niedziela, 28 września 2014

Tygodnik kulturalny...

Witajcie!

Pogoda ostatnio za oknem nie dopisywała, jednak w końcu wyszło słońce i już jest o niebo lepiej. Dla uprzyjemnienia chwil relaksu mam dla Was małą garść poleceń kulturalnych. Oto i one...

Książka Barbary Dmochowskiej "Australia" to nic innego jak relacja z fascynującej podróży po jednym z najciekawszych lądów, czyli Australii. Czyta się ją jednym tchem dzięki świetnym opisom ich przygód, których sprawcą jest siedemnastoletni samochód, w ogóle nie przystosowany do trudnych warunków podróży.


Piosenka "I'm not the only one" Sama Smitha bardzo często ostatnio u mnie gości. Mogłabym jej słuchać na okrągło...


Z kolei film "Gwiazd naszych wina" przypadnie do gustu osobom lubiącym filmy romantyczne, z tragedią w tle. Film oczywiście wycisnął ze mnie kilka łez, ale kto by się nie wzruszył oglądając czystą, niewinną miłość pary nastolatków, nad którymi wisi śmiertelna choroba?


A to kilka fotek z mijającego tygodnia...


1. Gorąca herbata i coś słodkiego, czyli leniwe popołudnie.
2. Najwygodniejsze.
3. Piękność na paznokciach od Colorowo.
4. Kocie leniwe popołudnie.

Ostatnio mam deficyt czasu na wyszukiwanie nowych filmów. Jeśli więc oglądałyście ostatnio coś interesującego piszcie w komentarzach.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 24 września 2014

Hydra Adapt Garnier, czyli ochronny krem-eliksir...

Witajcie!

Kremy do twarzy należą do tych kosmetyków, które najtrudniej jest mi dobrać do mojej trudnej mieszanej cery. Sięgając po nowy krem, zawsze mam obawy czy, aby przypadkiem akurat ten nie zapcha mnie i nie spowoduje wysypiska na mojej twarzy ;-) Są też inne obawy: czy odpowiednio nawilży, nie przetłuszczając, czy nadaje się pod podkład, itd. Jakiś czas temu wpadł w moje ręce krem z Garniera, a mianowicie Ochronny krem-eliksir Hydra Adapt. Czy sprostał moim wymaganiom? O tym poniżej...


Krem znajduje się w miękkiej, plastikowej tubce o pojemności 50 ml, z której bez problemu wydobędziemy odpowiednią ilość kosmetyku. Zapach kremu jest lekko cytrusowy, ale delikatny. Mi on bardzo przypadł do gustu i wg mnie jest to jego najlepsza cecha.


Konsystencja kremu nie jest bardzo gęsta, ale na pewno jest treściwa. I tu zaczynają się schody. Trzeba uważać na ilość użytego kremu, ponieważ aplikując go troszkę więcej, robi się problemowy i nie chce się dobrze wchłonąć. Kiedy pierwszy raz go użyłam na noc, zdziwiłam się, że krem tak opornie się wchłania, pozostawiając na skórze tłustą warstwę. Cieszyłam się więc, że nie użyłam go na dzień, ponieważ wtedy świeciłabym się jak choinka. Na drugi dzień również zastosowałam go na noc, tym razem jednak w nieco mniejszej ilości i tu już było lepiej, jednak krem i tak nie wchłonął się w zadowalającym mnie stopniu.


Co do samego nawilżenia, to w tym aspekcie krem się sprawdza. Naprawdę dobrze nawilża, jednak dla mnie ten krem raczej nie nadaje się na dzień, bo nie wyobrażam go sobie zastosować pod podkład. Szkoda, bo na dzień mógłby być fajny, tym bardziej, że zawiera SPF 20. Poza tym krem nie wzbudził we mnie żadnych innych pozytywnych, ani negatywnych odczuć. Dobrze nawilża, chroni i bardzo ładnie pachnie, jednak jego treściwość, a co za tym idzie, słaba wchłanialność, są nie dla mnie.


