wywołaną chorobą psychiczną.


Lubicie filmy familijne? Jeśli tak, to polecam Wam "Czarownicę" z Angeliną Joli w roli głównej. To opowieść o istocie prawdziwej miłości, która zwycięża zło. Całość przykuwa uwagę: efekty specjalne, scenografia, ale główna nagroda należy się Angelinie, która w filmie prezentuje się zjawiskowo.


No i na koniec nuta niegrzeczna i sprzeczna z kobiecą mentalnością, jednak wpadająca w ucho ;-) To nowość od Afromental, czyli "Lust call". Ich nowa płyta bardzo przypadła mi do gustu, mimo tego, że na co dzień nie słucham mocniejszych brzmień. Uważam, że to ich najlepsza płyta ze wszystkich dotychczasowych. Jest moc :)


Mała porcja fotek z tego tygodnia :)


1. Pomału, ale robi się coraz przytulniej.
2. Pora odświeżyć kolor.
3. Ulubiony moment :)
4. Piękna zieleń na pazurach.


sobota, 28 marca 2015

Żuczek na paznokciach, czyli Manhattan Lotus Effect Ma Marals...

Witajcie!

Ostatnio w moje ręce wpadło kilka lakierów Manhattan. Nie raz i nie dwa, pisałam Wam, że to jedne z moich ulubionych lakierów do paznokci. Mają świetne wyraziste kolory, bez problemów kryją przy dwóch warstwach, mają dobrą trwałość i zmywają się bez problemów. Tym razem skusiłam się na żuczka, czyli piękny szmaragdowy kolor o nazwie Ma Marals z serii Lotus Effect.


Nie wiem czy zdjęcia dobrze oddają urok tego lakieru. Myślę, że na żywo wygląda jeszcze lepiej. Mimo to starałam się jak mogłam, abyście zobaczyły jego piękno. W zwykłym dziennym świetle lakier jest intensywnie zielony, ale stonowany. Kiedy jednak znajdzie się w promieniach słońca zaczyna się ślicznie mienić. Przypomina skorupkę żuczka, chociaż nie mieni tak się wieloma kolorami. To czysty zielony, intensywny kolor, który z pewnością przykuwa wzrok. Dawno nie nosiłam nic zielonego na paznokciach, jednak w tym wydaniu zakochałam się.






Lakier ten kupiłam w sklepie Ezebra, ponieważ tam lakiery Manhattan są w niskich cenach. A, że akurat była darmowa wysyłka, to musiałam się skusić ;-) Nosiłybyście taki kolor na paznokciach?


piątek, 27 marca 2015

Piątki pachnące Yankee Candle: Waikiki Melon...


Żaden tydzień nie może obejść się bez zapachowych umilaczy. Wiecie, że woski Yankee Candle darzę wielką sympatia, dlatego też co tydzień zapoznaję Was z którymś z nich. Dzisiaj przyszła pora na zapach, który kojarzy mi się z latem i słoneczną pogodą. To Waikiki Melon.


Oto co pisze o nim producent:
"Waikiki – czyli doskonale egzotyczna, wymarzona, w idealny sposób rajska plaża – to najważniejszy punkt odległego Honolulu. To w tym miejscu koncentruje się życie miasta znanego z serdeczności jego mieszkańców, pokazów na których obejrzeć można spektakularne tańce i sztuczki wykonywane z żywym ogniem. Waikiki to też piękne, tańczące w rytm hula dziewczyny i kolory egzotycznych kwiatów zamienianych w zawieszane na szyjach turystów wieńce. To wszystko – cały ten wyjątkowy i bardzo wakacyjny klimat – kondensuje się w wosku Waikiki Melon, czyli w kompozycji sprawnie łączącej w sobie aromat dojrzałego i słodkiego melona skropionego dla kurażu odrobiną soku ze słonecznej, orzeźwiającej pomarańczy."


Wosk należy do owocowej linii zapachowej. Lubicie jeść melona? Bo ja nie za bardzo, ale jego zapach owszem. Dlatego właśnie skusiłam się na wosk Waikiki Melon. Jego zapach jest typowo melonowy, jednak jest on delikatny i nienachalny. Najbardziej wyczuwalny jest w nim słodki melon, a dalej czuć lekką nutę pomarańczy. Zapach jest świeży, rześki, słodki, ale nie do przesady. Na pewno polubią go osoby lubiące subtelne zapachy, które delikatnie otulają pomieszczenia. Osobiście preferuję bardziej wyraziste i konkretne zapachy, jednak ten też jest niczego sobie. Palę go wtedy kiedy mam ochotę przywołać na myśl wspomnienia o lecie i drinkach z palemką.  Myślę też, że Waikiki Melon fajnie sprawdzi się właśnie w okresie wiosennym. Lubicie ten wosk?


Ten, jak i pozostałe woski Yankee Candle recenzowane na moim blogu, pochodzą ze sklepu Goodies.


czwartek, 26 marca 2015

Co warto kupić na Ebay'u #5

Marzec dobiega końca, a ja właśnie zauważyłam, że w tym miesiącu nie było żadnego postu z serii 'Co warto kupić na Ebay'u'. Trzeba to nadrobić, dlatego mam dla Was porcję ciekawych i jakże przydatnych gadżetów z Azji.

Na pewno większość z Was nie przeszłaby obojętnie obok takich słodkich portmonetek. Sama z chęcią bym taką przygarnęła, chociaż z pewnością rzadko był jej używała, bo mój obecny portfel świetnie mi służy. No, ale taka rzecz to idealny gadżet dla osób lubiących psy i koty.


Macie problem z oddzieleniem żółtka od białka? Nic prostszego. Wystarczy taki oto silikonowy rozdzielacz i sprawa załatwiona ;-)


Nakładacie sobie ogórka na oczy? Jeśli tak, to koniecznie musicie kupić taką słodką różową krajalnicę, wyposażoną w lusterko i dodatkowo składaną. A co! 


Teraz coś dla kobiet chcących pozbyć się zmarszczek z twarzy. Wystarczy, że zaopatrzycie się w elastyczną maskę na twarz (oczywiście w kolorze różowym), która pomoże Wam w zlikwidowaniu zmarszczek. Taka maska podobno wspomaga krążenie krwi, dzięki czemu spala się tłuszcz i tworzą mięśnie w tym samym czasie - taką informację znajdziecie w jej opisie. Maskę powinno nosić się od 20. do 40. minut i nie wolno zakładać jej na noc. Ciekawe jak wyglądałaby mina np. kuriera, któremu otworzyłabym drzwi w czymś takim. Myślę, że taki gadżet byłby fajny na halloween ;-)



Na co skusiłybyście się tym razem? :)


środa, 25 marca 2015

Peeling do ciała jeżynowo-malinowy Tutti Frutti Farmona...

Witajcie!

Wiem, że są wśród Was fanki mocnych zdzieraków do ciała, a że lato zbliża się wielkimi krokami, pora więc zadbać zawczasu o gładką skórę. Idealnym rozwiązaniem w tym celu będzie Peeling do ciała jeżyna & malina Tutti Frutti od Farmony.


Peeling zamknięty jest plastikowej butelce o pojemności 120 ml. Butelka jest dość twarda, jednak mimo tego dość łatwo wycisnąć z niej odpowiednią ilość kosmetyku. To pewnie zasługa konsystencji peelingu, która jest dość rzadka, ale na szczęście nie lejąca. A zapach peelingu? To zdecydowanie mocna zaleta tego kosmetyku, ponieważ jego zapach jest wyśmienity. To typowe połączenie jeżyny i maliny. Zapach ten jest owocowy, soczysty, bardzo przyjemny, ożywczy, świeży. Dla mnie jest on strzałem w 10. Uwielbiam go!


A jak jest z działaniem peelingu? To kolejna jego mocna strona, ponieważ zdecydowanie jest on jednym z mocniejszych zdzieraków, jakich do tej pory używałam. Może nie widać tego na powyższym zdjęciu, ale peeling zawiera w sobie dużo malutkich i mocnych drobinek, które świetnie radzą sobie z usuwaniem martwego naskórka i wygładzaniem skóry. Kiedy pierwszy raz go używałam, zdziwiłam się ostrością peelingu. Na pewno nie przypadnie on do gustu wrażliwcom i osobom lubiącym delikatne, codzienne peelingi.