Jego skład też nie jest zbyt ciekawy więc na pewno już więcej po niego nie sięgnę. Zużyję go jednak do końca, bo nie zaszkodził mojej skórze, ale i nie ma na nią dobroczynnego wpływu. Czytałam o nim sporo negatywnych opinii, że wywołuje pieczenie skóry. Na szczęście mi się to nie przytrafiło.


Oprócz tej wersji kremu, zostało wypuszczonych jeszcze kilka innych, jednak ja raczej nie skuszę się na pozostałe. A Wy miałyście okazję używać tego kremu? Jakie są Wasze opinie na jego temat?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 22 września 2014

Niezapominajki są to kwiatki z bajki...

Niezapominajki są to kwiatki z bajki, które ostatnio zagościły na moich paznokciach :) W końcu przypomniałam sobie, że posiadam śliczne naklejki wodne, które czekają na mnie i domagają się ich użycia. Ostatnio nie miałam weny do ozdabiania paznokci, poszłam więc na łatwiznę, ale za to jaką ładną ;-)


Lakiery użyte w tym zdobieniu to:
* niebieski Miss Sporty Clubbing nr 320,
* nude Wibo Express Growth nr 171,
* podkład to odżywka Pro Care Manhattan.


Naklejki przeze mnie użyte to śliczne niebieskie niezapominajki. Są idealne dla osób lubiących szybkie, ale efektowne zdobienia. Na pewno zwracają na siebie uwagę, mimo, że są delikatne i stonowane. Takie naklejki są banalnie proste w użyciu więc chyba każdy z nimi sobie poradzi.


Nie wiem czy na zdjęciach jest to widoczne, ale lakier nude ma w sobie delikatny shimmer, który jednak na żywo jest niewidoczny. Dopiero można go dostrzec w buteleczce. Szkoda, bo byłby jeszcze ładniejszy, ale ostatnio kupiłam sobie nowego nudziaka holo więc jest dobrze ;-)


Muszę się przyznać, że całkiem zapomniałam o tym, że ten chabrowy lakier jest taki ładny. Na szczęście pasuje on zarówno w cieplejsze, jak i chłodniejsze pory roku więc teraz trochę go poużywam, bo zostało mi go już pół buteleczki. Zarówno niebieski, jak i nudziak, dobrze kryją przy dwóch warstwach i zmywa się je bez problemu. Myślę, że takie zdobienie przypadnie do gustu wszystkim zwolenniczkom kwiatowych motywów na paznokciach.

Podoba Wam się takie zdobienie?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)


niedziela, 21 września 2014

Tygodnik kulturalny...

Witajcie!

Jesień już tuż, tuż, więc niedługo zamiast opalania się na słonku, będzie trzeba wygrzewać się w domu. Dlatego też przygotowałam dla Was kilka poleceń kulturalnych, których dawno nie było na moim blogu. Dzisiaj będzie patriotycznie :)

Najpierw mam coś dla lubujących się w literaturze. "Cisza" Stefana Czernieckiego to relacja autora z jego podróży do Ameryki Południowej, którą jest oczarowany. Po przeczytaniu tej książki ma się ochotę spakować plecak i wyruszyć w nieznane, aby przeżyć niezapomnianą przygodę.


Muzyka, która ostatnio często u mnie gości, to "Niepisany kodeks" White House Records feat. Mesajah. Lubię takie klimaty :)


Film, który mogę Wam polecić, to "W ciemności" Agnieszki Holland. Film nie jest nowością, ale tak się złożyło, że dopiero niedawno miałam okazję go obejrzeć. To historia drobnego złodziejaszka, który podczas II wojny światowej pomaga grupce Żydów ukrywać się w podmiejskich kanałach. To co na początku robił dla czystego zysku, staje się prawdziwą walkę o uratowanie życia kilkunastu osobom, mimo wielu przeciwności. 


Mam jeszcze kilka fotek z mijającego tygodnia...


1. Wstyd się przyznać, ale dopiero niedawno pierwszy raz w życiu samodzielnie zrobiłam pierogi ruskie ;-) Nieskromnie powiem, że wyszły bardzo dobre :)
2. Taka mała rzecz, a jak cieszy, czyli grzybobranie.
3. Domowe winogrona zawsze kojarzą mi się z jesienią.
4. Mały Oskar grzeje się na czajniku ;-)

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 19 września 2014

Piątki pachnące Yankee Candle: Midnight Oasis...