Po zastosowaniu tego peelingu skóra jest gładka, jędrna. Kosmetyk w żaden sposób jej nie podrażnia, nie uczula, a co najważniejsze nie przesusza i nie powoduje uczucia ściągnięcia. Nie pozostawia też tłustego filmu na skórze. Peeling do ciała jeżyna & malina Tutti Frutti Farmona jest moim ulubieńcem. Z tej wersji zapachowej posiadam również żel pod prysznic, z którego jestem tak samo zadowolona. Do pellingu, jak i żelu, na pewno jeszcze powrócę, bo oba te kosmetyki stały się moimi ulubieńcami. W planach mam jeszcze przetestowanie pozostałych wersji zapachowych. Mam nadzieję, że również przypadną mi tak do gustu. A Wy miałyście okazje używać tego peelingu?


wtorek, 24 marca 2015

Krem pod prysznic i do kąpieli Ceylon BingoSpa...

Witajcie!

Pamiętacie jak jakiś czas temu wspominałam Wam, że załapałam się do testowania kosmetyków BingoSpa? W tym miesiącu zrecenzowałam już jeden z nich, a mianowicie Kolagenowy żel do higieny intymnej, z którym polubiłam się. Tym razem przygotowałam recenzję Kremu pod prysznic i do kąpieli Ceylon. Czy podobnie jak jego poprzednik przypadł mi do gustu?


Krem znajduje się w plastikowej butli o sporej pojemności, bo 1. litra. Osobiście cieszę się, z tak dużej pojemności, bo przypadł mi on do gustu. Jednak z pewnością brakuje mi tu pompki, ponieważ aplikowanie kosmetyku jako żelu pod prysznic z tak dużej butli jest po prostu niewygodne. Dlatego ja swój przelewam do mniejszej butelki wyposażonej w pompkę. Jego konsystencja jest w sam raz: nie za gęsta, nie za rzadka. A zapach? Jest typowo melonowy, przyjemny i delikatny, niechemiczny. Bardzo mi się podoba, bo kojarzy mi się z dawnym ulubionym balsamem do ciała, którego niestety już nie ma w sprzedaży.


Na powyższym zdjęciu wylało mi się trochę za dużo żelu na dłoń, dlatego tak z niej spływa. Jako żel, kosmetyk ten sprawdza się bardzo dobrze, ponieważ nie wysusza skóry, jest wydajny i fajnie pachnie. Jako płyn do kąpieli też jest w porządku, ponieważ bardzo dobrze się pieni, a jego przyjemny zapach otula całą łazienkę. Podsumowując Krem pod prysznic i do kąpieli Ceylon BingoSpa spełnił moje oczekiwania i polubiliśmy się. Jego cena wynosi 14zł za 1l, myślę więc, że cena jest zachęcająca. Dostaniecie go w sklepie BingoSpa.





Oprócz dwóch już zrecenzowanych kosmetyków BingoSpa, zostały mi jeszcze dwa: Maska błotna do twarzy z kolagenem oraz Kuracja do włosów z błotem karnalitowym. O którym produkcie chcecie najpierw przeczytać?


Jakie kosmetyki z BingoSpa możecie jeszcze mi polecić?


niedziela, 22 marca 2015

Tygodnik kulturalny...


Witajcie!

Ostatnio trochę ucichło na blogu, a wszystko za sprawą powrotu Mężusia z delegacji, więc musicie mi to wybaczyć, ale siła wyższa ;-) Dzisiaj przychodzę do Was z cotygodniową porcją kulturalnych poleceń. Pierwsza propozycja to książka polskiej autorki Moniki Mularczyk "Brudny dotyk". Opowiada ona historię wychowanki rodziny zastępczej i domu dziecka, w których zamiast ciepła i dobroci, doznała bólu i zła. Wydarzenia z przeszłości mają wpływ na jej dorosłe życie, w którym próbuje się odnaleźć.


Utwór, który ostatnio często u mnie gościł to "Jedna z planet" Grubsona i Marceliny. Muszę przyznać, że najnowsza płyta Grubsona zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie :-)


Film, który ostatnio oglądałam to "Zanim zasnę" Z Nicole Kidman i Collinem Firthem w roli głównej. Bohaterka filmu budzi się każdego ranka nie wiedząc kim jest i nic nie pamiętając. Próbuje odzyskać wspomnienia przy pomocy dziennika, który prowadzi. Okazuje się, że życie, które obecnie prowadzi nie jest takie, jakie być powinno.