Przyszedł dzisiaj czas na recenzję kolejnego wosku Yankee Candle z mojej małej kolekcji, która regularnie się powiększa. Nic już na to nie poradzę, że te małe tarty skradły me serce swoimi pięknymi zapachami. A nie ma nic przyjemniejszego niż piękny zapach unoszący się w całym domu. Tak jest w przypadku wosku Midnight Oasis, który dla mnie jest przepiękny.


Oto co pisze o nim producent:

"Zapach tropikalnych owoców cytrusowych rozpływający się w ciepłym aromacie drzewa sandałowego, niesiony podmuchem nocnej bryzy – łagodnie pieści złociste piaski cichej plaży. Rozgrzany wosk Yankee Candle Midnight Oasis wypełnia dom delikatną wonią tajemnicy, budząc wspomnienia romantycznych spacerów nad brzegiem morza. Midnight Oasis przypomina czasem powszechnie uwielbianą kompozycję Midsummer's Night, choć w znacznie subtelniejszym wydaniu. Ten intrygujący zapach wypełnia nawet najbardziej niedostępne zakamarki domu, przypominając o sobie na długo po wygaszeniu podgrzewacza i zastygnięciu wosku."


Czy nie sądzicie, że opis producenta tego wosku jest uwodzicielski? Jeśli tak, to macie rację, bo i zapach właśnie taki jest. Nie wiem jak pachnie Midsummer's Night, ani zatoka o północy, ale Midnight Oasis pachnie wybornie. To z pewnością męski i zdecydowany zapach. Czuć w nim drzewo sandałowe i męską wodę kolońską, ale nie taką tandetną i bazarową. Zapach jest intensywny, otulający i zaraz po odpaleniu kominka, czuć go w całym pomieszczeniu. Unosi się on jeszcze kilka godzin po zgaszeniu, co mi bardzo odpowiada. Mi on kojarzy się z perfumami, których kiedyś używał mój, wtedy jeszcze chłopak, a dziś Mężuś, więc wywołuje u mnie przyjemne wspomnienia.


Według mnie to taki romantyczny i uwodzicielski zapach, który spokojnie można zastosować podczas romantycznego wieczoru we dwoje. Myślę, że przypadnie on do gustu męskiej stronie, a i kobiety będą nim oczarowane. Ten zapach wzięłam w ciemno i to był strzał w 10. Dopisuję go do swoich woskowych ulubieńców :)

Ten, jak i pozostałe woski recenzowane na moim blogu, znajdziecie w sklepie Goodies.

Lubicie ten wosk? A możecie macie innych ulubieńców wśród wosków Yankee Candle?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

czwartek, 18 września 2014

Carambola Lambada, czyli żel pod prysznic Balea...

Witajcie!

Wiecie, że żele pod prysznic Balea są moimi ulubionymi, prawda? Dlatego dzisiaj chciałabym Was zapoznać z jednym z nich. Wersja dzisiaj recenzowana pochodzi z letniej limitowanej edycji i nosi wdzięczną nazwę Carambola Lambada. Nazwa, jak i samo opakowanie, już kuszą. A jak jest z zawartością?


Opakowanie przyciąga uwagę kolorami, ale obok zapachu żelu też nie można przejść obojętnie. Jest on soczyście owocowy, orzeźwiający. Nie jest przesłodzony. Jak sama nazwa wskazuje pachnie jak owoc karambola. Niestety nie wiem jak ten owoc pachnie w rzeczywistości, ale gdybym miała go z czymś porównać, to zapach podobny jest do mango i papaji, przynajmniej mi się z tymi owocami kojarzy. Bardzo lubię takie owocowe zapachy kosmetyków więc ten bardzo przypadł mi do gustu. Po kąpieli z użyciem tego żelu, w łazience czuć jeszcze przez jakiś czas ten przyjemny zapach.


Konsystencja żelu nie jest gęsta, ale też nie jest bardzo lejąca się. Dla mnie jest w sam raz. Żel pieni się bardzo dobrze więc jest też wydajny. Mi taka butelka o pojemności 200 ml wystarcza na ponad miesiąc używania, przy czym nie tylko ja używam tego żelu. Myślę więc, że taki wynik jest zadowalający.


Niestety żele Balea, jak i inne kosmetyki tej marki, dostępne są tylko w zagranicznych drogeriach DM. Możecie je jednak także dostać w sklepach online lub poprosić znajomych, którzy często wyjeżdżają za granicę, aby zrobili Wam mały ich zapas. Ja do tego wykorzystuję moją Mamę, która stara się spełniać moje żelowe zachcianki ;-) Ja żele Balea bardzo lubię i są to moi faworyci w tej kategorii kosmetycznej. Do tej pory nie spotkałam się z podobnymi do nich żelami, które miałyby tak soczyste i przyjemne zapachy. Oprócz żeli o takich świetnych zapachach, są dostępne też balsamy do ciała o identycznych aromatach co żele więc jak ktoś lubi takie aromatyczne kosmetyki, to może się nimi zewsząd otoczyć :)

A wy lubicie żele pod prysznic Balea?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

środa, 17 września 2014

Waniliowy krem do rąk Sweet Secret Farmona...

Kremy do rąk to kosmetyki, bez których nie wyobrażam sobie codziennej pielęgnacji. Sięgam po nie kilka razy dziennie, a i w torebce mam zawsze jakiś ze sobą. Mimo, że nie mam problemu z przesuszoną skórą dłoni, to lubię kremować ręce, aby utrzymać je w odpowiedniej kondycji. Jakiś czas temu pokazywałam Wam Migdałowy krem do rąk Sweet Secret od Farmony (tutaj). Dzisiaj przyszła pora na recenzję jego brata w innej wersji zapachowej, a mianowicie Waniliowy krem do rąk Sweet Secret Farmona.


Wersja waniliowa, podobnie jak i migdałowa, zamknięta jest w plastikowej tubce o pojemności 100 ml. Zapach jest przyjemny, waniliowo-daktylowy. Należy do słodkich zapachów, ale nie jest mdlący. Nie jest on intensywny, dlatego nie czuć go zbyt długo na skórze dłoni. Konsystencja kremu jest lekka i nietłusta. Szybko się wchłania, pozostawiając na skórze delikatną warstwę ochronną.


Co do działania, to w tym przypadku, jest podobnie jak w wersji migdałowej. Krem ten nawilża, ale nie jest to nawilżenie intensywne i długotrwałe. Na pewno nie sprosta przesuszonym dłoniom, ale przypadnie do gustu osobom bez takiego problemu. Obecnie używam go zamiennie z kremem papajowym z Balei (tutaj) i porównując oba kremy, ten jest zdecydowanie słabszy.


Krem ten poleciłabym osobom lubiącym słodkie zapachy w kosmetykach, bez problemów z suchymi dłońmi. Na pewno nada się on w cieplejsze dni, kiedy to nasza skóra nie potrzebuje większego nawilżenia. Ja go polubiłam, pomimo niedużej mocy nawilżającej ;-) Możliwe, że skuszę się kiedyś na inne wersje zapachowe, bo wiecie, że mam słabość do kosmetyków o słodkich zapachach.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 15 września 2014

Szampon z kotkiem, czyli szampon przeciwłupieżowy Healing...

Witajcie!

Tygodniowa cisza na blogu była spowodowana, nie czym innym, jak moim Mężusiem i budową. Co jakiś czas mamy nagromadzenie załatwiania i biegania. Wtedy jestem też częściowo wyłączona z możliwości regularnego blogowania, chociaż staram się być na bieżąco z Waszymi postami. Obecnie zrobiło się trochę luźniej, mogę więc nadrobić postowe zaległości. 