No i kilka zdjęć z mijającego tygodnia :-)


1. Lakierowe nowości i mała płytka do stempli ;-)
2. Lubicie syrop klonowy?
3. Trzeba jakoś ładnie przyozdobić paznokcie.
4. Oskarino :)


środa, 18 marca 2015

Morelowy krem matujący So pretty! Soraya...

Są takie marki kosmetyczne, po które sięgam bardzo rzadko z różnych powodów. Czasami ich ceny są dla mnie zbyt wysokie, innym razem nie mają w ofercie odpowiednich dla mnie kosmetyków, albo ich składy do mnie nie przemawiają. Czasem po prostu nie zwracają na siebie mojej uwagi przez co omijam je i nie zawracam sobie nimi głowy. Podobnie jest z marką Soraya. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz miałam kosmetyk tej marki. Jakieś kilka lat temu był to chyba balsam do ciała, z którego byłam zadowolona, jednak został wycofany ze sprzedaży. Kilka miesięcy temu w Rossmannie w ofercie cena na do widzenia wypatrzyłam Morelowy krem matujący z serii So pretty. Jego cena była kusząca (ok. 7zł), a i opakowanie kusiło oko. Z kremami do twarzy mam jednak ten problem, że większość z nich pobudza u mnie wydzielanie sebum więc często są one nietrafione. Jak było z Morelowym kremem matującym So pretty! Soraya?


Krem znajduje się w plastikowym słoiczku o pojemności 50ml. W kremach do twarzy preferuję właśnie takie opakowania, bo bez problemu wydobywam się całą zawartość kosmetyku i nie muszę bawić się w rozcinanie opakowania. Szata graficzna kremu jest słodka, urocza i dziewczęca i na pewno kusi oko. Jego zapach jest delikatny, nienachalny, typowo morelowy. Konsystencja kremu jest lekka, ale zarazem treściwa. Szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy na skórze. Wręcz przeciwnie. Po wchłonięciu się kremu, skóra jest nawilżona, ale zmatowiona. Taki matowy efekt utrzymuje się do popołudnia, co w moim przypadku jest świetnym wynikiem. Stosowałam kremy, po których moja skóra świeciła się jak choinka, pomimo użycia pudru matującego, itp. W tym przypadku takiego efektu nie ma, z czego jestem bardzo zadowolona.


Morelowy krem matujący używam od kilku tygodni i przez ten czas ani razu mnie nie zapchał. Krem jest lekki i delikatny więc nie podrażnił mnie, ani nie uczulił. Skóra po jego zastosowaniu jest nawilżona, odżywiona, wygładzona, zdrowo napięta, ale przede wszystkim zmatowiona. Krem świetnie nadaje się pod makijaż.


Morelowy krem matujący So pretty! Soraya pozytywnie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po nim, że sprosta moim wymaganiom, co do zmatowienia mojej skóry, jednak w tym przypadku dał radę. Nie wiem czy ta seria jest jeszcze dostępna i czy nie została wycofana ze sprzedaży. Gdybyście jednak przypadkiem trafiły na ten krem, to wypróbujcie go.


poniedziałek, 16 marca 2015

Fioletowe bling bling na paznokciach...

Witajcie!

Dzisiaj krótki i szybki post, a w nim moje fioletowe pazurki w wersji bling bling ;-)


Lakiery użyte do tego mani:
* jako podkład odżywka Pro Care Manhattan,
* fiolet Lotus Effect Manhattan nr 67N,
* brokatowy Rio Lovely nr 1,
* sypki brokat,
* top coat Insta-Dri Sally Hansen.


Zdobienie ze zdjęć ma już kilka dni więc widać na nim drobne ubytki, ale nie wygląda jeszcze tak tragicznie, dlatego postanowiłam Wam je pokazać zanim je zmyję. Jak wiecie uwielbiam fiolety na paznokciach i ostatnie te kolory najczęściej u mnie goszczą. Tym razem postanowiłam trochę zaszaleć i dorzucić brokatowy lakier i sypki brokat. Wyszło błyszcząco i kusząco ;-)



Podoba Wam się takie zdobienie? Niedługo zaprezentuję Wam nowe lakiery z Manhattanu, które już do mnie jadą :)