Dzisiaj na tapetę idzie tzw. szampon z kotkiem, czyli Szampon przeciwłupieżowy Healing. A czemu z kotkiem? Bo na etykiecie znajduje się mały kotek i tak też tłumaczyłam Pani w aptece o jaki szampon mi dokładnie chodzi ;-)


Szampon znajduje się w plastikowej butelce o pojemności 200 ml. Za taką butelkę zapłaciłam chyba coś koło 17 zł, ale wiem, że czasami można go dostać taniej. Jego kolor jest jasnobłękitny, jednak nie zdjęciu chyba tego dobrze nie widać. Ma przyjemny delikatny zapach, który mi bardzo przypadł do gustu. Mimo, że ma pojemność tylko 200 ml, to jest wydajny. Wystarczy niewielka ilość kosmetyku, aby dokładnie umyć nim włosy. Używam go już drugi miesiąc i dopiero teraz zbliżam się do jego końca. 


Przeznaczony jest do każdego rodzaju włosów. Moje są z tendencją do przetłuszczania się i w tej kwestii szampon nic nie zmienił: ani nie zmniejszył przetłuszczania, ani też nie powiększył go. Co do samego problemu łupieżu, to na początku stosowania tego szamponu, używałam go co drugie mycie, bo wyczytałam gdzieś, że nie powinno się ciągle używać szamponu z pirytionianem cynku, bo ta substancja może przesuszać skórę głowy. Jednak przy takim stosowaniu nie zauważyłam żadnego wpływu na mój łupież, który na szczęście nie jest zbyt duży. Zaczęłam więc stosować go co drugi dzień, czyli do każdego mycia włosów. Szampon w żaden sposób nie spowodował przesuszenia skóry głowy, ani też jej swędzenia. Jeśli chodzi o łupież, to na początku zauważyłam jego zmniejszenie, ale teraz skóra głowy chyba się do niego przyzwyczaiła i większych efektów nie zauważyłam.


Ogólnie szampon w moim przypadku wypadł tak sobie. Nie spowodował żadnych szkód na skórze głowy i włosach, ale też nie sprostał swojemu zadaniu, czyli usunięciu łupieżu. Był to mój pierwszy apteczny szampon do włosów, który miał spełnić konkretne zadanie. Obecnie nie mam w planach sięgania po inne kosmetyki apteczne tego typu, ponieważ zaopatrzyłam się w olejek z drzewa herbacianego i mam zamiar go wykorzystywać do każdego mycia włosów. Czytałam o nim sporo dobrego więc mam nadzieję, że i u mnie się sprawdzi. 

Myślę, że recenzowany przeze mnie szampon nie jest Wam obcy. Jeśli więc używałyście go, to czekam na Wasze opinie na jego temat.

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

piątek, 5 września 2014

Sierpniowe nowości...

Witajcie!

Pamiętacie, jak często ostatnio podkreślam, że staram się ograniczać moje kosmetyczne zakupy do minimum? Otóż muszę Wam się pochwalić, że nawet dobrze mi to wyszło w sierpniu. Popatrzcie same...


Z typowo kosmetycznych rzeczy do mojego koszyka wpadły płatki kosmetyczne Carea, które możecie zobaczyć chyba w każdym moim projekcie denko. Do tego płyn do płukania jamy ustnej Colgate Plax, zapas mydła w płynie Isana o zapachu Copacabana, suchy szampon do włosów Isana i nawilżany papier rumiankowy Queen. To chyba niewiele, prawda? Tym bardziej, że to takie rzeczy pierwszego kontaktu ;-)


Jak pewnie większość z Was skusiłam się na próbkę perfum marki Yodeyma. To chyba podobna marka do FM Group, bo mają zamienniki popularnych zapachów. Zdecydowałam się więc na Atrapame, które ma podobne cechy zapachowe co Amor Amor Cacharel. Drugą próbkę dostałam od mojej siostry, której zapach nie podpasował. To Fruit, czyli coś podobnego do DKNY Be Delicious.


Jedynym sierpniowym szaleństwem było zamówienie wosków Yankee Candle na Goodies. Skorzystałam z 20% rabatu urodzinowego i darmowej wysyłki więc grzechem byłoby nie wykorzystać takiej okazji ;-) Do mojego koszyka wpadły: November Rain, Honey Glow, Ginger Dusk, Cranberry Pear, Pink Hibiscus, Home Sweet Home, Summer Scoop oraz Waikiki Melon. Jeszcze nie testowałam żadnego z tych wosków, bo w kominku palą mi się granulki zapachowe, ale wąchając woski, powiem Wam, że wszystkie pachną... bosko! Mam nadzieję, że po ich zapaleniu nic się nie zmieni :)

Jak widzicie w sierpniu nie poszalałam z zakupami kosmetycznymi, z czego jestem bardzo zadowolona. Co prawda kupiłam kilka wosków YC, ale ostatnio kupowałam je kilka miesięcy temu, więc jestem rozgrzeszona ;-) Kupiłam też kilka ubrań, ale nie wiem czy interesują Was zakupy odzieżowe więc ich nie pokazywałam.

A co Wam przybyło w sierpniu?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)

poniedziałek, 1 września 2014

Sierpniowy projekt denko...

Witajcie!

Wrzesień już się rozpoczął, pora więc na podsumowanie kosmetycznych zużyć poprzedniego miesiąca. Sierpniowe denko tym razem nie powala ilością zużyć, ale też nie jest tragicznie.


Jak widzicie na powyższym zdjęciu, szału nie ma, ale udało mi się kilka pełnowymiarowych produktów i kilka próbek. Myślę, że we wrześniu pójdzie mi trochę lepiej.


* Mleczko nawilżające Le Petit Marseillais - tej marki chyba nikomu nie muszę przedstawiać. Ich kampania reklamowa z możliwością testowania wywołała różne opinie. Ja także załapałam się do tego grona testerek, dzięki czemu miałam okazję bliżej zapoznać się z tą marką kosmetyczną. To mazidło przypadło mi do gustu ze względu na zapach i działanie. Nie chciałam powielać mnóstwa recenzji ani o tych produktach, ani o całej kampanii więc przemilczę ten temat. Ogólnie moja opinia o samym kosmetyku jest pozytywna.
* Brązujące masło do ciała Orzech & Bursztyn Bielenda - o tym kosmetyku pisałam w osobnej recenzji. Przypadło mi do gustu, jednak jego działanie mogłoby być, jak dla mnie, troszkę mocniejsze.
* Żel pod prysznic Mango & Ananas Elkos - niestety tej marki, podobnie jak i Balei, próżno szukać na polskich półkach. A szkoda, bo ich żele bardzo fajnie pachną i działają i są bardzo podobne do tych z Balei. Ten pachniał bardzo ładnie :)
* Żel pod prysznic Kwiat pomarańczy Le Petit Marseillais - ten żel już mniej mi się spodobał, niż mleczko nawilżające tej marki. Jak dla mnie trochę za słabo pachniał i ten zapach był taki nijaki.


* Perfumy Experience the magic Bi-es - fajny zapach, jednak niestety nie utrzymywał się zbyt długo i nie był intensywny. To takie psikadło na co dzień ;-)
* Antyperspirant Stress protect Nivea - troszkę się na nim zawiodłam, bo myślałam, że będzie o wiele lepiej radził sobie z poceniem się. Raczej więcej po niego nie sięgnę.


* Delikatny żel do higieny intymnej Venus - często wracam do żeli tej marki, bo są wydajne i delikatne. Niestety po kilku tygodniach glucieją w butelce i nieestetycznie wyglądają po wyciśnięciu z butelki ;-)
* Regenerujący krem do rąk BeBeauty - bardzo fajny biedronkowy krem do rąk. Tani, łatwo dostępny, a do tego bardzo dobrze nawilża i ma przyjemny zapach.
* Płatki kosmetyczne Carea - zawsze do nich wracam. Po inne nie sięgam.
* Maseczka truskawkowo - waniliowa Rival de Loop - czasami sięgam po maseczki tej marki i jestem z nich zadowolona. Są tanie, dobrze działają i dostępne są w kilku wariantach więc każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie.
* Próbki kosmetyków - wśród nich nie znalazło się nic godnego polecenia oprócz Łagodzącego kremu wzmacniającego z Tołpy.

A Wam jak poszło z kosmetycznymi zużyciami w sierpniu? Miałyście coś z tych kosmetyków?

Pozdrawiam Kasiaaa :-)